sobota, 12 października 2013

Poród rozdział VII - Wypadek

                                                            WYPADEK

Obudził mnie przeraźliwy płacz mojego dziecka. Kiedy otworzyłem oczy i do końca się przebudziłem, boleśnie odkryłem, jak mocno boli mnie głowa. Krzyk Euzebiusza, wiercił mi w mózgu, ogromną dziurę. Chwyciłem się dłońmi za skronie, masując je by, choć trochę złagodzić ból. Niestety nie przyniosło to oczekiwanego rezultatu. Wiedziałem, że jest to kac, oraz to, iż najlepszym środkiem przeciwbólowym, zapewne okaże się butelka zimnego piwa.
Podniosłem się i usiadłem na materacu. Wrzask syna stawał się nie do zniesienia.
— Agata! Zrób z nim coś! — Krzyknąłem na żonę. — Łeb mi odpada! — Niestety zamiast niej, odezwała się do mnie cisza. Oczywiście poza płaczem Euzebiusza.
— Agata! — Wrzasnąłem ponownie, czując jak niesamowity ból jeszcze się potęguje.
— „Kurwa. Zaraz zwymiotuję.” — Pomyślałem sobie.
Wstałem z łóżka. O dziwo byłem ubrany. Wyszedłem z sypialni i rozejrzałem się po kuchni. Nie zauważyłem niczego. Mam tu na myśli, żadnych oznak czyjejkolwiek obecności.
— Gdzie ona się podziała? — Powiedziałem do siebie.
Euzebiusz płakał coraz głośniej. Nie mogąc zlokalizować żony, poszedłem do jego pokoju.
Chwieję się na nogach, rzygać mi się chce, a on ryczy, jakby go ktoś odzierał ze skóry.
Wchodzę do pokoju. W łóżeczku leży maluch, i płacze rzewnymi łzami.
Na małej twarzyczce jawiła się czerwona z wysiłku, pomarszczona skórka. Tyle wysiłku mój maluch włożył w swoje wołanie o pomoc. Podszedłem bliżej i drżącymi dłońmi podniosłem Euzebiusza. Momentalnie poczułem dyskretny zapach, zrobionej przez niego kupki. Położyłem, więc syna z powrotem do łóżeczka i odpiąłem mu body. Kiedy rozpiąłem pieluchę, wtedy dopiero poczułem, jak mocny jest, ten ‘dyskretny’ smród.
Z przyczyny dla mnie oczywistej, zostawiłem synka samego, a przynajmniej na czas, który był mi potrzebny do zwymiotowania spaghetti.
Następnie przepłukałem wodą usta i wróciłem do przebierania bąbla.
— Hm, jakby się tu za to zabrać? — Spytałem się Euzebiusza, nie spodziewając się jednak odpowiedzi. — Wiedziałem, że trzeba było kupić tę jebaną książkę pod tytułem ‘Jak zajmować się dzieckiem? – Poradnik dla samotnego taty’. — Zacznę chyba od wytarcia ci pupy.
Do tego celu, użyłem wilgotnych chusteczek, które notabene sam kupiłem.
Nie bardzo mi to jednak szło, ponieważ maluch wierzgał nóżkami jak oszalały. Może wyrażał w ten sposób swoją radość? W końcu, jednak sobie poradziłem. Niestety przy zakładaniu nowej pieluchy, boleśnie odkryłem, iż większą część pośladków, synek wytarł w pościel.
— Coś mi się tu nie zgadza. — Powiedziałem bardziej do siebie. — Jak przy każdej zmianie pieluchy tak będzie to tatuś nie wyrobi na praniu.
— Aaaaaa. — Synek, mimo zmiany pieluchy płakał dalej.
— Jesteś głodny?
— Aaaaaaa. — Odpowiedział mi zaskakując swą elokwencją.
— Poczekaj, tatuś coś ci zaraz zrobi do jedzenia. — Powiedziałem i wyciągnąłem go z łóżeczka, po czym włożyłem Ebiego do wózka. Następnie pozbierałem brudną pościel i wrzuciłem ją do pralki.
Chwilę później stałem w kuchni i gotowałem wodę na mleko.
— Dobrze. Teraz przeczytaj instrukcję do mleka — wyszeptałem do siebie — trzy łyżeczki na dwieście pięćdziesiąt mil. Hm? Nie za mało?
— Aaaaa! — Coraz głośniej domagał mi się synek mleka.
— Już chwila! — Krzyknąłem do niego. — Tatuś się spieszy!
Gdy woda doszła do stanu wrzenia, wlałem ją do butelki i wsypałem mleko w proszku.
— Kurde taka jest chyba za gorąca? Doleję odrobinę zimnej. — Pomyślałem. — Tylko jak tu dolać zimnej, skoro wrzątku jest po smoczek? Jak ją schłodzić?
Stałem tak, gapiąc się w butelkę.
— Może wstawię ją pod zimną wodę? Spróbujmy.
Postawiłem naczynie w zlewie i odkręciłem kurek z zimną wodą.
Po mniej więcej minucie, zakręciłem wodę i powiedziałem:
— Idę.
Kiedy już miałem je podać małemu, coś mnie nagle tknęło. Postanowiłem najpierw sam tego mleka spróbować. Włożyłem, więc smoczek do ust, i zaciągnąłem białego płynu.
Nie dużo. Tak z łyk.
— Auł! — Syknąłem z bólu. — Kurwa mać. Dlaczego to jest jeszcze takie gorące?
— Aaaaa! — Mały wrzeszczał coraz głośniej.
— Przestań! — Wrzasnąłem na niego. — Nie widzisz, że tata robi wszystko byś dostał te swoje mleko?
Ponownie odkręciłem kran z zimną wodą, lecz tym razem, kręciłem pod nim butelką.
Po upływie około trzech minut, mleko w końcu osiągnęło właściwą temperaturę.
Usiadłem z maluchem na tapczanie i trzymając go na rękach, włożyłem mu do buzi smoczka.
Syn musiał być naprawdę głodny, ponieważ nim się dobrze rozsiadłem, opróżnił całą butelkę.
— No. Teraz idziemy spać. — Powiedziałem do niego i położyłem go do wózka.
Nim jednak zdążyłem pościelić łóżeczko, Euzebiusz mi się zarzygał.
— Nie no, chłopaku, co ty robisz kurwa? — Spytałem go. — Tak nie wolno.
Wytarłem mu twarzyczkę i zabrałem się za dokończenie ścielenia łóżeczka.
Niestety bąbel był uparty i zrzygał mi się znowu.
Wytarłem synka raz jeszcze. Euzebiusz jednak – i to z uporem maniaka – z haftował się po raz trzeci. Tym razem nie wytrzymałem już nerwowo, chwyciłem go w pasie i dość gwałtownie podniosłem do góry.
Nie wiem czy w odwecie, czy nie, ale po tym manewrze Euzebiusz rzygnął mi prosto w twarz. Zdążyłem jedynie zamknąć powieki.
— Gre. — Doszedł mnie, dosyć głośny odgłos głośnego beknięcia.
— Ach to, dlatego mi tu rzygałeś? — Stwierdziłem, jak się później okazało rzecz oczywistą. — Nie beknąłeś sobie po wypiciu mleka?
Odłożyłem, więc synka z powrotem do wózka i poszedłem do łazienki umyć twarz oraz ściągnąć z nosa klamerkę, która już odcisnęła mi na nim swe piętno, w postaci sinych i owalnych kształtów.
Kiedy wróciłem z powrotem do pokoju, maluch już spał. Dokończyłem, więc szybko ścielenie i przełożyłem syna z wózka do łóżeczka.
Następnie cichutko zamknąłem za sobą drzwi.
Musiałem teraz ustalić, gdzie tak w zasadzie podziała się moja żona?
Podszedłem do sekretarzyka i przeszukałem go w poszukiwaniu laptopa Agaty. Niestety nie znalazłem go. Znajdowała się natomiast, mała kolorowa kartka, na której moja żona skreśliła kilka słów. Usiadłem na krześle, znajdującym się przy dystyngowanym meblu i szybko przebiegłem oczami po niebieskim rzędzie arabskich liter.
Napisane było:
„ Wybacz, że wyjechałam tak znienacka, ale Piotrek przyjechał i poinformował mnie, że bezwzględnie musimy być dzisiaj na budowie. Sądzę, że poradzisz sobie doskonale. Wracam za miesiąc. Agata”
To wszystko. Żadnych wylewnych sformułowań, niepotrzebnych formułek grzecznościowych. Zwykła, krótka i bezuczuciowa notatka.
— Hm? A czegoś się po niej spodziewał? — Rzekłem do siebie. — Ciesz się, że nie zrobiła ci afery, za ten późny powrót do domu. No dobrze, ale cóż z niej jest za matka, która zostawia swojego trzy, czy czterodniowego synka, samego z pijanym ojcem?
Sięgnąłem z kieszeni spodni, do połowy wypaloną paczkę papierosów i sięgnąłem z niej jednego ćmika. Zapaliłem go i zaciągając się szaroniebieskim dymem, myślami powróciłem do Karoliny. Przypominałem sobie jej cudowne ciało, odkrywane poprzedniej nocy, kawałek po kawałeczku. Wyświetlałem sobie w głowie pikantne obrazy minionej nocy, w których razem z nią grałem główną rolę. Momentalnie poczułem nagły przypływ seksualnego podniecenia. Przez chwilę zrobiło mi się nawet trochę głupio, że jedyne ‘obrazy’ dotyczyły naszych intymnych kontaktów, że nie wspominałem jej osobowości, ale my przecież tak naprawdę niewiele słów zamieniliśmy na tym spotkaniu. Właśnie wtedy poczułem, że najwyższy czas to zmienić, że musimy zacząć poznawać się z innej, tej zwyczajnej strony. Zaprawdę chciałem ją poznać, jej charakter oraz wnętrze, które do tej pory tylko wydaję mi się być głębokie. Jednakowoż, co zrobię, jeśli okaże się, że jednak nie jest aż tak kolorowo, że mimo tego zauroczenia, zakochania się w Karoliny cielesności, nic szczególnego mnie z nią nie połączy?  
— Może, skoro jestem sam, to zadzwonię po nią? — Pomyślałem i sięgnąłem po telefon.
— No cześć. — Rzekłem, gdy po drugiej stronie usłyszałem jej cudowne – słucham?
— Cześć.
— Co robisz?
— Mam naradę w zarządzie. — Odparła.
— Tzn.?
— Zastanawiamy się, jak zwiększyć zyski, nie podnosząc opłat za dobę hotelową.
— Może, ograniczcie koszty?
— Na to wyjdzie. Musimy tylko ustalić, które.
— Przyjedziesz do mnie? — Spytałem po chwili milczenia.
— Dzisiaj?
— Tylko pod warunkiem, że zdążysz jeszcze przed dwudziestą czwartą?
— Zobaczę — szepnęła — postaram się przyjechać jak najszybciej. Która jest teraz godzina?
— Za kwadrans dwunasta.—– Odpowiedziałem. — Właśnie uśpiłem małego. Posprzątam trochę w domu i zrobię pranie. Może jakiś obiad bym ugotował? Kurwa!
— Co się stało? — Spytała mnie wystraszona dziewczyna.
— E nic takiego. Właśnie sobie zdałem sprawę z tego, iż gadam jak jakaś „kura domowa”. Jak to brzmi w ustach faceta, który stara się przewrócić swoje życie do góry nogami? 
— A wiesz, że mnie to podnieca? — Spytała się mnie swym seksownym głosem.
— Uuu? Jak mocno?
— Oj bardzo. Mam na sobie jedynie zwiewną suknię.
— U, i?
— Czuję, jak moje podniecenie, słodkimi kroplami spływa mi po udach.
— Ej, przestań.
— Dlaczego?
— Głupio mi się siedzi, z umarłym wężem.
— Dlaczego z umarłym? — Spytała mnie zdziwiona.
— Bo sztywnym. – Odparłem.
— Ha, ha, ha. — Zaśmiała się. — Idź sprzątaj, jak będę mogła to przyjadę do was. Ale wiesz, co nie gotuj żadnego obiadu, jak będę jechać, kupię po drodze jakąś pizzę. Zjemy sobie fast food. Od razu nie przytyjemy, a ty odrobinę mniej będziesz czuł się jak kura domowa.
— Dobrze. Wedle życzenia proszę pani. Posprzątam i z literatką koniaku będę na ciebie czekał. — Odpowiedziałem – aaa – usłyszałem w tle krzyk Euzebiusza. — Muszę kończyć, synek mi się obudził, pewnie znowu jest głodny?
— Ok. To pa, pa mój bohaterze, moja kurko domowa. Hi, hi, hi.
— Pa, a i daj mi ‘cynka’, kiedy już będziesz w drodze.
— Nie martw się, na pewno ci dam.
Rozłączyła się pierwsza, nie dając mi okazji do kolejnego wyznania jej mojej miłości.
Odłożyłem telefon i poszedłem sprawdzić, dlaczego mój synek znowu płacze.
Jak on słodko wyglądał? Malutka twarzyczka, z dużymi zapłakanymi oczkami.
— Głodny jesteś?
— Aaaaaaa! — Odpowiedział, szeroko otwierając buzię.
— Tatuś ma ci zrobić takie same mleczko, jak poprzednim razem? A może chcesz coś do picia? Poczekaj. — Powiedziałem do niego, po czym poszedłem do kuchni.
Tym razem przygotowałem dwie butelki. W jednej zagrzałem mleko, a w drugą nalałem wody. Biorąc pod uwagę fakt, że woda w naszych kranach, jest no, co tu dużo mówić, wątpliwej jakości, zawsze filtrujemy ją w specjalnie przeznaczonym do tego celu, czajniku. Kiedy miałem już wszystko przygotowane, wróciłem do Euzebiusza.
Na początek, podałem mu tę z wodą.
Nie chciał. Podałem mu, więc mleko, mając nadzieję, że właśnie o tę mu się cały czas rozchodziło. Niestety, również i tu, spotkał mnie zawód.
— Hm? Wody nie chcesz, mleka również. W takim razie, może coś bardziej treściwego byś zjadł? Nie martw się, tata ma coś w zanadrzu.
Pobiegłem z powrotem do kuchni i z szafki nad zlewem, wyciągnąłem słoiczek „Gerber”.
Był to jakiś mus, wieloowocowy. Już miałem go odkręcić, gdy spostrzegłem pewien napis, jak mniemam, ostrzegawczy. „Od czwartego miesiąca”
— Cholera. — Pomyślałem sobie. — Tak długo nie będziemy przecież czekać.
— Aaaaaa! — Syn krzyczał coraz głośniej.
Podszedłem do niego i stanąłem nad nim.
— Co ci dolega? Może wezmę cię na ręce?
Po chwili trzymałem swojego brzdąca na rękach, ziuziać go i tuląc do siebie.
Pomogło to wprawdzie, ale tylko na chwilę. Wtedy postanowiłem włożyć syna do wózka, i trochę nim pojeździć.
Mijały kolejne minuty w trakcie, których ja krążyłem wokoło kominka, raz szybciej, a raz wolniej. Malec krzyczał już wniebogłosy, a ja kompletnie nie wiedziałem, o co mu chodzi.
Kiedy panujące w pomieszczeniu decybele, osiągnęły poziom krytyczny, postanowiłem zadzwonić po pomoc.
— Tak kotku? — Usłyszałem głos w słuchawce. — Jeszcze nie mogę przyjechać.
— Nie, ja nie, dlatego dzwonię — zacząłem — potrzebuję kobiecej porady.
— Co się stało?
— Euzebiusz strasznie płacze.
— Nakarmiłeś go?
— Tak, lecz nie chce mi pić. Ani mleka, ani wody. Najpierw wziąłem go na ręce, ale pomogło to tylko na chwilę. Potem włożyłem go do wózka, by trochę go po ziuziać, ale również i to nie pomogło. Od piętnastu minut biegam z nim wokoło kominka i dupa.
— Alojzy? Dlaczego nie słyszę płaczu? — Cóż za dociekliwość.
— Bo jestem na dworze? Karolino, w domu nie idzie wysiedzieć. Wrzask mojego syna jest tak upierdliwy i irytujący, że dla jego jak i własnego bezpieczeństwa, wolałem wyjść na dwór, by trochę ochłonąć.
— Zostawiłeś go samego w domu?
— Nie no! Za, kogo ty mnie masz? Za jakiegoś zwyrodnialca? Nie jestem bezduszny, dlatego w swej łasce włączyłem mu telewizor.
— Takiego malucha? Zapłakanego i wystraszonego?
— Czego się tak czepiasz? Powiedz mi lepiej, o co może mu chodzić?
— A sprawdziłeś ‘tatusiu’ czy nie zmoczył pieluchy?
— Że co zrobił?
— Czy zsikał się?
— A nie. Zobacz, na to nie wpadłem. — Powiedziałem po chwili namysłu. — Myślisz, że to może być to?
— Nie wiem, czy to na pewno to, ale istnieje takie prawdopodobieństwo. No chyba, że urodził ci się syn bez nerek?
— Jaja sobie ze mnie teraz robisz? — Spytałem ją.
— Tak. Kotku, jeżeli dziecko płacze, to na początku musisz wyeliminować wszystkie naturalne, a zarazem oczywiste przyczyny. Zauważ, że sprawdziłeś, czy nie jest głodny, następnie czy nie jest spragniony, ale czy ma suchą pieluszkę, już zapomniałeś sprawdzić.
— Fakt. To mi do głowy nie przyszło.
— To wracaj do domu i zobacz. Jeżeli to nie będzie to, spróbuj mu wtedy pomasować brzuszek, może ma wzdęcia?
— Tzn.?
— Tzn., że chce mu się pierdzieć, ale z jakiś przyczyn nie może, bo nagromadzone w jelitach gazy, gdzieś się zablokowały.
— Aha! Więc to są te szumne wzdęcia? A ja zawsze się zastanawiałem, o czym oni w tych durnych reklamach gadają. Ty wiesz, co? Też tak czasem mam. No, ale mi przechodzi, gdy sobie zapalę. Może… — w tej chwili zawiesiłem głos.
— Ani mi się waż! — Krzyknęła na mnie. — Nawet nie myśl o tym, by truć małego nikotyną!
— Tylko parę wdechów. — Zaproponowałem.
— Przestań! Zmień mu pieluchę i będzie po sprawie!
— Dobrze, to idę. Pa.
— Pa.
Rozłączyłem się i wszedłem do środka. Euzebiusz już nie płakał. Leżał cichutko w wózeczku. Rozbieganym wzrokiem, patrzył na wszystko i na nic.
Podszedłem do malutkiego człowieka i odpiąłem mu body. Kiedy tylko dotknąłem pieluchy, od razu zrozumiałem, że Karolina miała rację, każąc mi sprawdzić, czy aby mój syn, nie odcedził kartofelków.
Kawałek, ładnie obszytej ligniny, był ciężki i napęczniały. Zdjąłem ją, a następnie podłożyłem mu świeżą. Już miałem ją zapiąć na rzepy, gdy nagle, na moją pochyloną nad synkiem głowę, poleciał mocny oraz żółty strumień dziecięcego moczu.
Pechowo dla mnie, ale akurat w tym czasie, otworzyłem usta, chcąc mu coś powiedzieć.
Nie wiem, czy Euzebiusz już od urodzenia, był taki mściwy, czy był to najzwyklejszy przypadek? Nie mniej, poczułem się bardzo urażony, tym jego zachowaniem. Prawdę mówiąc przeżył to tylko, dlatego, że był mały i mój.
Patrząc na to z innej strony, jedyną osobą do przebrania, w tej chwili byłem ja sam. Synowi musiałem jedynie założyć kolejną pieluchę.
Kiedy akcja pod kryptonimem ‘zmiana pieluchy’ została zakończona, poszedłem do łazienki, zdjąć z siebie pomoczoną koszulkę oraz, a może przede wszystkim, porządnie wyszczotkować zęby.
Powiem wam prawdę. Pozbyć się smaku szczyn z ust, jest zadaniem wyjątkowo trudnym. Niby pięć minut zamiatałem szczoteczką zęby, zużyłem jedną czwartą tubkę pasty, a mimo to, dalej czułem w ustach ten gorzki posmak.
W końcu nie wytrzymałem nerwowo i nalałem sobie kieliszek koniaku, mając naturalnie nadzieję, że może on zabije ten smak.
Udało się dopiero po piątej kolejce, dopiero wtedy poczułem w ustach jedynie smak alkoholu. Niestety ilość wypitego koniaku, niosła ze sobą również i inne konsekwencje. Jednakowoż, jeżeli przyjrzeć im się dokładniej, wcale nie były one aż takie złe.
Spojrzałem na zegarek. Dochodziła godzina siedemnasta. Niedługo powinna przyjechać Karolina. Musiałem się przygotować. Nim jednak zabrałem się za jakieś porządki, wyszedłem na zewnątrz domu, i zapaliłem sobie.
Gdy tak stałem przy drzwiach, usłyszałem jak ktoś otwiera furtkę.
Sekundę później ujrzałem idącą w moją stronę dziewczynę.

Ubrana w szary, wiosenny płaszczyk, związany w tali szerokim paskiem. Spod niego, wyłaniała się czarna poświata założonej sukni. W prawej dłoni niosła dużą, plastikową torbę, na której doduszał się duży, prostopadłościenny kształt, informujący mnie, o kupionej przez nią pizzy.
 Na lewym ramieniu miała zawieszoną, małą i czarną torebkę.
Podeszła do mnie i pocałowała mnie na powitanie. Następnie odsunęła się ode mnie i lewą dłonią mnie spoliczkowała.
— Ał! — Krzyknąłem, chwytając się dłonią za palący policzek. — Za co to?
— Za to! — Rzekła, pukając się palcami po szyi, symbolizując w ten sposób picie wódki. — Jak możesz? Masz malutkiego synka pod swoją opieką!
— Wybacz. Zagalopowałem się. Euzebiusz przypadkiem nasikał mi do ust. Mimo szorowania zębów, nie mogłem pozbyć się tego smaku, więc postanowiłem, że dziabnę sobie kielicha. Jednak nim się spostrzegłem, obaliłem pięć. — Popatrzyłem na Karolinę i zauważyłem, iż kompletnie nie jarzy tego, co właśnie do niej powiedziałem. — Nachyliłem się zbyt nisko, gdy zmieniałem mu pieluszkę, i gdy otworzyłem usta chcąc mu coś miłego powiedzieć, on właśnie wtedy, na mnie nasikał, trafiając prosto w moją otwartą buzię.
— Ha, ha, ha. Poważnie? — Wreszcie się uśmiechnęła.
— Tak.
— Teraz wiesz już, że tak małym dzieciom, pieluszki zmienia się bardzo szybko?
— Teraz już tak.
— Dobrze, chodź do domu. Wykąpiemy Euzebiusza i zjemy kolację.
— Tak wcześnie?
— A co? Jemu to nie będzie przeszkadzać. Chyba, że ty masz jakieś inne plany?
— Nie, nie mam. Możemy tak zrobić, z tym, że to ty przygotowujesz wodę do kąpieli, bo mnie jakoś to nie wychodzi.
— Masz normalny termometr?
— Tzn.?
— No taki pokojowy.
— Nie, takiego nie mam.
— Trudno. Sprawdzimy łokciem.
— Czym?
— Łokciem. Nalejesz do wanienki wodę. Jeżeli po zamoczeniu w niej łokcia, woda wyda ci się w sam raz, to będzie oznaczało, że nie jest ona ani za gorąca, ani za zimna.
— Aha.

Po wejściu do domu, Karolina zdjęła swój płaszcz i powiesiła go na wieszaku, który stał obok drzwi. Następnie podeszła do kuchenki i otworzyła piekarnik, by następnie włożyć do niego, dwa szare kartony, z czerwonym napisem „Telepizza”. Nastawiła właściwą temperaturę i powiedziała:
— Ok. do czasu zakończenia kąpieli, pizze się nam rozgrzeją.
— Jakieś winko?
— Może lampkę?
— To ja naleję, a ty…
— O nie. Kochanie, to ty go wykąpiesz. Ja tobie, mogę jedynie trochę pomóc.
— Acha.
— No, to bierzmy się do pracy.
Ja poszedłem do łazienki, by do małej, niebieskiej wanienki, nalać ciepłej wody, a Karolina zajęła się rozbieraniem Euzebiusza. Kiedy wszystko już było gotowe, rozpoczęliśmy proces szorowania małego chłopczyka.
Wbrew szumnym jej zapowiedziom, dziewczyna razem ze mną, myła moje dziecko. Gdy ja myłem mu rączki, ona czyściła jego nóżki. Najtrudniej było nam, dobrze zabezpieczyć, niezagojony jeszcze pępek. Musieliśmy na niego uważać, ponieważ przemoczenie niezrośniętej pępowiny, może spowodować, że będzie się ona paprać całymi tygodniami.
Co prawda, niby jest ona ściśnięta plastikową klamrą, lecz na moje oko, to było jakieś takie tandetne. Wiecie, co mam na myśli? Takie na słowo honoru.
Kiedy skończyliśmy, dziewczyna ubrała malucha, a ja przygotowałem świeże mleko. Stojąc tak w kuchni, czekając aż zagrzeje się woda, patrzyłem na nią. Przyglądałem się Karolinie, która na swoich rękach trzymała mojego synka.
Jej uśmiechnięte usta, odsłaniały białe jak śnieg zęby. Dużymi, brązowymi oczami, wpatrzona w Euzebiusza, zdawała się być szczęśliwą. Zupełnie tak, jakby już w tej chwili zaadoptowała go. Jak gdyby uznała go za swojego synka. Powiem wam, że bardzo wzruszył mnie ów widok, rozczuliło mnie jej zachowanie się to, że nie potraktowała Euzebiusza zbyt protekcjonalnie. Przygarniając tak bezpośrednio mojego bąbla do swojego serca dała mi jasny sygnał, że nie znalazła się tu przypadkowo, że jej obecność była ‘odgórnie’ zaplanowana.  
Stojąc tak z nim, i przytulając go do swoich piersi, zdarzyło się coś zabawnego. Malec obrócił główkę w lewą stronę, otwartymi usteczkami szukał mlekodajnego sutka.
Wtedy postanowiłem zrobić mu mało ‘wysmakowany’ żart. Podszedłem do nich i powiedziałem:
— Poczekaj pośmiejemy się. — Po tych słowach, zsunąłem z prawego ramienia ramiączko i ściągając suknie nieco w dół, odsłoniłem jędrną pierś.
Gdy Karolina poczuła na skórze, ciepły oddech chłopczyka oraz jego malutkie i mokre usta, zareagowała instynktownie. Euzebiusz, jak tylko trafił ustami jej sutek, przyssał się do niego, niczym pijak do pół litra.
Dziewczyna spojrzała na mnie szklistymi ze szczęścia oczami, i cicho wyszeptała:
— Kocham ciebie.
— Ja ciebie też. — Odpowiedziałem ze wzajemnością i pocałowałem ją.
Staliśmy tak, przez chwilę, no przynajmniej do czasu, kiedy to maluch zorientował się, że z tych jędrnych cycków – bynajmniej na razie – mleka nie będzie. Naturalnie swoje niezadowolenie, obwieścił nam głośnym płaczem.
— Dobrze, nakarm go już, a ja w tym czasie przygotuje jedzenie dla nas. – Powiedziała i podała mi ostrożnie syna.
Usiadłem z nim na kanapie i zacząłem karmić.
— A żona, co? Już pojechała?
— Tak. Zostawiła mnie śpiącego i wyjechała.
— Bez pożegnania?
— Bez. Zostawiła mi jedynie krótki liścik, w którym informuje mnie, iż musiała wyjechać wcześniej, niż planowała.
— Aha. Kiedy wraca?
— Za miesiąc.
— Chcesz bym przez ten czas mieszkała tu z tobą?
Spojrzałem w jej stronę. Stała przy stole z głową spuszczoną w dół. Wyglądała tak, jakby oczekiwała ode mnie konkretnej odpowiedzi, której jednak, odrobinę się obawiała.
— Nie… — odparłem — nie chcę byś była ze mną tylko przez ten czas... chcę byś została zemną już na zawsze.
Teraz nastała cisza. Jedynie, co było słychać to odgłos, pitego przez Euzebiusza mleka.
— Przez miesiąc to rozumiem, ale co będzie po tym?
— Potem? Nie wiem, co będzie później. Na pewno będę chciał się z nią rozwieść, ponieważ pragnę ożenić się z tobą.
— Wszystko stracisz.
— Możliwe, ale ile zyskam? Nie stracę synka, gdyż ona go nie chce, a całą resztę mam w dupie.
— Nie zależy ci na połowie waszego majątku?
— A tobie zależy?
— Nie. Mi zależy tylko na tobie. Pożądam ciebie! Rzeczami materialnymi, które posiadam… chętnie się nimi z tobą podzielę.
— Super.
— Wypił już?
— Tak. — Odpowiedziałem, widząc, że trzymam w dłoni pustą butelkę.
— To połóż go do łóżka i przyjdź na kolację.
— Poczekaj. Najpierw musi mu się odbić, bo jak nie, to rzyga. — Powiedziałem do Karoliny, po czym wziąłem małego na ręce w taki sposób, by mógł swoją główkę, oprzeć mi na ramieniu. Następnie delikatnie poklepałem go po pleckach. Nie musiałem zbyt długo czekać, by usłyszeć głośne beknięcie. Gdy po chwili kładłem brzdąca do łóżeczka, już spał. Ostrożnie, więc położyłem go i przykryłem kołderką. Do buzi włożyłem mu silikonowego smoczka, po czym po cichutku oddaliłem się, zamykając za sobą drzwi.
Poszedłem do kuchni, gdzie przy dębowym stole, siedziała Karolina i przy napełnionych czerwonym, wytrawnym winem kieliszkach oraz pizzami, czekała na mnie.
Usiadłem naprzeciwko niej i bez słowa zacząłem jeść.
— Smakuje ci pizza?
— Tak. Skąd wiedziałaś, że właśnie taką lubię najbardziej?
— Nie wiem. — Odparła. — Po prostu tak czułam.
— Hm? Ciekawe?
— Co?
— No to. Spotykamy się w specyficznych warunkach, zakochujemy się w sobie niemalże od pierwszego wejrzenia a także rozumiemy się bez słów. W łóżku pasujemy do siebie, niczym pięść do nosa. Żadne z nas nie narzeka, mimo tego, że nigdy wcześniej się nie kojarzyliśmy. Ponadto, przy tobie czuję się wolny, bez kompleksów i uczucia wstydu. Zupełnie jakbyś była moim lustrzanym odbiciem.
— Platon.
— Co Platon?
— Platon o tym pisał. Wiesz, dwie połówki jabłka.
— Jakie połówki, jakiego jabłka?
— Platon napisał, że kiedyś każda dusza rozpadła się na dwie, idealnie pasujące do siebie połówki, z których każda poszła w swoją stronę. Jeżeli znajdą się tu na ziemi, to nastąpi połączenie i wybuchnie wtedy między mężczyzną a kobietą, jedyna i tylko prawdziwa miłość.
— Aha. Rozumiem, że sugerujesz mi, że właśnie my jesteśmy takimi połówkami?
— Tak mi się wydaję. A tobie nie? — Spytała się i spojrzała mi w oczy.
— Nie wiem. Może tak, może i nie. Wiem jedno, szczerze ciebie pokochałem. Mam dreszcze, gdy znajdujesz się blisko mnie tęsknię, kiedy cię przy mnie nie ma. Gdy patrzę w twe oczęta, kiedy całuję twe usteczka lub wącham twoje włosy, kiedy rozmawiasz ze mną, gdy po prostu jesteś przy mnie, czuję wtedy wewnętrzny spokój oraz duchową harmonię.
Myślę o tobie niemal cały czas. Wiem teraz już, że to masz być ty, że to musisz być, właśnie ty. Lecz zrozum, nie chcę tego jakoś wielce analizować.
Czy przypadkiem ten Platon nie był jakimś filozofem?
— Był. Ale wiesz, co? Masz rację, po prostu bądźmy ze sobą, na przekór wszystkim i wszystkiemu.
— Właśnie. Kochajmy się tak długo aż się nie zestarzejemy, a może nawet dłużej.
— Super. — Powiedziała i wzniosła do góry kieliszek. — Za nas!
— Za nas i nasze dzieci! — Zawtórowałem.
— A wiesz, że to możliwe. — Powiedziała do mnie, gdy opróżniła kieliszek.
— Jak możliwe? Chcę mieć z tobą drużynę piłkarską.
— Wiem, ale nie to miałam w tej chwili na myśli.
— A co?
— A to, że mam teraz płodne dni.
— Dobrze!
— To wszystko, co masz mi do powiedzenia?
— A co tu więcej gadać? — Spytałem zdziwiony. — Nie zabezpieczamy się i liczymy na moich żołnierzy.
— Myślałam, że będziesz oponował, że będziesz chciał poczekać…
— A niby kurwa, na co mielibyśmy czekać?
— No nie wiem.
— Właśnie kotku, ja też nie wiem.
— Ok. Jedzmy dalej, bo zimna pizza nie jest dobra.
— Zgadza się.  

Kiedy skończyliśmy jeść, była za kwadrans dwudziesta.
— Chcesz pooglądać telewizję? — Spytałem się dziewczyny, mając nadzieję obejrzeć jakiś ciekawy film.
— Nie. Wolałabym sobie pogadać, ale wiesz tak swobodnie. Nie na jakieś tam poważne, egzystencjalne tematy tylko tak całkowicie swobodnie. O wszystkim i o niczym. Chcę byśmy się poznali. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że jedną rozmową nie poznamy całego naszego charakteru, ale będziemy o jakiś krok bliżej. Następnie myślałam o tym, by się wykąpać razem z tobą w wannie.
— No wiesz, trudno byłoby wykąpać się pod prysznicem.
— Ha, ha, ha. Idź lepiej sprawdzić, czy synek ci się nie zrąbał.
— A ty, co będziesz w tym czasie robić?
— A ja naleję nam kolejnego kielicha.
— Ok. — Odparłem i wstałem od stołu.
Euzebiusz, zgodnie z obawami Karoliny, wykorzystał założoną mu przeze mnie kilkanaście minut temu nową pieluchę. Przebrałem go, wszakże tym razem uważałem już, by nie powtórzyła się poprzednia sytuacja. Mój profesjonalizm, sprawił, iż nawet się nie obudził, ułatwiając mi tym robotę.
Problem z tak małymi dziećmi polega na tym, że są one tak delikatne i kruche, że człowiek boi się by ich nie uszkodzić.
Zużytą pieluszkę zawinąłem w plastikową siatkę i wyrzuciłem do kosza na śmieci, który, tak jak w większości domów, znajdował się pod zlewem.
Następnie usiadłem na krześle i powiedziałem do zmywającej właśnie naczynia dziewczyny:
— No zrobione. Nawet się skubany nie obudził.
— Ale żyje?
— Tak. Chyba tak? Prawdę mówiąc nie sprawdzałem. — Odpowiedziałem lekko przestraszony.
— To idź szybko i zobacz.
Poszedłem, więc zerknąć. Wiecie lepiej dmuchać na zimne, niż później przynosić kwiaty, na opisany złotymi literami imienia i nazwiska, kawałek granitu.
Na szczęście maluch oddychał, wróciłem, zatem z powrotem do kuchni.
— I co?
— Dobrze.
— Cieszysz się, że zostałeś ojcem?
— To zależy od tego, jak na to spojrzysz. Nie każde ojcostwo jest błogosławieństwem, tak jak nie każdy ślub jest dobry. W obecnym stanie rzeczy, tak naprawdę, to nie wiem, czy jestem szczęśliwy z tego powodu.
— Masz na myśli moją osobę?
— Też, ale nie tylko. Zauważ, że nim spotkałem ciebie, do tego czasu żyłem w jakiejś bliżej nieokreślonej ułudzie. Wydawało mi się, iż pojawienie się dziecka, że to zespoli moje małżeństwo z Agatą, że scementuje to nasz związek.
Jak się niedawno okazało, było to tylko i wyłącznie moim marzeniem. Agata zaszła w ciążę, tak naprawdę tylko po to, bym nie czuł się samotnie, kiedy ona będzie w rozjazdach.
— Powiedziała ci tak, czy sam to wymyśliłeś, by usprawiedliwić się przed pozwem?
— Oznajmiła mi to, kiedy pojechałem do niej w odwiedziny do szpitala.
— Jak mogła ci tak powiedzieć? Nie ma instynktu macierzyńskiego?
— Jak widać, nie wszystkie kobiety na niego cierpią. Dla niej bardziej liczą się projekty, które robi. One są jej dziećmi.
— Nie rozumiem tego.
— Ja też nie, ale cóż to zmieni? Mogę mieć tylko nadzieję, iż przy rozwodzie, nie będzie o niego walczyć.
— Czyli chcesz być jego prawnym opiekunem?
— Chcę. Chyba nie będzie ci to przeszkadzać?
— Nie będzie mi to przeszkadzało. Chcąc wziąć sobie ciebie za swojego męża, zgadzam się i akceptuję zarazem, wszystkie twoje zobowiązania. Nawet te, które będziesz miał wobec innych ludzi.
— Widzisz, patrzę na to dokładnie w ten sam sposób.
— A tak właściwie to, czym jest dla ciebie miłość?
— Pytasz ogólnie, czy tylko o definicję?
— A to nie to samo?
— Miłość, jest dla mnie czymś tak naprawdę, nieuchwytnym. Jest to uczucie, które wykręca ci trzewia, a na które nie ma żadnego lekarstwa. Nie można go opisać w jednym zdaniu czy nawet w jednej książce.
Poeci, pisarze oraz filozofowie całego świata, od wieków próbują zgłębić ten fenomen, nie tylko ludzkiej natury. Starają się go opisać, objąć w jakieś wymierzalne ramy. Jednak im mocniej, im bardziej logicznie postaramy się podejść do miłości, to tak naprawdę, mocniej się wtedy od niej oddalimy.
Bo jak sensownie wytłumaczyć miłość matki do niesfornego syna?
Jak wytłumaczyć ludzką miłość do Boga?
Ludzi, którzy jednocześnie własnymi czynami, powodują, że stoją odwróceni do niego plecami?
Takich pytań można by mnożyć w nieskończoność, ale przecież my nie szukamy tutaj pytań, lecz odpowiedzi.
Czym zatem jest miłość dla mnie?
Jeszcze parę miesięcy temu powiedziałbym ci, że jest nią moja żona.
Dzisiaj powiem jednak, że nie ona, a ty nią jesteś.
Co powiem jutro… — zawiesiłem na chwilę głos. Chciałem napić się wina, a może zastanowić się nad dalszą częścią monologu? — Do czasu, w którym poznałem ciebie, wiele rzeczy mi się wydawało, niektóre z nich mnie drażniły, inne niepokoiły. Lecz wtedy żyłem w jakimś nie rzeczywistym świecie. Byłem zawieszony w próżni, nie czując kontaktu ze światem.
Niestety albo stety, nie była to miłość, tylko jakaś jej nieudana karykatura.
Dopiero teraz, zorientowałem się, że to coś, co mi wykręca trzewia, gdy myślę o tobie, że właśnie to, mogę, wręcz muszę nazwać miłością.
Wszystkie moje skołowane wyobrażenia na twój temat, które nie pozwalają mi swobodnie oddychać. Wszystkie napady ciepła, które mam, to podniecenie, jakie odczuwam, kiedy rozmawiamy przez telefon, uczucie ssania w żołądku, wszystko to mówi mi, że właśnie to jest prawdziwa miłość.
Dlatego, kiedy rozmawiamy o naszym przyszłym ślubie, dzieciach, które planujemy mieć, właśnie, dlatego się nie boję.
— Pięknie to wszystko ująłeś. Właśnie takiej odpowiedzi od ciebie oczekiwałam. Wiesz, że ja w tym widzę interwencję istoty wyższej? To nasze spotkanie, ten przypadek, to wszystko jest takie nierealne, wręcz mistyczne. Nie sądzisz?
— Osobiście uważam, że nie ma w tym żadnej Boskiej interwencji. Bardziej wydaje mi się, że po prostu nasze dusze miały się ze sobą spotkać.
— Któż to wie?
— Nikt! I właśnie to jest niesłychane. Każdy może snuć własne przypuszczenia, tworzyć swoje teorie i snuć domysły, a jednocześnie nikt, nie może negować nikogo. Kwintesencja filozofii!
Każdy wie wszystko, a zarazem nikt nie wie niczego!
— Chodź, weźmiemy kąpiel. — Powiedziała wzruszona naszą rozmową, Karolina.

W wannie spędziliśmy chyba z godzinę. W końcu, kiedy już z niej wyszliśmy, postanowiliśmy iść spać. Jakoś całkowicie odeszła nam ochota, na oglądanie czegokolwiek w telewizji.
Stanęliśmy przed lustrem, świeżo umyci i pachnący. Gdy spojrzeliśmy na swoje odbicie, razem doszliśmy do wniosku, że przynajmniej cieleśnie, pasowaliśmy do siebie idealnie. Karolina, wyprostowana sylwetka, mokre, przez co jeszcze bardziej czarniejsze włosy, ściślej przylegały jej do głowy. Czarny i gęsty trójkąt, mieszczący się po niżej pępka, zachęcał mnie do bardziej wnikliwego zbadania. Piersi zadziwiająco jędrne, sterczały dumnie, bezgłośnie prosząc o delikatny masaż. Biorąc pod uwagę fakt, że żaden z nich, nie mieścił mi się cały w dłoni, jeszcze bardziej mnie podniecały.
Pośladki dziewczyny, również były jędrne.
Stałem przy jej prawym boku, a mój „byczek” wygięty w lewą stronę, niczym banan, opierał się o jej biodro.
Czy na fakt mojego zakochania się w niej, miała wpływ uroda Karoliny?
Niezaprzeczalnie tak! Jednakowoż, nie był to najważniejszy argument.
Ciało może podobać się bardziej, lub mniej, ale dreszczy, które mnie przechodziły przy naszym fizycznym kontakcie, nie można było udać.
W łóżku, nim zasnęliśmy, doszło między nami do seksualnego aktu. Nasze ciała, przeplatały się w miłosnych pozach. Próbowaliśmy się dogłębnie poznać, rozszyfrować nasze sfery erogenne oraz różne sposoby na spotęgowanie emocji. Zadziwiające jest to, że seks z osobą, którą darzy się tak czystym, nieskażonym jeszcze problemami życia codziennego, uczuciem, że taki seks, jest tak intensywnym doznaniem, którego za żadne skarby świata, człowiek nie chce nikomu pokazać, z nikim się podzielić. Całując każdy, nawet najmniejszy centymetr kwadratowy jej ciała, smakując je, czując na języku jej soki, endorfiny w moim mózgu osiągały maksymalne poziomy. W tym zbliżeniu, nie było żadnego, jakiejkolwiek mechanicznego posuwania. Wszystkie ruchy, były nasączone erotyzmem, aksamitnym dotykiem, naszej intymności. Mimo jej dni płodnych, zdecydowaliśmy na osiągnięcie szczytu, w nieco inny sposób. Sądzę, że oprócz samochodów marki Peugeot, Francuzi dali światu coś znacznie bardziej właściwego i lepszego.
Gdy w końcu osiągnęliśmy miłosne zadowolenie, położyliśmy się i przytuleni do siebie staraliśmy się zasnąć.
W trakcie naszego aktu, doszedł do nas dźwięk dzwonka mojego telefonu, ale absolutnie nie miałem ochoty go odbierać. Stwierdziłem, że po to mam pocztę głosową, by odbierała wtedy, kiedy ja nie mogłem, ale i tak postanowiłem, że odsłucham ją dopiero rano.
— Nie przeszkadza ci zapach, moich spoconych pach? — Spytała mnie nagle ni z gruchy ni z pietruchy Karolina.
— Nie. Nie przeszkadzało mi to przedtem, i nie przeszkadza mi to teraz. Powiem więcej, bardzo podoba mi się twój zapach.
— To dobrze.
— Śpij kotku bo… — w tym momencie usłyszeliśmy głośny płacz Euzebiusza.
— Dobrze ja pójdę. — Powiedziała i przeszła nade mną, pokazując mi przez chwilę, swoją czeluść rozkoszy, której smak jeszcze czułem w ustach.
— Ok. Ja wstanę w nocy.
Jakbym kurwa wykrakał. Przez całą noc, normalnie przespałem, może z godzinę. Nigdy bym nie przypuścił, że tak mały chłopczyk, może tyle razy sikać!
Jak już powiedziałem, tej nocy przespałem tylko godzinę. Nie mniej te sześćdziesiąt minut, były jednymi z tych, które człowiek będzie pamiętał do końca swoich dni. Wszystko to przez sen, który pojawił się u mnie znikąd.
Cóż takiego mogło mi się przyśnić?
Ludzie, z reguły nie pamiętają swych snów. Niektórzy nawet twierdzą, że im się nic nie śni.
Niestety nie jest to prawda. Każdemu z nas, co noc się coś śni, po prostu tego nie zapamiętujemy. Zostały nawet opisane metody, które pozwalają nam zapamiętać sny, a dla bardziej wtajemniczonych, również nimi kierować. Są to techniki, dzięki którym w czasie snu, zachowujemy częściową świadomość.
Inni badacze, wróżki czy jakby ich inaczej nazwać, szarlatani próbują je interpretować, wierząc w to, że one (sny), są odzwierciedleniem nas samych, naszej podświadomości. Ci badacze twierdzą, że za pomocą snu jesteśmy w stanie spojrzeć w swoją przyszłość, lub rozwiązać problemy realnego życia.
Osobiście nie wiem, czym są moje sny? Zwłaszcza, że tylko nieliczne z nich pamiętam, chociaż nawet i one, pierwotnie szczegółowo zapamiętane, zatarły się już i są jedynie mglistym wspomnieniem czegoś, co tak naprawdę było mocno abstrakcyjne.
Jednakowoż ten dzisiejszy sen był inny. Przeraził mnie swoim realizmem i wyrazistym obrazem. Zupełnie tak, jak gdyby nie pochodził z krainy snów, lecz z realnego a przede wszystkim materialnego świata.
Świata, który otacza nas zewsząd. Świata, który przytłacza nasze dusze, przypominając nam o naszej śmiertelności oraz materializmie. Całkowicie pozbawiony był, wiecie tej tak właściwej dla snów, metafizyczności.

Podróżowałem samochodem. Nie wiem, jakiej był marki. Jedynie, co było mi znane, to osoba, która go prowadziła. Tą osobą, była moja żona.
Chociaż nie pamiętam jej, aż tak dokładnie, wiem tylko tyle, że to na pewno była ona.
Tak czasem bywa w snach. Widzicie kogoś, bardzo podobnego, ale mimo to, nie potraficie go w stu procentach zidentyfikować. Po prostu wiecie, kto to jest i już.
Tak było ze mną.
Siedzieliśmy w milczeniu, jak zwykle zresztą. Podczas podróży samochodem, zawsze mało ze sobą rozmawialiśmy.
W radio leciała jakaś muzyka, na dworze panowały egipskie ciemności.
Niebo zawieszone nad naszymi głowami, przykryte było gęstymi chmurami, z których padał obfity deszcz.
Agata jechała bardzo szybko, moim zdaniem nawet zbyt szybko, przynajmniej jak na panujące warunki drogowe.
Asfalt, który tworzył szosę, po której właśnie jechaliśmy, świecił się niczym stado reflektorów gęsto poukładanych obok siebie. Zjawisko to, informowało nas o obecności na nim, dużej ilości wody. Jednak nie skłaniało to mojej żony, do zdjęcia choćby odrobinę, nogi z gazu.
Nagle obfity deszcz, przeszedł w prawdziwą, przerażającą wręcz nawałnice. Przed nami pojawiła się ściana deszczu.
Wjechaliśmy w nią, gnając ponad sto kilometrów na godzinę. Widoczność spadła do zaledwie kilkudziesięciu metrów.
— Może byś nieco zwolniła? —  Powiedziałem wreszcie do niej.
Lecz Agata zdawała się nawet mnie nie zauważać. Gapiła się jedynie tępo przed siebie, siedząc z szeroko otwartymi oczyma.
— Może byś nieco zwolniła? —  Powtórzyłem swoją poprzednią kwestię.
Niestety tak jak poprzednim razem i również teraz moja prośba pozostała zawieszona w próżni, bez żadnego odzewu.
Nie widząc żadnej, nawet najmniejszej reakcji z jej strony, zacząłem się Agacie przyglądać.
Niby wyglądała normalnie, acz po bliższej obserwacji jakoś tak całkowicie obco. Nie zauważyłem na jej twarzy uśmiechu, czy choćby ruchu warg. Siedziała sztywno niczym jakaś porcelanowa lalka, wykonując jedynie od czasu do czasu ruchy dłońmi (korygujące tor jazdy)
Kiedy jednak spojrzałem na jej szeroko otwarte oczy, zastanowiła mnie ich suchość.
Po chwili namysłu, doszedłem do wniosku, że jeśli ktoś, tak jak ona na przykład, nie mruga powiekami, to wtedy gałki oczne mogą przeschnąć.
Nie mniej przecież w końcu będzie musiała mrugnąć, dlatego zacząłem ją obserwować.
Gdy mijała dziesiąta minuta, a ona nie spuściła powiek ani razu, zaniepokoiłem się.
—  Kochanie, dlaczego ty w ogóle nie mrugasz?
Nie odpowiedziała mi. Obróciła jedynie na chwilkę twarz w moją stronę, chyba spojrzała na mnie, a następnie z powrotem skręciła głowę.
Dlaczego powiedziałem, że chyba spojrzała na mnie?
Ponieważ jej wzrok, był taki wiecie, nie obecny. Oczami patrzyła na mnie, z tymże były one jakieś dziwne, tak bardzo matowe.
Wtedy powoli podniosłem lewą dłoń, by następnie wskazującym palcem dotknąć białka jej prawego oka.
— Agr! — Krzyknąłem, szybko cofając z powrotem dłoń.
Jej oko w dotyku przypominało ugotowane, kurze jajko.
„Czy było ono martwe?” — Pytałem w myślach siebie. Dotknąłem jej ramienia.
— Aaaaaa! — Zacząłem krzyczeć, kiedy pod palcami poczułem trupią sztywność, ręki Agaty. — Co się tutaj u diabła dzieje?
Wtedy ciało mojej żony wykonało dziwny gest. Prawą dłonią puściła kierownicę i wyprostowała całe ramię. Zacisnęła palce w pięść, wystawiając przed siebie jedynie, palec wskazujący, pokazując mi coś, co znajdowało się w tej chwili przed nami.
Spojrzałem, zatem przez przednią szybę, za którą ujrzałem dwa, bardzo szybko zbliżające się świetliste punkty. Jedyne, co zdążyłem zrobić, to otworzyć szeroko usta. Nie zdołałem nawet krzyknąć, tak szybko nastąpiło czołowe zderzenie z jadącym z naprzeciwka pojazdem.
Siła rozpędu, połączona z faktem, niezapiętych przeze mnie pasów bezpieczeństwa, wyrzuciła mnie przez przednią szybę z samochodu. Przeleciałem nad pojazdem, który w nas uderzył i upadłem na mokry asfalt kilka metrów dalej. Leżąc na brzuchu, z roztrzaskaną głową, z której krew wypływała w rytm uderzeń, gasnącego w mojej piersi serca, usłyszałem dzwonek swojego telefonu.

Obudziłem się, a w zasadzie obudziła mnie Karolina, która schowana pod kołdrą mniej więcej na wysokości moich bioder, brała „go” właśnie w usta. Nim zdążyłem otrząsnąć się po tym śnie, dziewczyna zaprowadziła mnie na sam szczyt góry.
Następnie położyła się obok mnie i przytuliła się.
— Miałem dziwny sen. — Powiedziałem do niej po chwili.
— A co ci się śniło?
— Śniło mi się… — zrobiłem krótką pauzę, próbując sobie przypomnieć i utrwalić w pamięci ów sen. — Wiesz, że już nie wiem?
— To wiesz, czy nie wiesz, co ci się śniło? — Spytała mnie z uśmiechem.
— Nie wiem. Już zapomniałem. — Odpowiedziałem, ponieważ postanowiłem nie opowiadać jej tego snu. — Wiem tylko tyle, że był to koszmar.
— Przytul się bardziej. — Zaproponowała mi.
— Jak tam ma się Euzebiusz?
— Śpi, lecz najpierw musiałam go nakarmić, zmienić pieluszkę i oczywiście ponosić przez moment by mu się odbiło. Następnie poszłam do łazienki.
— Jeżeli się dobrze podtarłaś, to mogę ci się odwzajemnić.
— Nie musisz. Nie zaatakowałam cię tak bez przyczyny.
— Nie rozumiem.
— Oj, no, co? Kiedy byłam w łazience, to wiesz, jakoś tak wyszło, że poczułam ochotę na odrobinę tego, no rozumiesz?
— Nie bardzo.
— Jejku, na początku lekko się musnęłam palcami, później nieco mocniej, a potem to już nie mogłam się powstrzymać. Nim się spostrzegłam, poczułam dreszcze, które rozeszły się po całym moim ciele, których punktem zapalnym była czerwoniutka i nabrzmiała łechtaczka
— No to ładna z ciebie aparatka. — Powiedziałem do niej z lekkim uśmiechem na ustach.              
Nie przeszkadzało mi to. Uważam, bowiem, że każdy człowiek potrzebuje tych pewnych i intymnych chwil, spędzonych w samotności. — Może kiedyś zrobimy to razem?
— Nie wiem? Może dzisiaj wieczorem?
— Może?
Nagle do naszych uszu dobiegł dźwięk dzwonka do drzwi wejściowych.
— Pójdę otworzyć. — Powiedziała do mnie Karolina, zakładając na siebie, biały, jedwabny szlafrok.
— Ale zdajesz sobie sprawę z tego, że przez niego prawie wszystko widać?
— Jak mówi prawda reklamy: „prawie, robi wielką różnicę”
W tym czasie, kiedy Karolina poszła zobaczyć, kogo przywiał wiatr, ja założyłem spodnie oraz biały tischert. W tle słychać było rozmowę:
— Dzień dobry jesteśmy z policji. Zastaliśmy obywatela Alojzego Kutwę?
— Dzień dobry, a o co chodzi?
— A kim pani jest?
— Jego żoną.
— A to dziwne?
— Tak, a dlaczego? Za brzydka jestem? Może za garbata?
— Bardziej powiedziałbym, że za bardzo żywa! Przyszliśmy tutaj, by poinformować pana Alojzego o tym, że jego żona, w wyniku wypadku drogowego zginęła dzisiaj w nocy.
Wtedy właśnie wyszedłem z sypialni i podszedłem do policjantów.
— Karolino, idź proszę do chłopca. — Powiedziałem do dziewczyny tonem nieznoszącym sprzeciwu.
— Gdzie to się stało? — Spytałem się policjantów, kiedy Karolina zamknęła za sobą drzwi..
— Przed Łowiczem. — Odpowiedział wyższy z nich. Wyglądał jak zwykły krawężnik, z białą czapką wciśniętą pod pachę. Nie wiem czy naoglądał się za dużo amerykańskich filmów, ale na mnie takie puste gesty nie robiły najmniejszego wrażenia. Policjant ten pod nosem hodował coś na kształt wąsa, ale moim zdaniem już bardziej gęste brwi nad oczami ja miałem niż on ten swój cienki zarost. Drugi z ‘psów’ był gładko ogolony. Można powiedzieć, że golił się chyba tuż przed przyjściem do mnie, gdyż jego gardło wyglądało, jakby przeszło niezbyt udaną próbę samobójczą. — Może wejdziemy do środka? — Spytał.
— Może nie.
— Ok. potrzebuje pan jakiejś pomocy? Przysłać psychologa?
— Kogo zawiadomiliście do tej pory?
— Pan jest pierwszą osobą, którą odwiedziliśmy.
— Dziękuję, panom za informacje, ale musicie mi wybaczyć, napiwków nie będzie.
— Rozumiemy, dlatego bardzo nie lubimy jeździć z takimi informacjami, chociaż wszyscy nam dziękują, niektórzy płaczą…
— Tak. — Wtrącił się do rozmowy, niższy z nich. — Przytulają się. Najmilej jest, jak robią to młode babki, zwłaszcza wtedy, kiedy przyjeżdżamy wcześnie rano, są wtedy takie gorące, bo często wstają z ciepłych łóżek. Czasami, są tak bardzo przygnębione, że nie zwracają nawet uwagi, jak macasz im tyłek, jak…
— Dobra zamknij się już, nie widzisz, że facet jest w traumie? — Fuknął na niego wyższy. — Ciało będzie złożone w kostnicy.
— Gdzie?
— W Łowiczu. Jeżeli będzie pan zainteresowany sekcją…
— W jakim stanie jest moja…
— Luźnym.
— Jak bardzo luźnym?
— Kilku częściowym.
— W takim razie sekcja zwłok jest, jakby to powiedzieć, nie potrzebna?
— Raczej nie. Bardziej przydałby się szewc, który by ją pozszywał. Wie pan, chociaż tak z grubsza, by można jej ciało przybrać do trumny w jakąś sukienkę.
— Ale broń Boże w mini. — Wtrącił się niższy.
— Rozumiem panów. Sądzę jednak, że pogrzebem zajmie się jej rodzina, ja jestem tylko naleciałością, niechcianą naleciałością.
— Teściowa pana nie lubi? — Spytał się wyższy.
— Mnie kurwa nikt nie lubi. W czymś jeszcze mogę panom pomóc?
— To nie powinna być nasza kwestia?
— Może i powinna, ale jakie ma to teraz znaczenie?
— Ma pan rację. W takim razie do widzenia. — Odpowiedział wyższy i podał mi kartkę papieru z napisanymi na niej nr. telefonów. — Tutaj ma pan wszystkie potrzebne numery telefonów, życzę panu wszystkiego najlepszego.
— Wzajemnie. — Odpowiedziałem i zamknąłem drzwi.                 
 Wyszli.    

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz