sobota, 28 września 2013

Poród rozdział IV - Telefon

                                                           TELEFON

Po zjedzonym śniadaniu, poszedłem umyć zęby.
Tak, dbałem o nie, szczotkując je przynajmniej dwa razy dziennie. Używałem również płynu do płukania ust oraz nici dentystycznej, żeby usunąć spomiędzy zębów resztki jedzenia, które pozostały po szczotkowaniu. Dzięki tym, higienicznym zabiegom, oraz stosowanej przeze mnie pasty wybielającej, miałem piękny i biały uśmiech.
Następnie, dokonałem przelewu na podane mi przez chirurga konto, umówionej kwoty, po czym skontaktowałem się z nim telefonicznie i powiadomiłem go o tym fakcie.
Lekarz podziękował, ale zaraz zaznaczył, że mam bardzo upartą żonę i udało mu się zatrzymać ją jedynie do poniedziałku. Zostało mi, więc mało, ale za razem wystarczająco dużo czasu, na dokończenie malowania.
W trakcie tej mozolnej pracy, cały czas nie mogłem od siebie wygonić wspomnień ostatniego wieczora. Pewnie, dlatego, że przed jej rozpoczęciem, zapaliłem sobie skręta. Marihuana, którą spaliłem pochodziła, że tak powiem z dobrego i pewnego źródła. Niestety moc THC trochę spowolniła moje ruchy, sprawiając, że bardziej skupiałem się na wspomnieniach minionego wieczoru, niż malowanie ścian. Czułem, że mój kontakt z Karoliną nie skończył się, że jeszcze nie raz dojdzie do naszego spotkania. Gdzieś w zakamarkach mej duszy, czułem, że przez ten krótki czas, narodziło się we mnie jakieś nowe uczucie. Im więcej nad tym myślałem, tym mocniejszy i wyraźniejszy w mojej głowie, stawał się jej obraz. Jej czarne, długie do ramion włosy, pachnące polnymi kwiatami, wielkie brązowe oczy, w których panująca głębia, przypominała nieprzejrzaną toń oceanu, oraz jedwabiście gładka cera, wywarły na mnie niesamowite wrażenie. Wspomnienie jej fizjonomii, zapachu i poniekąd smaku, powodowały niczym nieskrępowany wzwód.
Zaraz? Dlaczego? Przecież w trakcie tej wczorajszej, wyuzdanej zabawy, pozwoliła na to, by również i Jacek w nią wszedł. Czyż nie było to zachowanie, cechujące prostytutkę?
Chociaż patrząc na to z drugiej strony, czy moje ruchy, także nie były nacechowane grzechem? Jakby na to nie spojrzeć, głównym winowajcą byłem ja. To ja popełniłem cudzołóstwo. To ja dopuściłem się zdrady.
Karolina chciała się zabawić, a jednocześnie bliżej mnie poznać. Wypity przez nas alkohol, zahamował całkowicie, nasze poczucie wstydu i skrępowania. W pewnym sensie, zachowaliśmy się, jak zwierzęta, które pragnęły jedynie zaspokoić buzujące w nas emocje. Jak wyglądałby wczorajszy wieczór, gdybym nie włączył kanału erotycznego?
Czy także i wtedy doszłoby między nami do kontaktów intymnych?
W tej chwili ciężko było na te pytanie odpowiedzieć. Jednak, może faktycznie kierowały nią inne pobudki, niżeli tylko chęć przelecenia mnie? W końcu przecież została ze mną do samego rana. Przygotowała mi śniadanie. Nie uciekła potajemnie, lecz wyszła z uniesioną głową. Stanęła przede mną i powiedziała mi, jakie są jej odczucia.
Tylko, co ja mogłem w tej chwili zrobić? Byłem postawiony przy ścianie. Przecież, nie rozwiodę się z Agatą tylko, dlatego, że kobieta, z którą ją zdradziłem, bardzo mi się podoba i w zasadzie wyznała mi swoją miłość.
Zostałem ojcem. Czy miałem moralne prawo pozbawić własnego syna szczęśliwej rodziny?
Tylko, skoro ja sam, jestem przekonany o wątpliwie dobrym jakościowo małżeństwie, moja rodzina będzie nosiła znamiona szczęśliwej?
Szczerze mówiąc sam się już w tym wszystkim pogubiłem.
Jej ukrwione usta, całujące moje. Karoliny język, baraszkujący gdzieś głęboko z linią mych zębów oraz jej pocałunki, którymi muskała mój tors, jej wilgoć pomieszana z moim mlekiem. Te wszystkie wspomnienia, coraz mocniej wdzierały się do mej pamięci. Odciskały na mojej psychice swe piętno, rozkręcając emocje. W pewnym momencie, byłem już tak nakręcony, że musiałem rzucić wałek do wiadra i wyjść na papierosa.
Stojąc na dworze i paląc, starałem się swoje myśli skierować na zupełnie inne tory. Wtedy zadzwonił telefon. Odebrałem połączenie.
— Tak, słucham?
— Dzień dobry. Jestem kurierem i dzwonię do pana dowiedzieć się, czy jest pan w domu, ponieważ mam dla pana przesyłkę.
— Ma pan na myśli łóżeczko?
— Tak.
— Śmiało może pan przyjeżdżać. Jestem w domu, jak zwykle, kurwa.
— Coś nie tak? Jakby, co to mogę przyjechać w innym terminie.
— Nie, nie. Proszę się nie denerwować, wszystko jest w porządku, ja z tą kurwą, tak bardziej do siebie mówiłem.
— Czyli jak będę u pana za piętnaście minut, to będzie dobrze?
— Tak.
— To, do widzenia.
— Tak.
Wróciłem z powrotem do domu, i dokończyłem malowanie. Właśnie myłem narzędzia, kiedy usłyszałem dzwonek do drzwi. Wyszedłem z domu i podszedłem do furtki. Jak się okazało, kurier już wytargał z paki, moją ogromną paczkę. Wystarczyło mu bym tylko złożył swój podpis, że ją otrzymałem i mogłem wracać. Młody chłopak zaproponował mi swoją pomoc, lecz odmówiłem. Łóżeczko nie było aż tak ciężkie, by trzeba było nieść je we dwoje.
Postawiłem karton w salonie i poszedłem do łazienki, dokończyć mycie wałka i pędzla. Farby akrylowe, czyli tzw. wodne, mały tę niepodważalną zaletę nad innymi, że rozpuszczały się w wodzie. Dzięki temu rozwiązaniu, do mycia narzędzi wystarczyła sama woda.
Spojrzałem na zegarek. Była za kwadrans piętnasta, a mi zostało do złożenia łóżeczko i zwinięcie folii ochronnej.
Pracować skończyłem o siedemnastej. Zmęczony i spocony poszedłem do łazienki wziąć prysznic. Następnie przygotowałem sobie obiadokolację i pojechałem do szpitala zobaczyć swojego potomka.

Do sali, na której leżała moja żona wraz z synkiem, dotarłem około godziny osiemnastej. Wchodząc do środka, odczuwałem jakieś dziwne podniecenie. Niby widziałem już swojego syna, w końcu przecież sam go odbierałem, jednak jakieś emocje były. Chciałem po drodze kupić Agacie jakieś róże, ale prawdę mówiąc i tak by mnie z nimi nie wpuścili na oddział, więc dałem sobie z tym spokój.
Zapukałem w zamknięte drzwi i po chwili wszedłem do środka. Sala była dwuosobowa. Jednak zajmowana była jedynie przez moją żonę. Spojrzałem na Agatę, która rozmawiała z kimś przez telefon. Chciałem podejść do niej i ją pocałować, ale ona widząc moje zamiary, zadusiła je wymownym gestem ręki. Podszedłem, więc do małego Euzebiusza, który grzecznie spał w szpitalnym łóżeczku. Teraz jak na niego patrzyłem, czystego i pachnącego, wydał mi się piękny. Muszę wam powiedzieć, że takie małe dzieci, niemowlaki nieskażone jeszcze swym charakterem, cnotą lub jej brakiem, są wspaniałe.
Patrząc na nie, człowiek widzi prawdziwy „Boski cud”.
Nie są to jakieś tam, wyimaginowane, cudowne ozdrowienia, starych i zmęczonych masturbacją sióstr zakonnych, szumnie nazywanych właśnie „Boskim cudem”.
Tylko ten, końcowy, dopracowany i niesamowity efekt ludzkiej kopulacji.
Efekt połączenia się, jednego plemnika z jajeczkiem, można i trzeba tak nazywać.
Rozwój życia, to jest cud.
Powstaje pytanie, dlaczego wyłuskanie z siebie nasienia i wtryśnięcia go do pochwy kobiety w celu prokreacji jest takie przyjemne?
Pewnie, dlatego że gdyby takie nie było, ludzkość wymarłaby, zanim tak naprawdę by się rozmnożyła. Czy uprawianie seksu, oprócz prokreacji jest moralne? Czy stosowanie antykoncepcji jest grzechem? Myślę, że seks jest cudownym, przyjemnym i potrzebnym aktem dwojga ludzi, który może, ale i też nie musi prowadzić, do powstawania życia.
Ważne jest to, by nie był on ‘brudny’.
Podsłuchując rozmowę Agaty, dowiedziałem się, iż zamierza w Poniedziałek wyjechać do Warszawy. Dlatego kiedy skończyła rozmowę, spytałem:
— Wyjeżdżasz do stolicy?
— Tak. Muszę, jakieś problemy mają na tym biurowcu, który ostatnio projektowałam. Firma, która wylewała posadzki betonowe, spierdoliła robotę i wyrzucili ją z budowy. Teraz, nim znajdą innego wykonawcę, trzeba się tak zorganizować, by nie powstało opóźnienie, gdyż w przeciwnym razie, będziemy płacić inwestorowi wysokie odszkodowanie.
— Nie zaszkodzi tobie tak szybki powrót do pracy? — Spytałem, dalej próbując pocałować swoją żonę, która jednak z równoważnym oporem skrzętnie tego unikała.
— Co dzisiaj jest za dzień?
— Środa. — Odpowiedziałem.
— No, normalnie to już jutro powinnam wyjść do domu, ale chirurg się uparł i chce mnie tu potrzymać do wtorku.
— Wiesz, skoro cię docinał, to pewnie wie, co robi.
— Alojzy, ja nie jestem głupia. Byłam patrzeć, rana goi się rewelacyjnie. Dlatego powiedziałam mu, że jutro wychodzę.
— Zgodził się? — Spytałem, będąc zszokowany jej oświadczeniem, jak i również tym, że właśnie zorientowałem się, iż ten jebany chirurg porobił mnie jak dziecko.
— Za kolejne dwa tysiące. — Odparła.
— A to kurwa cwaniak. — Pomyślałem sobie. — Przypierdolę mu.
— Dzień dobry. — Usłyszeliśmy czyjś głos.
— O! Właśnie o panu rozmawialiśmy. — Powiedziała do wchodzącego do sali lekarza. — Mąż się o mnie martwi. Proszę mu powiedzieć, że wszystko jest w porządku.
— Tak proszę pana, pana żona śmiało może jutro opuścić szpital. — Powiedział do mnie wchodzący właśnie do sali mężczyzna. Był wysokim, dość szczupłym człowiekiem o siwych i gęstych włosach na głowie oraz takich samych brwiach, które wygięte w łuk, wisiały nad oczami. Postronnego obserwatora nie raziły jednak zbyt mocno, gdyż schowane były za grubymi oprawkami okularów, które ów lekarz nosił na nosie. Kiedy już wszedł, przymykając za sobą drzwi, podszedł do nas i znacząco się do mnie uśmiechnął, czym prawdę mówiąc wyjątkowo mocno mnie wkurwił. Ewidentnie tym swoim ironicznym uśmieszkiem zadrwił sobie ze mnie i to do tego prosto mi w twarz. Nie mogłem temu bucowi puścić tego płazem, no nie mogłem.  
— O! Euzebiusz się obudził! — Krzyknąłem. Agata odwróciła głowę w stronę śpiącego synka, a ja w tym czasie, korzystając z faktu, iż nie patrzy się w naszą stronę, przywaliłem chirurgowi.
— Nie. Co ty gadasz, śpi przecież. — Powiedziała po chwili.
— Musiało mi się coś przewidzieć. — Odpowiedziałem, szczerząc zęby w uśmiechu.
— A gdzie pan doktor?
— Musiał szybko wyjść. Jakieś pilne wezwanie. — Odpowiedziałem, widząc leżącego na podłodze w korytarzu, nieprzytomnego lekarza, obok którego znajdował się przewrócony wózek chirurgiczny. Wokoło nich, na gumowym linoleum, znajdowały się porozwalane narzędzia, skalpele nożyczki i takie tam inne stalowe zabawki.
— Szkoda, miałam do niego kilka pytań.
— Bez obaw, jeszcze zdążysz się go o wszystko wypytać.
— Pomalowałeś pokój?
— Tak. Łóżeczko złożone, wanienka kupiona…
— A wózek? Bo wiesz, ja wyjadę…
— Na, jak długo?
— Na miesiąc?
— Na ile!? — Spytałem.
— Tak około miesiąca. Zrozum kotku, przetarg musimy zorganizować. To nie jest mała inwestycja.
— To ty zrozum, ciągle jesteśmy osobno, ty pracujesz a ja, co? Nic kurwa! Niczego konstruktywnego nie robię. Czasem czuję się jak prostytutka, która wykorzystujesz tylko wtedy, kiedy masz na to ochotę!
— A ty się bawisz. — Odparła, jakby zupełnie nie usłyszała tego, co do niej powiedziałem.
— Nie ożeniłem się sam ze sobą.
— Nie dramatyzuj. Urodziłam ci syna, więc nie będziesz sam. Ja muszę pracować, nie czuję instynktu macierzyńskiego. Poza tym, ty ze swoim średnim wykształceniem i tak nie masz szansy na dobrą pracę, więc siedź w domu i przestań marudzić. Będziesz się zajmował dzieckiem i gospodarstwem domowym.
— Ale ja…
— Co ty, no? Co ty?
— Nie, nic już. Idę, kupię ten wózek. Masz jakieś specjalne życzenia, co do niego?
— Ma mieć cztery kółka. — Odpowiedziała i chwyciła w dłoń swojego smartfon-a. Zrozumiałem, że ma do wykonania jakiś piekielnie ważny telefon.
— Ok. to ja już sobie pójdę. — Podszedłem do Agaty i pocałowałem ją w usta. Niby oddała pocałunek, ale nie była to, ta dawna namiętność. Dreszcze nie przechodziły już nas, tak jak kiedyś.
— Dobrze. — Odpowiedziała i zaczęła wybijać jakiś nr telefonu.
Kiedy wyszedłem z sali, poczułem jak narasta we mnie wściekłość. Jak ona mogła mnie tak potraktować, jak jakąś rzecz, jak pierdolony kawałek przedmiotu, dla którego musiała zajść w ciąże, by dał jej tylko więcej swobody. Idąc korytarzem, zauważyłem przed sobą, idącego w moją stronę chirurga. Głowę miał spuszczoną, próbując zapewne ukryć przed światem zewnętrznym, mocno opuchnięte lewe oko. Kiedy znalazł się tuż przede mną, podniósł głowę. Bez zastanowienia, walnąłem go raz jeszcze. Tym razem, dla osiągnięcia symetrii, wcelowałem się pięściom w prawą powiekę.
Kolejny raz, dzisiejszego dnia, wielki pan doktor stracił przytomność.
  
Byłem tak zdołowany, niezbyt udaną wizytą w szpitalu, że kupiłem pierwszy lepszy wózek, który tylko polecił mi sprzedawca. Oczywiście, cena nie grała tu żadnej roli. Pewnie, dlatego młody mężczyzna, który sprzedał mi, kosztujący cztery tysiące złotych wózek, chodził po sklepie dumny jak paw. Dokupiłem jeszcze parę innych drobiazgów i pojechałem do domu.
Nawet nie jadłem kolacji. Usiadłem przed telewizorem i zacząłem oglądać wiadomości. Na stole postawiłem butelkę wódki, litrowy karton soku jabłkowego i odpowiednie do picia szklane atrybuty. Nalałem sobie pierwszego kielicha i łyknąłem popijając gorzałę sokiem.
Właśnie wtedy postanowiłem zadzwonić.
— Tak, słucham? — Usłyszałem głos w słuchawce.
— Cześć. Alojzy z tej strony. Robisz coś ciekawego, tudzież jakiegoś niesamowicie ważnego, co po głębszym zastanowieniu się można by przełożyć na później?
— Mam zamiar obejrzeć film na dwójce.
— Może masz ochotę obejrzeć w moim skromnym towarzystwie?
— Ale masz świadomość tego, że rozmawiamy o komedii romantycznej?
— Może być i romantyczna, pośmiejemy się, a może nawet popłaczemy razem? — Zaproponowałem.
— No nie wiem. — W jej głosie zabrzmiała nutka zwątpienia. A może nieśmiałości?
— Mam alkohol, sok i nr do pizzerii. — Pochwaliłem swoje domowe menu .
— Ja lubię z dużą ilością sera. — Odparła wyraźnie już chyba zainteresowana.
— Ja z mięsem. To jak w końcu będzie? Dasz się namówić i wpadniesz?
— Odnoszę wrażenie, że nie chcesz być sam? — Odparła mi pytaniem.
— Też.
— Dobrze tygrysie. Zamów pizzę, będę za godzinę.
— Ok. Pa.
— Pa.
Po tej rozmowie, zadzwoniłem do pizzerii i zamówiłem dwie duże pizze.
Kurier przywiózł je około dwadzieścia minut później. Włożyłem je do rozgrzanego wcześniej piekarnika i paląc papierosa, czekałem na swojego gościa.
Po upływie kwadransa, usłyszałem delikatne pukanie do drzwi. Wstałem i podszedłem do nich. Otworzyłem je i wpuściłem do środka, młodą osobę.
Miała na sobie czarny jesienny płaszczyk. Zdjęła go i powiesiła na wieszaku, stojącym z lewej strony drzwi. Odwróciła się w moją stronę. Nie miała na sobie żadnego makijażu, a mimo to wyglądała pięknie. Duże oczy, wpatrzone we mnie, zdawały się opowiadać mi pełną namiętności historię przyszłości. Była niższa ode mnie o jakieś kilkanaście centymetrów. Przyłożyłem jej do policzka swoją prawą dłoń, którą ona dotknęła swoją, mocniej ją do siebie przytulając. Kciukiem przetarłem jej czarną brew, nad lewym okiem, po czym przyciągnąłem jej twarz do swojej. Nasze usta ponownie zetknęły się w namiętnym pocałunku. Jednak tym razem, nie był on tak… łapczywy. Obydwoje postawiliśmy, na delikatność i elegancję. Nie chcieliśmy, nie potrzebowaliśmy, w tym pierwszym „trzeźwym” akcie, zbytniej erotyki.
Dziewczyna objęła mnie ramionami, przytulając się do mnie niemal całą powierzchnią swojego ciała. Gdy w końcu przestaliśmy się całować, powiedziałem:
— Dzień dobry Karolino. Wybacz, że tak późno do ciebie zadzwoniłem, ale…
— Nic nie mów — szepnęła przykładając mi jednocześnie serdeczny palec do ust. — Nie tłumacz się, nie opowiadaj mi o swojej żonie, o synku i o swoim małżeństwie. Pozwólmy toczyć się wydarzeniom, ich własnym torem. Jeżeli coś ma się wydarzyć, to się stanie. Mam dość planowania, myślenia i zastanawiania się, co i komu mam mówić, jak postępować itd. Wiem jedno, uczucie, którego doznałam, kiedy zobaczyłam cię po raz pierwszy, błyskawicznie się we mnie zagnieździło. Czy z niego coś wyrośnie? To już nam pokaże czas.
— Dzisiaj rano, kiedy cię wyprosiłem, wiedz, że …
— Zrobiłeś to, co musiałeś zrobić… — przerwała mi — a ja nie mam ci tego za złe. Teraz zadzwoniłeś do mnie i poprosiłeś o spotkanie. Zgodziłam się, bo myślę, że ty też coś do mnie poczułeś. Nie wiem, czy dobrze postępujemy, czy kiedyś nie będę przez to cierpiała? Nie wiem także, jakie są twoje intencje? Czy potrzebujesz tylko ‘panieny’ na wieczór? Czy naprawdę chcesz dokonać pewnych zmian w swoim życiu?
— Cały dzień myślę o tobie. — Odparłem Karolinie. Było to chyba moje najszczersze wyznanie, jakiego dopuściłem się w ostatnich latach. 
— Mam nadzieję, że nie kieruję tobą, tylko nieudana wizyta w szpitalu, ponieważ nie chcę być twoją receptą na chandrę. — Powiedziała i spojrzała mi głęboko w oczy.
Zamilkłem na chwilę. Karolina dała mi wyraźnie do zrozumienia, że nie przyjechała do mnie tylko dla zabawy. Słuchając jej, zrozumiałem, że właśnie w tej chwili musiałem podjąć jedną z najważniejszych decyzji w życiu. Wyprosić ją z domu przepraszając jednocześnie za to, że musiała się fatygować dla mnie wieczorem? Czy dopuścić wreszcie, do swej świadomości, ten oczywisty dla innych, fakt, że moje małżeństwo z Agatą i tak nie utrzyma się już zbyt długo?
Że urodzony syn nie sklei naszego papierowego małżeństwa.
Jak wiarygodnie podjąć taką decyzję? Bez właściwego zastanowienia się?
Bez rozpatrzenia wszystkich wad i zalet?
Chyba musiałem uwierzyć własnemu sercu.
— Nie jesteś żadną receptą, ponieważ ja nie jestem na nic chory… — zacząłem z odrobiną humoru, by rozładować nieco atmosferę, ale zdajesz sobie sprawę z tego, że naszą dopiero, co rozpoczętą znajomość, czeka wiele prób i krętych dróg? Czy uda nam się je przejść?
— Jeżeli będziemy wobec siebie szczerzy?
— Ale pytasz, czy wiesz?
— Jestem pewna. — Odpowiedziała z delikatnym uśmiechem na ustach.
Nie wiem, dlaczego, ale nagle, gwałtownie do oczu napłynęły mi łzy. Za szczypały mnie jakby te łzy były kwasem, a nie zwykłą ludzką wydzieliną. Mocno zacisnąłem powieki, próbując powstrzymać pieczenie, a następnie nachylając się nad nią, delikatnie ją pocałowałem, czując zarazem, jak po policzkach spływają mi słone krople.
— Zakochałem się w tobie. — Powiedziałem dziewczynie, gdy tylko skończyliśmy się całować, kiedy mogłem już złapać oddech.
— A ja w tobie. — Odpowiedziała, stojąc podobnie do mnie, czyli z oczami mokrymi od łez.
— Chodź, zjemy kolację i zaczniemy się poznawać. — Rzekłem, chwytając jej dłoń w swoją, po czym skierowałem się w stronę kuchni.
— Jaką masz dla mnie? — Spytała się mnie, całkowicie poddając się mojej woli – znaczy po prostu nie opierała się, kiedy wlokłem ja do kuchni.
— Tę, którą chciałaś — odparłem z uśmiechem, odwracając jednocześnie głowę w jej stronę. — Z serem.

— Super. Jesteś kochany.

wtorek, 24 września 2013

Poród rozdział III - Popijawa

                                                                 POPIJAWA

Usiedliśmy przy stole naprzeciw siebie. Po między nami postawiłem butelkę wódki oraz karton soku jabłkowego, a także popielniczkę i paczkę papierosów. Położyłem również gram marihuany, ale ona była przeznaczona na zakończenie imprezy. Jacek polał nam po kieliszku, a ja do niewielkich literatek rozlałem sok. Z lewej strony z okna na stół padały promienie słoneczne, oświetlając nas. Mój towarzysz podniósł kieliszek do góry i wypowiedział toast:
— Za twojego syna.
— Dzięki. — Odpowiedziałem i przechyliłem kieliszek. Cierpki smak wódki, uświadomił mi, jak ja nienawidzę ciepłej gorzały.
— Ciepła. — Powiedziałem, kiedy łyknąłem soku jabłkowego.
— Jak ma na imię?
— Tymbark.
— Nie, to wiem. Jak ma na imię twój synek?
— Euzebiusz – kurwa – Kutwa. — Odparłem, nalewając kolejną porcję alkoholu.
— Hm? Podobnie jak Ebi Smolarek.
— Tak samo. Ebi to taki skrót.
— Co?
— Skrót … no wiesz, zdrobnienie.
— Tak mało podobne.
— Cóż, ja tego nie wymyśliłem. Nie podoba mi się.
— Imię czy zdrobnienie?
— Jedno i drugie, ale Agata się uparła. Lecz ja jeszcze z nią porozmawiam.
— Porozmawiasz? Powiadasz. Coś ci powiem. Widzisz z kobietami jest jak ze studnią…
— Tzn.?
— Możesz do nich gadać ile masz sił w płucach, możesz wołać, kląć i przeklinać, a i tak jedyne, co ci odpowie, to echo.
— Ty wiesz? Ty możesz mieć rację. Ile razy mówię do żony połknij, ona i tak swoje. — Rzekłem, nalewając kolejnego kielicha.
— Wypluwa?
— Wstaje i idzie…, co tam idzie, biegnie do łazienki i płucze usta godzinami, tak jakbym ja strzelał trucizną, a nie życiodajnym nektarem. — Przechyliłem kieliszek, po czym połknąłem jego zawartość. Następnie wykrzywiwszy twarz w grymasie obrzydzenia spytałem:
— Też tak masz?
— Te kobiety, z którymi ja się spotykam, nie mają tego problemu. — Odparł beznamiętnym tonem.
— Proponuje następny toast. — Powiedziałem, wznosząc kieliszek w górę. — Za bezpruderyjność!
— Za!
— Ty! Pamiętasz te dwie, co spotkaliśmy kiedyś na starym?
— Masz na myśli te ‘ładne’?
— No te, co byliśmy w ostatni dzień wakacji, na starym rynku.
— Aaa te. Pamiętam. Dziwię się, że ty pamiętasz. Byłeś tak pijany, że nie zauważyłeś nawet, kiedy ci laska ściągnęła spodnie.
— Nie, tego nie pamiętam. Pamiętam za to, jak mocno starała się, by mi stanął.
— Hi, hi, hi. Myślałem, że pęknę ze śmiechu. Ty ledwo prosto siedzisz na ławce, głowa ci się kiwa na wszystkie strony, rękoma wykonujesz jakieś bliżej nieokreślone ruchy, a ona swoimi ustami, pośród nierozpiętych do końca spodni, szuka twego ptaka.
— Ha, ha.
— A nie wytrzymałem w tym momencie…
— W którym?
— Jak ona mówi – „No gdzie się schowałeś?” – a ty w odpowiedzi wymamrotałeś jej –
„Kobieto! Zimno przecież jest”.
— Ha, ha, ha. Tego nie pamiętam.
— Szkoda. W końcu namacała go dłonią, ale również i to nie przyniosło oczekiwanych rezultatów.
— Mówiłem ci, że napisała do mnie list?
— Nie. Odpisałeś?
— Zwariowałeś? Co miałbym jej odpisać, że następnym razem mi stanie? Przecież ona była tak brzydka, że żebym mógł z nią coś zrobić, musiałbym znów się upić, co zapewne skończyłoby się również klęską.
— A słyszałeś takie powiedzenie: Ładna miska jeść nie daje?
— A to niby kurwa, dlaczego? Znam takie miski, z których zjadłbyś wszystko. Nawet spleśniała ikra jesiotra, smakowałaby tobie, jak boski nektar. Bardziej podobała mi się inna sytuacja.
— Która? — Spytałem rozlewając wódkę.
— Wtedy, co poznałeś Agatę.
— Acha. Pamiętam. Moje szumne urodziny. Zwłaszcza kółko i krzyżyk było bardzo inspirujące. Nie zrozumiałem tylko jednego, dlaczego graliście w tę grę, nożem po rękach?
— Tamten tak to sobie wymyślił. Miałem mu odmówić? Okazać się mięczakiem?
— Nie, no skądże. A pamiętasz, jak przedtem spotkaliśmy Jarka i Monikę w Pubie.
— Tej, rzeczywiście. Ha, ha. Rozwaliła mnie wówczas mina Moniki, kiedy usiedliśmy i zaczęliśmy im opowiadać o tych śmieciach.
— Pamiętam. Najbardziej śmiać mi się chciało, jak powiedzieliśmy, że tam wracamy.
— Teraz jak na to patrzę, wydaje mi się, że było to bardzo głupie.
— Faktycznie. No, ale później już było lepiej.
— Chyba dla ciebie. Agata jest ładna ta, którą ja poznałem, była…
— Mało apetyczna. Nie mniej dzięki twojej znajomości mogłem poznać żonę. Chociaż te, do których podszedłem w tedy z kumplem, też nie były najgorsze.
— Źle ci jest z żoną? Narzekasz na coś?
— Najlepiej nie jest. — Odpowiedziałem po chwili namysłu. — Trochę mną rządzi. Rozstawia mnie po kontach, jak jakiegoś pięciolatka, którego można udobruchać torebką cukierków.
— Nie możesz się jej postawić? Pokazać, że to ty jesteś mężczyzną, że to ty nosisz spodnie?
— To nie takie proste.
— Rozumiem, bije cię?
— Ha, ha. Nie o to chodzi. — Rzekłem uśmiechając się trochę przez łzy.
— Molestuje ciebie. Żąda seksu, kiedy akurat masz ważny mecz w telewizji?
— Nie. Nic z tych rzeczy. Nasze relacje wykraczają poza ten schemat. Myślisz, że oglądanie meczów jest problemem? Nieprawda. Sama chętnie je ze mną ogląda.
— No to, w czym problem? Masz seks, pozwala ci oglądać sport i wypuszcza cię na męskie spotkania wiem, bo przychodzisz.
— No właśnie. Pozwala mi na to wszystko, bo nie ma swojej osobowości. Sprawia wrażenie, jakby zupełnie nie była o mnie zazdrosna, jakby moja obecność przy niej w domu, była nieobowiązkowa. Lecz tak naprawdę, nie w tym tkwi sedno sprawy. Jestem na jej utrzymaniu. Rozumiesz? Nie pozwala mi iść do pracy, kupuje mi papierosy, wódkę i ubrania. Trzyma mnie w tej jebanej złotej klatce, przykuwając mi do nogi złotą kulę. Jak gdzieś wychodzimy razem, i przypadkowo spojrzę na inną dupę, to robi się wyjątkowo, jakby to powiedzieć? Nieuprzejma.
— Znaczy się, zazdrosna jest? Bo przed chwilą powiedziałeś, ze sprawia wrażenie…
— No właśnie! Na wypady z kumplami mnie puszcza bez żadnego ‘ale’, a jak wychodzimy razem, to robi mi awantury o byle spojrzenie.
— No to w takim razie jest zazdrosna.
— I to nawet nie wiesz, jak kurwa mocno! — Rzekłem, po czym łyknąłem kolejnego kieliszka. — Siedziałeś kiedyś całymi tygodniami sam w domu? — Spytałem się go po chwili.
— Nie.
— Na łeb dostać. Ile można dzwonić po ludziach? Każdy ma swoje życie, a ty nie mając swojego, zaczynasz żyć – życiem innych. W telewizji, jestem na bieżąco z każdym serialem. Kanały dla dzieci już nawet zacząłem oglądać z nudów. W pewnym okresie, zacząłem nawet rozumieć język Teletubies.
— Ha, ha, ha. I co mówią?
— Gi, gi, gu Ga i takie tam. Ty się śmiejesz, a to wcale nie jest śmieszne.
— Potrzebujesz obcej baby. Musisz przelecieć kogoś obcego, poznać smak i zapach innej cipki.
— A gdzie ją poznam? Na Internecie? Dosyć już mam walenia konia.
Jacek rozlał do końca butelkę i powiedział:
— Od, czego ma się przyjaciół?
— Tzn.? Znowu chcesz zamówić mi dziwkę? To mi pachnie ‘pójściem na łatwiznę’.
— O nie. Kochany, tym razem cię zaskoczę.
— Masz w domu schowane gumowe lalki?
— Nie, to nie są lalki, lecz dwie kobiety, które są mi winne przysługę. Ładne zgrabne i co najważniejsze, zdrowe oraz absolutnie anonimowe.
— A smok, sprowadź je. — Zdecydowałem się, będąc już lekko oszołomionym, wypitym alkoholem.
Jacek zadzwonił po dziewczyny. Miały przyjść za jakąś godzinę. Postanowiliśmy, więc, że nie będziemy na nie bezczynnie czekać i wskoczymy do sklepu po jakiś alkohol. W związku z tym, iż obydwoje byliśmy wstawieni, poszliśmy do mojego sąsiada, by poprosić go o przysługę. Mój sąsiad okazał się dobrym człowiekiem, i podjechał z nami do Suchego Lasu (nasza gmina), gdzie w wiejskim supersamie mogliśmy zaopatrzyć się w picie.
Dla nas kupiliśmy po Sobieskim, a paniom jakieś Martini. Soki do popitki i papierosy też.
Naturalnie za zakupy zapłaciłem kartą kredytową (którą dostałem od żony na prezent gwiazdkowy).
Czterdzieści minut później wszystkie artykuły, oprócz papierosów, włożyliśmy do zamrażarki. W oczekiwaniu na kobitki, wyszliśmy przed dom, by na świeżym powietrzu zapalić sobie po papierosku. Tym razem kupiłem Marlboro Light. Nie miałem jakiejś takiej ulubionej marki papierosów. Po prostu paliłem te, które mi smakowały. Nie jednokrotnie wybierałem takie, na jakie akurat miałem ochotę. Raz to były miętowe, innym razem, zwykłe.
— Wolisz brunetki czy blondynki? — Spytał mnie Jacek, gdy staliśmy na dworze.
— Obojętnie. — Odparłem. — Nie zamierzam się z nimi żenić.
— Rozumiem, czyli ja mogę wybrać pierwszy?
— Znaczy się, już wybrałeś i stąd to pytanie?
— Faktycznie. Mam chrapkę na jedną z nich, i byłbym ci bardzo wdzięczny, gdybyś mi dał zielone światło.
— Bierz ją sobie.
— Dzięki stary. Jesteś prawdziwym przyjacielem.
— Nie dziękuj, najpierw niech w ogóle przyjadą. — Powiedziałem z uśmiechem, rzucając peta na beton.
— Nie martw się przyjadą.
Rzeczywiście, pięć minut później, kiedy paliliśmy kolejnego ćmika, pod mój dom podjechała czarna taksówka. Po chwili wysiadła z niej jedna dziewczyna, która podeszła do furtki i nacisnęła na dzwonek.
— Czy ja mam jakieś omamy wzrokowe, czy miały być dwie? — Zapytałem się Jacka.
— Miały być. — Odpowiedział i poszedł w kierunku dziewczyny.
— Cześć, a gdzie Andżelika? — Spytał ją.
— Cześć. Niestety nie mogła przyjechać razem ze mną, ponieważ została zaatakowana wirusem grypy. — Odpowiedziała mu. — Za to ja jestem.
— Ok. To jest Alojzy. — Rzekł do niej, wskazując na mnie palcem.
— Cześć. — Powiedziała, wyciągając do mnie rękę na powitanie. — Jestem Karolina.
— Miło mi cię poznać. — Odpowiedziałem, całując ją w dłoń.
— U jaki szarmancki. — Skomentowała mój gest. — Urodziło ci się dziecko i tak sobie pijecie?
— Syna należy opić. — Odpowiedziałem. — Zapraszam do środka.
Weszliśmy. Kiedy Karolina skończyła się wreszcie zachwycać wnętrzem mojego domu, usiedliśmy przy stole. Naprzeciwko niej, stał wypełniony po brzegi jasnozłocistym napojem, kieliszek. Chwyciła go w dłoń a następnie przystawiła do ust. Upiła odrobinę, po czym delikatnie, językiem oblizała wargi.
— Hm … Martini. — Powiedziała. — Uwielbiam to wino, jest takie lekkie, a jednocześnie mocne w smaku. Ile już wypiliście?
— Pół litra. — Odpowiedziałem, odkręcając kolejną butelkę.
— To muszę was dogonić. — Powiedziała, uśmiechając się ukradkiem.
Dziewczyna jednym ciągiem wypiła całą zawartość kieliszka.
Razem z Jackiem siedzieliśmy z otwartymi ustami, będąc całkowicie zaskoczonymi tym posunięciem. Jednak był to jedynie, przedsmak tego, co zdarzyło się później. Kiedy ochłonęliśmy, nalałem nam wódki i wzniosłem toast.
— Za Euzebiusza.
— Za. — Zawtórował mi Jacek.
— Zgadzam się. — Powiedziała Karolina, podnosząc butelkę wina.
Kiedy odstawiła ją od ust, zostało w niej wina ledwie, co na dnie.
— Ładnie poszłaś. — Stwierdziłem oczywisty fakt.
— No. Masz papierosa?
— Mam. — Odpowiedziałem i podałem jej paczkę, z której wyciągnęła sobie jednego i włożyła go do ust. Chcąc być kulturalny, zapaliłem zapalniczkę i pozwoliłem jej od powstałego ognia odpalić białą rurkę. Zaciągnęła się dymem bardzo głęboko, i dobrze, bo nie lubię ludzi, co częstują się papieroskiem, a dym wciągają tylko do ust, gdyż uważam to za stratę tytoniu.
Karolina była młodą, na moje upite lekko oko, dwudziestokilkuletnią osobą, o czarnych włosach. Duże, niczym pięciozłotowe monety, brązowe oczy, otoczone czarnymi i gęstymi brwiami, nadawały jej twarzy jakiegoś takiego – ciemnego uroku. Miałem wrażenie, że jak się w nie wpatrywałem, widziałem w nich całe jej duchowe wnętrze.
W końcu nie bez kozery, mówi się, że oczy są zwierciadłem duszy.
Jej dusza, była ogromna, a jednocześnie jak gdyby jakaś taka smutna. Wargi, które trzymały papierosa, nie były małe, ale też nie takie jak u murzynek. Cera na jej twarzy, jasna i gładka, gdzie nie gdzie nosząca delikatne ślady makijażu.
— Pijcie szybciej, bo czuję, że za chwilę uderzy mnie wypity przed momentem alkohol. — Powiedziała, opróżniwszy butelkę do końca.
— Tak jest koleżanko. — Powiedział Jacek i bezpardonowo nalał nam resztę wódki do pustych literatek.
— Jak ja mam to wypić? — Spytałem. — Przecież ja już tu w ogóle nie doleje soku.
— Jeśli mogę ci coś doradzić, to zrób to szybko. — Odpowiedział Jacek.
— Dasz radę. — Powiedziała do mnie Karolina, klepiąc mnie dłonią po ramieniu.       Jednocześnie spojrzała na mnie tymi swoimi wielkimi oczyma, w których, jak mi się zdawało dostrzegłem jakieś iskry (niektórzy pewnie nazwaliby je kurwikami).
— Patrz i ucz się. — Rzekł do mnie Jacek i przechylił szkło. Jednym haustem łyknął całą zawartość, nawet się przy tym nie krzywiąc. — Widzisz, jakie to proste?
— Ja chyba nie dam rady. Nie lubię wódki tak bardzo jak ty. Ja się delektuję alkoholem.
— Przestań pieprzyć, tylko pij.
Podniosłem, więc wypełnioną po brzegi szklankę i przyłożyłem do ust. Do moich nozdrzy, po chwili dotarł, smród gorzały. Ale cóż miałem zrobić?
— Dasz radę. — Powiedziała do mnie Karolina kładąc mi na udzie, swoją dłoń.
— Też tak myślę. — Odpowiedziałem i rozpocząłem. Mniej więcej gdzieś tak w połowie drogi, poczułem jak jej dłoń przesunęła się nieco wyżej, i teraz zamiast na udzie, znajdowała się na intymnej części mego ciała.
Omal się wtedy nie zadławiłem.
Dałem jednak radę i parę chwil później przed sobą na stole postawiłem pustą literatkę.
Fala uderzeniowa tej dawki alkoholu, dotarła do mnie po około pięciu minutach. Razem z Karoliną paliliśmy, a Jacek milcząc siedział, z wzrokiem utkwionym gdzieś w podłodze.
Nagle wstałem od stołu i podszedłem do kominka. Sięgnąłem z niego pilota od wierzy, chcąc włączyć jakąś muzykę.
— Która jest godzina? — Spytał nas Jacek.
— O jedenasta wieczór. — Odpowiedziałem.
— To chodź mam jeszcze jedną. — Powiedział i z plecaka wyciągnął półlitrówkę.
— Chcesz nas zabić?
— Nie, ale upić to już tak.
— Ok. — Powiedziała Karolina. — Alojzy, podasz mi szklankę?
— Naturalnie. — Odpowiedziałem i nieco chwiejnym krokiem poszedłem do kuchni. Wróciłem po chwili, niosąc w ręku szklankę. — Proszę.
— Dziękuję.
Butelka starczyła na raz.
— Alojzy, włącz telewizor, może jakiś film obejrzymy? — Spytał się Jacek.
— Może jakiś erotyczny? — Zaproponowała dziewczyna.
— A wiesz, że mam taki kanał? — Powiedziałem i włączyłem telewizor.
Po chwili, na ekranie pojawił się rzeczony program. Film, który akurat w tej chwili był emitowany, nie był filmem pornograficznym (ponieważ ustawa tego zabrania), aczkolwiek sceny w nim umieszczone, były bardzo erotyczne, a nie kiedy nawet, widać było urywki penetracji. Usiedliśmy na podłodze. Dziewczyna usiadła między nami.
— Tej, ta to ma chyba silikony? — Powiedziała, komentując figurę jednej z aktorek.
— Nie, te są naturalne. — Powiedziałem. — Spójrz, jakie są miękkie, jak ten je maca. Silikony się tak nie ugniatają.
— Ale naturalne są bardziej obwisłe.
— Nie koniecznie, jeżeli dużo ćwiczy i dba o nie, to może mieć takie jędrne. Na pewno, nie urodziła dziecka.
— Ja ćwiczę i dbam, a nie mam takich.
— Jezu, jaką on ma fujarę? — Krzyknął Jacek. — Tej, no chyba z dwadzieścia centymetrów.
— Nie przesadzaj. Na filmie to wszystko wydaje się większe.
— Poza tym, nie długość się liczy. — Stwierdziła Karolina.
— A niby, co się liczy? — Spytałem.
— Grubość. — Odparła.
W tym momencie, na ekranie jedna kobieta znajdowała się z dwoma mężczyznami.
— Jak ja bym tak chciała. — Szepnęła mi do ucha, po czym liznęła mnie po nim.
Poczułem jak atmosfera w pokoju, zaczynała robić się gorąca. Ja sam, oglądając ten film, czułem narastające we mnie podniecenie, a jak jeszcze poczułem oddech Karoliny na moim policzku, oraz jej język na uchu, w spodniach wąż zaczął krzyczeć: – Wypuść mnie –.
Delikatnie objąłem ją ramieniem, przytulając ją do siebie. W głowie mi wirowało, wszystkie racjonalne myśli, odleciały gdzieś daleko, poza obręb mojego domu. Została jedynie żądza seksu, oraz chęć zobaczenia jej gołej.
Wiadomo, alkohol rozluzowuje kajdany moralności i etyki. Podobnie było tu ze mną. Przykazanie: Nie cudzołóż, jakoś przestało mnie drażnić. Czułem zapach jej włosów, ciepło bordowego sweterka, który miała na sobie. Perfumy, którymi skropiła się za uszami, niosły delikatną nutkę romantyzmu, mieszaną z arią nowoczesności.
Nawet nie wiem, kiedy zaczęliśmy smakować się wargami. Żar bijący z jej otwartych ust, smak i zapach alkoholu, w tej chwili tylko spotęgował doznania.
W momencie, w którym zdarłem z niej ten bordowy sweterek, z nieukrywaną radością odkryłem, iż nie ma nic pod nim. Ujrzałem przed sobą, bardzo ładne, dość duże a przede wszystkim jędrne piersi. Ponownie złączyliśmy się ustami, całkowicie zapominając o siedzącym obok nas koledze. Teraz ona ściągnęła ze mnie bluzkę a następnie spodnie i majtki. Leżałem nagi.
Karolina zaczęła całować mnie po udach, posuwając się powoli w górę. Na ‘nim’ zatrzymała się na kilka minut.
Tkwiłem w tej pozycji mając zamknięte oczy, słysząc mlaskanie Karoliny, oraz krzyki ekstazy dobiegające z głośników telewizora.
Kilka minut później Karolina zaczęła obcałowywać moje podbrzusze, by po przez piersi dojść do ust. Jako, że miała na sobie krótką spódniczkę, zadarła ją tylko i wpuściła mnie do siebie. Momentalnie poczułem, wilgotny tunel, w którym zatopiłem się bez reszty. Nasze wargi złączone w miłosnym uniesieniu, napęczniane i mocno ukrwione, przekazywały do mózgu impulsy rozkoszy. Nagle zauważyłem postawioną obok mnie butelkę oleju do smażenia.
Po chwili poczułem ‘końcówkę’ Jacka, którą oddzielała od mojej, jedynie cienka tkanka we wnętrzu Karoliny.
— O Boże. — Wystękała dziewczyna, będąc nadziana na dwa pale. — Jak cudownie? Dalej chłopcy, szybciej i mocniej! — Wykrzyczała.
Chwyciłem ją za biodra, starając się jak najgłębiej penetrować jej wnętrze. Jacek położył swoje dłonie, na jej piersiach, zasłaniając w ten sposób mi widok.
Znowu złączyłem się z Karoliną ustami, wymieniając ślinę. Wtedy doszliśmy wszyscy. Cała nasza trójka, w jednym momencie, osiągnęła szczyt. Naturalnie żaden z nas nie założył prezerwatywy, licząc na dziewczynę. Przecież w alkoholowym upojeniu, człowiek nie zastanawia się nad takimi drobiazgami jak: AIDS, choroby weneryczne, Żółtaczka typu B i C, no i najważniejsze, czy nie zajdzie w ciąże.
Delikatnie wyszliśmy z dziewczyny, kładąc się na podłodze. Wtedy Jacek powiedział, że w plecaku ma jeszcze jedną połówkę. Karolina, jednak nie chciała już więcej pić. Zebrała swoje rzeczy z podłogi i poszła do łazienki. Ja wziąłem do ręki flaszkę i jednym ciągiem opróżniłem ją do połowy. To było wszystko, co pamiętam z tego wieczoru.

Obudziłem się koło godziny jedenastej. Otworzyłem powoli oczy i rozejrzałem się. Poznałem, iż znajdowałem się w swojej sypialni. Byłem elegancko przykryty kołdrą, jak gdybym w ogóle się pod nią w trakcie snu nie ruszał.
Wstałem.
Stwierdziłem, że jestem nagi, biorąc jednak pod uwagę, iż wszystkie ostatnie popijawy z Jackiem tak się kończyły, nie wprawiło mnie to w jakiekolwiek zdziwienie. Wyszedłem z pokoju i patrząc pod nogi poszedłem w stronę łazienki. Tam, najpierw skorzystałem z sedesu, a następnie wszedłem do wanny by wziąć poranny prysznic. Kiedy skończyłem mycie, stanąłem przed lustrem i spojrzałem w swoje odbicie.
Przede mną, w zwierciadle stał trzydziesto paru letni mężczyzna. Krótko przystrzyżone, ale gęste włosy i dwudniowy zarost. Nie lubiłem go, ale w tej chwili jakoś absolutnie nie miałem ochoty się golić. Był umięśniony, lecz nie jakoś przesadnie, kaloryfera na brzuchu może i też nie miał, ale tłuszczu również. Metr osiemdziesiąt wzrostu oraz niebieskie oczy.
Nagle do moich uszu, dobiegł dźwięk czyjegoś krzątania się po kuchni.
— Co jest? — Spytałem sam siebie i poszedłem szybko to sprawdzić.
W rzeczonym pomieszczeniu, znajdowała się Karolina. Ubrana w jasne dżinsowe spodnie oraz białą koszulkę, pod którą nie miała założonego stanika. Na pierwszy rzut oka, widać było, że ma umyte włosy i całkowity brak makijażu.
Stała przy kuchence, smażąc na patelni jajka.
— Robię ci jajecznicę. — Powiedziała do mnie. — Idź się ubrać.
Kiedy już wróciłem z powrotem, usiadłem przy stole. Na nim, przede mną leżał talerz, na którym znajdowała się jajecznica, obok niego leżały dwie świeżutkie i jeszcze ciepłe bułki oraz filiżanka czarnej kawy.
— Zrobiłam ci śniadanie. — Powiedziała, widząc zapewne mój zaskoczony wyraz twarzy. — Myślę, że powinniśmy zacząć naszą znajomość od początku.
— Dlaczego tak uważasz? — Zapytałem się jej, smakując w tym czasie przygotowanego przez nią posiłku. Musiałem przyznać, że jajecznica była pierwszorzędna. Nieprzesolona, ciepła i co najważniejsze, o takiej konsystencji, jaką najbardziej lubię.
— Bo ta sytuacja z wczorajszego wieczoru, może stawiać mnie, w nieco złym świetle.
— Chodzi ci o seks?
— Bardziej o to, że pozwoliłam Jackowi no wiesz…
— Przecież chciałaś poczuć dwoje…
— Niby tak, ale bardziej zależało… zależy mi na tobie. To ciebie chciałam uszczęśliwić, a nie zachować się jak prostytutka.
— Mi się podobało.
— Później, kiedy zostaliśmy sami, było już lepiej.
— Jakie później? — Spytałem zdziwiony.
— Nic nie pamiętasz? Jak Jacek poszedł do domu, zrobiliśmy to jeszcze raz.
— Przykro mi, tego nie pamiętam. Ta następna połówka mnie dobiła.
— Tak sądziłam. Więc nie pamiętasz jak mówiłeś, że mnie kochasz?
— Wybacz, ale ja cię kompletnie nie znam, ponadto jestem żonaty, właśnie zostałem ojcem, naprawdę sądzisz, że może nas coś połączyć? Ten seks, który pamiętam był fajny, ale nie wiem czy chcę kochanki, czy jej potrzebuję.
— Ona cię nie kocha. — Powiedziała do mnie, a ja w oczach jej zauważyłem łzy.
— Skąd to wiesz?
— Jacek opowiedział mi, jak ona cię traktuje, że jesteś marionetką, nie jesteś szczęśliwy w tym związku.
— Dość! Nie przeginaj. Wiem, że moje małżeństwo nie jest idealne, ale widocznie takie właśnie ma być. Dziękuję za śniadanie, ale lepiej będzie, jak już sobie pójdziesz. — Powiedziałem, spuszczając wzrok.
— Ok. — Odpowiedziała mi. — Na barku, zostawiam ci mój nr. telefonu. Jak zrozumiesz swoje położenie, to zadzwoń. — Podeszła do mnie i pocałowała mnie w policzek. Nie wiem, dlaczego, ale w momencie tego dotyku, poczułem jak przechodzą mnie dziwne prądy.
Kiedy zamknęła za sobą drzwi, do moich oczu napłynęły łzy.
Karolina miała rację.
Nie byłem w tym związku szczęśliwy. Mimo, że nie musiałem pracować, że moje życie ograniczało się do trwonienia pieniędzy żony, gdzieś w głębi duszy czułem się podle.
Agata często wyjeżdżała na szkolenia i kontrakty, na których nieźle się bawiła.
Alkohol lał się tam strumieniami, nie jednokrotnie wtedy nie mogłem się do niej dodzwonić.
Kiedyś, całkowicie przypadkowo, odkryłem w jej telefonie dziwnego sms-a.
„Cudownie się wczoraj bawiłem. Piotrek”.
Przyszedł on, dziwnym trafem tego samego dnia, którego moja żona wróciła do domu. Naturalnie Agata nie potrafiła mi go wyjaśnić.
Bzdurzyła coś o zabawie tanecznej, ale przecież ja wiedziałem o tym, iż jedyny taniec, który jej wychodził, to wolny.

Dlatego, kiedy w końcu namówiłem ją na dziecko, gdy zaszła w ciąże, pomyślałem sobie, że może, to wszystko zmieni. Niestety sądząc po fakcie, nadania naszemu synkowi imienia Euzebiusz, czyli takiego, na jakiego ja nie chciałem się zgodzić, nic nie miało się zmienić. Powoli docierał do mnie fakt, że nawet narodziny, nie odmienią jej charakteru. 

sobota, 21 września 2013

Poród rozdział II - zakupy

                                                         ZAKUPY

            Na początek poszedłem wziąć prysznic, by zmyć z siebie zapach potu. Kiedy otworzyłem drzwi prowadzące do łazienki, oczom moim ukazał się królewski widok, przepięknych, marmurowych kafli. Pomieszczenie to, zostało zaprojektowane wyłącznie przez Agatę. Było dokładnie takie, jakie sobie wymarzyła. Starodawna, żeliwna wanna, postawiona na rzeźbionych nogach, obłożona dookoła białym marmurem. Obok niej, w drewnianej ramie, powiesiliśmy na ścianie, wielkie, kryształowe lustro. Rama została zaimpregnowana, specjalnym impregnatem, który miał chronić ją przed wilgocią. Podłoga oraz ściany, obłożone były ciemniejszym kamieniem.
Wszedłem do wanny i odkręciłem kurek z ciepłą wodą. Nastawiłem na trzydzieści stopni. Tak, właśnie taki mieliśmy wypasiony kran. Namydlając się, naturalnie uważałem na ten nadwyrężony ostatnią nocą organ. Po umyciu się, wyszczotkowałem porządnie swoje zęby, chcąc pozbyć się wszelkich drobnoustrojów, które mogły znajdować się w moich ustach.
Po skończonej toalecie, poszedłem do sypialni i ubrałem się. Założyłem dżinsowe spodnie, bawełnianą koszulę, koloru beżowego i skórzane buty.
Był miesiąc maj, ale niestety panująca na zewnątrz – aura, przypominała raczej wczesną jesień niżeli wczesne lato. Z sekretarzyka wyciągnąłem listę sprawunków i nim udałem się do sklepu, postanowiłem właściwie je zaplanować.
— Dobra, co my tu w ogóle mamy? — Powiedziałem do siebie, przy okazji zapalając papierosa. — Pieluchy. — To łatwe.
— Zasypka do pupy. — Hm? To chyba jest zwykły puder, pomyślałem sobie.
— Chusteczki, krem i maść na odparzenia.
— Mleko. — No to się zaczęło. Krowie, to ja wiem gdzie kupić, ale gdzie do jasnej cholery mam znaleźć mleko matki? Kurde, ależ wymyśliła. Wiem! Internet.
Mimo usilnego szukania, na naszych jak i również zagranicznych stronach, nigdzie nie znalazłem sklepu, który by takie sprzedawał. Substytuty mleka matki, to i owszem, były.
Lecz o ile znam swoją żonę, to jest ona ostatnią osobą, która toleruje jakiekolwiek substytuty pokarmów naturalnych.
— Kurwa mać! — Zakląłem, powiesi mnie jak tego nie znajdę. Cóż, może w sklepie z artykułami dla niemowląt, wskażą mi jakiś adres?
— Wózek, nosidełko do samochodu, łóżeczko oraz pościel. Buteleczki, smoczki i śliniaczki. — Dopiero teraz dotarło do mnie, że my właściwie nie byliśmy w ogóle, przygotowani na dziecko.
— Pomaluj pokój. — Mam się śmiać? Niby, na jaki kolor? — Na niebieski. — Doczytałem.
Lista zawierała jeszcze kilka wytycznych, jednak były to rzeczy, dopiero na za jakiś czas. Wziąłem, więc klucze, zamknąłem dom i poszedłem do garażu, który znajdował się kilka metrów od domu. Była to zwykła, blaszana puszka postawiona bezpośrednio na trawie, ale na moje – nasze potrzeby, w zupełności nam wystarczała. Otworzyłem kluczem, lekkie, stalowe oraz brązowe drzwi i po chwili moim oczom ukazał się „on”:
Był to Chrysler 300C 3.0 V6 CRD 218KM, którego wygląd zupełnie nie przypominał lekkich i eleganckich projektów włoskich stylistów. Karoseria sprawia wrażenie ciężkiej i mocnej. Do tego olbrzymie 18-calowe chromowane koła i atrapa chłodnicy jak z ciężarówki.  Auto waży 1,8 t, zatem 218 KM jest mu w zasadzie bardzo potrzebne by mógł osiągnąć setkę w niecałe dziesięć sekund.
             300 C jest bardzo komfortowym pojazdem. Ponad 5-metrowe nadwozie pozwala porównywać przestrzeń w kabinie z europejskimi limuzynami tj. Mercedes klasy S, BMW serii 7, czy Audi A8. Chromowany grill może niektórym przywodzić na myśl nawet Bentleya, czy Rolls Royce'a. Zresztą, jakość wyposażenia, elegancki styl wnętrza i wykończenie nie pozwalają mi na słowa jakiejkolwiek krytyki.
             Kabina utrzymana była w czarnej tonacji. Skórzana tapicerka, dwustrefowa automatyczna klimatyzacja oraz – obsługiwane niewielkimi przyciskami w kierownicy – radio z CD i MP3 wraz ze wzmacniaczem Boston Acoustic z 6 głośnikami i zmieniarką na 6 płyt. O elektrycznie podnoszonych szybach nie będę nawet wspominał, gdyż w przypadku tego samochodu byłoby to profanacją.
Tylko dekoracje z drewna orzechowego wymagały dopłaty. Świetnie na jej tle wyglądała stylowa deska rozdzielcza, z zegarami o stylu nawiązującym do tarcz zegarów sprzed 100 lat.
Na szczęście silnik diesla, który jest zainstalowany w tym modelu spala mi tylko około 8 litrów na trasie. Niestety w mieście jest już nieco gorzej. Naturalnie jak przystało na przedstawiciela klasy aut luksusowych – Chrysler 300 C wyposażony był we wszystkie dostępne elektroniczne układy wspomagające. Był, więc ABS z ESP i asystentem hamowania, system kontroli trakcji, czujniki parkowania z tyłu, do tego czołowe poduszki powietrzne, boczne z przodu i z tyłu oraz system ARS otwierający wszystkie zamki i włączający światła po wypadku.
Mój to był piękny, srebrny metalik. Kulturą pracy silnika, przypominał eleganckiego kulturystę. Mocny, ale cichy. Zwariowałem na punkcie tego samochodu, jak tylko go zobaczyłem. Trochę jednak czasu minęło nim go kupiliśmy.
Wsiadłem do ‘fury’ i odpaliłem silnik. Po chwili do moich uszu doszedł charakterystyczny, aczkolwiek jak dla mnie piękny dźwięk diesla. Kiedy silnik pracował, ja sięgnąłem ze schowka – znajdującego się naprzeciwko pasażera – amatorski alkomat. Włączyłem go, po czym przystawiłem plastikowy ustnik do warg, by po usłyszeniu sygnału gotowości, zacząć w niego dmuchać. Gdzieś mniej więcej po upływie pięciu sekund, kolejny sygnał dźwiękowy dał mi znać, że czas pomiaru właśnie się skończył. Odczekałem chwilę i spojrzałem na licznik.
— 1,1 promila — niedobrze kurwa, pomyślałem sobie — jak pojadę i mnie dupną, to zaliczę areszt jak nic, a nie daj boże jeszcze spowoduję jakiś wypadek? — E chyba dam sobie dzisiaj z tym spokój, ewentualnie zobaczę wieczorem — postanowiłem i wyłączyłem samochód. Wtedy zadzwonił telefon. Wyciągnąłem go z kieszeni i spojrzałem na wyświetlacz. Żona moja to była:
— Cześć kochanie — odezwałem się do niej kulturalnie — cóż tam słychać?
— Byłeś już w sklepie?
— Eeee — zaciąłem się z lekka — właściwie to jeszcze nie.
— To, na co czekasz?! — Krzyknęła na mnie — kiedy chcesz zrobić zakupy?
— No dzisiaj. — Odparłem
— Masz iść na nie natychmiast! Rozumiemy się?!
— Kochanie nie krzycz na mnie — poczułem, że właśnie zrobiłem się czerwony na twarzy — na pewno zdążę je dzisiaj zrobić, ale może niekoniecznie w tej chwili.
— Co? Oblewało się synka? Jacuś wpadł?
— No
— Chu… mnie to … mam to w dupie! Masz jechać do sklepu i kupić mi to, o co ciebie poprosiłam i nie chcę słyszeć, że jesteś pijany, kontuzjowany, czy też zwyczajnie, kurwa zmęczony! Jasne? Wyraziłam się dostatecznie zrozumiale?
— Tak kochanie — odpowiedziałem potulnie — jak sobie życzysz.
— No! To na razie tyle, odezwę się później! — Krzyknęła, po czym bez pożegnania rozłączyła się. Spojrzałem na telefon. Cóż mogłem zrobić? Wzdrygnąłem jedynie ramionami, po czym zapaliłem silnik i wyjechałem z garażu.

Przez całą drogę do sklepu jechałem jak na szpilkach. Oczywiście włączyłem światła, zapiąłem pasy bezpieczeństwa i nie przekraczałem dozwolonej prędkości, by w razie jakiś kontroli drogowych, już z daleka nie wzbudzać podejrzeń. Jak na złość, co chwila mijałem jadące radiowozy, policjantów z ‘suszarkami’. Zawsze mnie to zastanawiało, że jak człowiek ma coś na sumieniu, ‘oni’ wyrastają spod ziemi jak grzyby po deszczu. Też zauważyliście tę prawidłowość? Podczas jazdy słuchałem radia ze złotymi przebojami, gdyż nowe aranżacje muzyczne jakoś nie wzbudzały u mnie dreszczy, czy też ekscytującego podniecenia. Stare piosenki, przynajmniej według mnie posiadały, niosły ze sobą taką emocjonalną siłę, która uskrzydlała, wprawiała mnie w dobry nastrój. W końcu dotarłem do celu. Zaparkowałem samochód tuż naprzeciwko głównego wejścia. Wysiadłem z auta i skierowałem się w jego stronę. Kiedy wlazłem do wewnątrz tego minimalistycznego ‘centrum handlowego’ od razu skierowałem swe kroki do specjalistycznego sklepu, w którym postanowiłem dokonać zakupów.          

Wszedłem do środka wyżej rzeczonego ‘składu’ i podszedłem do młodej sprzedawczyni, która znudzona stała za ladą. Na moje oko miała ze dwadzieścia kilka lat, czarne włosy oraz ‘przerysowany’ makijaż na twarzy. Policzki maźnięte na różowo, co sprawiało wrażenie, jakby cały czas oglądała filmy dla dorosłych, tudzież stale ją by ktoś podrywał i prawił komplementy. Powieki obłożone zielonym cieniem i obrysowane czarną kredką. Usta miała pomalowane, że tak się wyrażę – je bitnym czerwonym. Stanąłem naprzeciw niej, spojrzałem w jej brązowe oczy i nie czekając na kulturalne z jej strony ‘Dzień dobry, słucham’ – spytałem:
— Potrzebuję pieluchy do dziecka…
— Nie ma. — Odparła, nim zdążyłem wypluć się do końca.
— A puder i chusteczki?
— Nie ma. — Odpowiedziała, a ja poczułem się jak Laskowik.
— A co jest?
— Mamy, zabawki, ubranka i wózki. — Odpowiedziała mi, podirytowana sprzedawczyni.
— Do widzenia. — Syknąłem do niej i wyszedłem.
Postanowiłem pójść, zatem na market, gdyż doszedłem do wniosku, że tam na pewno kupię więcej. Wziąłem duży koszyk i zniknąłem między regałami. Po godzinie chodzenia, mój koszyk został wypełniony wszystkimi potrzebnymi artykułami spożywczymi. Czekolady, cukierki i paluszki. Orzechy laskowe, nerkowce i włoskie. Przecież nie wiedziałem, jakie mu będą smakować. Banany, mandarynki i rodzynki. Soczki z cukrem ukrytym oraz te z jawnym. Jajka, wędliny (kiełbasy cztery rodzaje, szynki i boczek), trochę żółtego sera – tak ze cztery kilo, kilka butelek wódki i zgrzewkę piwa. A nie to ostatnie dla mnie.
Spojrzałem na listę zakupów i ze smutkiem stwierdziłem, iż żaden z tych artykułów nie znajdował się na niej, ale wyszedłem z założenia, że Agata specjalnie o nich nie napisała, licząc zapewne na moją kreatywność. Kiedy dopchałem przyciężkawy już wózek do regału z pieluchami, stanąłem.
Na paczkach, nie było podanego wieku ino waga dziecka. Ile on może ważyć do cholery? Agata zasadniczo, nie jest za silna. Bez trudu dźwiga tak do czterech kilogramów. Dzisiaj, a właściwie to wczoraj w nocy była zmęczona porodem, i strasznie jej drżały ręce, więc dziecko mogło ważyć, co najwyżej ze dwa kilo?
Patrzę na rozmiarówkę. Takich pieluch nie ma!
— Mogę w czymś panu pomóc? — Zagadała do mnie młoda ekspedientka.
Na pierwszy rzut oka mogła mieć ze dwadzieścia kilka lat. Tłuste brązowe włosy spięte w kitkę, oraz przetłuszczona cera, bardzo ją szpeciły. Figurę dziewczyny, również ciężko było mi ocenić, ponieważ niebieska „firmowa” koszulka skutecznie ją zakrywała, aczkolwiek była bardziej chuda niż gruba. Miała szaroniebieskie oczy, co sugerowało mi, że brązowy kolor jej włosów, nie był naturalny. O dziwo tłusta cera, okazała się czysta, jeżeli chodzi o wągry i pryszcze. Woń, która od niej zalatywała, była mieszaniną zapachu tanich perfum, potu i nikotyny, palonej zapewne w zamkniętym pomieszczeniu.
— Tak, może pani. Potrzebuję pieluchy dla synka, ale tu są tylko same duże rozmiary.
— A ile synek waży?
— No tak ze dwa kilo.
— U! Wcześniak?
— Nie, dlaczego?
— Taki drobniutki?
— Wcale nie drobniutki! Mnie wyglądał na dużego.
— A kiedy się urodził?
— Dzisiaj. Dzisiaj w nocy.
— Niech pan weźmie te. — Powiedziała do mnie z uśmiechem i podała mi jakieś Hugis.
— Świetnie, bardzo pani dziękuję — rzekłem, po czym położyłem podaną mi przez sprzedawczynie paczkę pieluch na samą górę innych produktów, które zakupiłem wcześniej. Mam jeszcze jeden problem tak, więc jeśli byłaby pani tak miła i mogła by mi w nim pomóc?
— A, co panu jeszcze potrzeba?
— Potrzebuję mleko matki.
— Zapraszam do tamtego regału. — Powiedziała i podeszła do półki obok. — Proszę. — Powiedziała podając mi jakieś pudełko.
— Przy całym szacunku, ale czy mleko matki nie powinno być, no wie pani, bardziej płynne? Te mi wygląda na suche.
— Jest suche, bo to jest tylko substytut.
— To ja takiego nie chcę — odpowiedziałem oddając jej z powrotem metalową puszkę — proszę mi dać takie prawdziwe.
— W takim razie po takie musi iść pan do szpitala. — Odpowiedziała z uśmiechem. No chyba się w końcu wyjaśniło, a ja głupi szukałem po sklepach.
— Tam dostanę?
— Tak, nawet pozna pan sprzedawczynię.
— Tzn.?
— Takie mleko, ma pana żona w swoich piersiach.
— Czyli, że co? Nie ma takiego w kartonikach?
— Nie proszę pana! Kobiety to nie krowy, które pasłyby się gdzieś i produkowały mleko. Do szkoły pan nigdy nie chodził?
— Chodziłem, ale najwidoczniej tę lekcję przespałem.
— Owszem, w USA są takie banki, w których matki nadmiar swojego mleka składują, tudzież oddają na rzecz innych kobiet, ale Polska to nie stany. Jednak proszę się nie martwić, pana żonie na pewno chodziło o te. — Rzekła z uśmiechem, oddając mi metalowa puszkę. — Swoją drogą, byłoby chyba lepiej, gdyby przynajmniej do trzeciego miesiąca, pańska żona karmiła dzidziusia piersią.
— No może i tak, ale ktoś musi pracować.
— Mam pomysł. Może pan by spróbował?
— Karmić syna piersią?
— Nie! Iść do pracy.
— To nie takie łatwe, zresztą nie chcę pani zanudzać. Dziękuję bardzo za pomoc.
— Zawszę mogę służyć panu pomocą — szepnęła rumieniąc się przy tym odrobinę — to mój telefon, w razie potrzeby proszę dzwonić. — Podała mi niewielką karteczkę z imieniem i nazwiskiem oraz numerem telefonu, po czym szybko znikła gdzieś między regałami.
— Ok. — odpowiedziałem już właściwie do siebie. — Kurczę ma się ten zwierzęcy magnetyzm! — Pomyślałem sobie.
Kiedy dziewczyna sobie poszła, pchnąłem wózek i skierowałem się w stronę kas. Miałem szczęście, ponieważ o tym czasie, niema długich kolejek. Stanąłem w najkrótszej.
— Dzień dobry. — Powiedziała do mnie smutna kasjerka.
— Dzień dobry. Dlaczego jest pani taka smutna?
— Szkoda gadać. — Odpowiedziała. — Siedzę tu od szóstej rano i jeszcze nie miałam przerwy.
— Dlaczego?
— Bo jak poprosiłam szefową zmiany o pięciominutową przerwę, odpowiedziała mi, że z powodu przeważającej liczby klientów, jest to nie możliwe.
Rozejrzałem się po kasach. Przy każdej otwartej stało, co najwyżej dwoje klientów.
— O której to było gadzinie?
— Ja wiem? Z pięć minut temu.
— Acha. Ona pracuje w tym samym sklepie?
— Ha, ha. — Głośno się zaśmiała. — Tak.
— Może pani nie lubi?
— Najwidoczniej. Mści się.
— Za co? Oczywiście, jeżeli to nie tajemnica?
— Jej chłopak się do mnie uśmiechnął.
— A to bydle.
— No. Jaką mu zrobiła scenę? Tak na niego krzyczała, że aż kierownictwo przybiegło sprawdzić, co się dzieje.
— No cóż i tak bywa. Ile płacę?
— 324 zł.
— Proszę. — Powiedziałem i podałem jej kartę.
— Dziękuję, zielony guzik a następnie nr Pin.
Dziesięć minut później, pakowałem zakupy do samochodu. Kiedy skończyłem załadunek, zadzwonił telefon.
— No cześć skarbie. – Powiedziałem najbardziej grzecznie jak tylko umiałem, gdy odebrałem połączenie przychodzące, gdyż nie chciałem ponownie denerwować swojej żony.
— Cześć. Jak ci idą zakupy? Poradziłeś sobie ze wszystkim?
— W zasadzie dobrze, namieszałaś mi tylko z tym mlekiem matki, ale jakoś sobie poradziłem.
— Co masz na myśli, mówiąc namieszałam?
— E tam. Pomyślałem, że ci chodzi o takie prawdziwe.
— Nie żartuj sobie, poważnie?
— Tak. Za dużo wczoraj wypiłem i jakoś tak się zakręciłem. Jak się czujesz?
— No z Euzebiuszem jest wszystko w porządku, tylko ja…
— A kto to?
— Nasz synek.
— A od kiedy ma na imię Euzebiusz?
— Od dzisiaj.
— Wydawało mi się, że miał mieć na imię Krzysztof?
— No i dobrze mówisz. Wydawało ci się.
— Nie, nie moja droga, ustalaliśmy coś i będę się tego trzymał.
— Ma na imię Euzebiusz i tak zostanie. Ja go urodziłam i tak postanowiłam. Koniec kropka.
— Dobrze, pogadamy w domu. Co z tobą?
— Na początek, to chciałam cię przeprosić za tą naszą poprzednią rozmowę … — ok. teraz trochę się przeraziłem jej stanem psychicznym, ponieważ ona nigdy przedtem za nic mnie nie przepraszała — wybacz mi, ale jestem mocno porozrywana, do tego chirurg musiał mnie dociąć, więc pewnie jeszcze kilka dni tu poleżę, chociaż zależy to od tego, jak szybko będzie się goić rana. Jak wszystko będzie dobrze, to za dwa dni wyjdę. Będziesz miał czas na przygotowania.
— Chirurg cię dociął. Tzn.?
— No skalpelem wyrównał ranę, zrobił lekką plastykę, może odrobinę ponaciągał tu i tam. No wiesz, żebym nie była taka postrzępiona, tylko równa.
— Tak gratisowo?
— Zwariowałeś. Musiałam mu zapłacić cztery tysiące.
— A skąd je wzięłaś?
— Wiesz, że bez telefonu i karty kredytowej nigdzie się z domu nie ruszam.
— Zdążyłaś je zabrać?
— No naprawdę, zadajesz pytania, jakbyś był jeszcze pijany. Jedź do domu i zacznij malować ściany.
Po tych słowach rozłączyła się. Nie zostało mi nic innego, jak tylko pojechać do domu i zacząć malowanie.
 Droga powrotna zajęła mi kilkadziesiąt minut, ponieważ nasi drogowcy, kolejny już raz remontowali zniszczoną nawierzchnię jezdni. Tydzień temu zdarli asfalt, a teraz wylewali nowy, który zapewne za dwa lata będą zrywać i kłaść ponownie.
Zawsze zastanawiało mnie, dlaczego w naszym kraju nie wykonuje się nowych dróg, tylko łata stare? Jednak jak się nad tym zagadnieniem chwilę zastanowić, to człowiek dochodzi do wniosku, że w tym szaleństwie jest metoda.
Pomyślicie zapewne, że dostałem chwilowego udaru, lecz już spieszę z wyjaśnieniem.
Gdybyśmy porządnie, zgodnie ze sztuką budowlaną, wybudowali ładne szerokie, wielopasmowe autostrady, z właściwym utwardzeniem, podsypką i warstwą amortyzującą. Czyli takie, jakie wykonuje się w cywilizowanej europie, to po wybudowaniu wystarczającej sieci autostrad, drogowcy nie mieliby już, czego remontować, a przynajmniej przez jakieś kilkadziesiąt lat. Łatając drogi, które i tak za niedługi czas, trzeba będzie ponownie naprawiać, zapewniają sobie front robót na długie lata. Ponownie z budżetu państwa czy samorządów, popłyną pieniądze, ludzie będą mieli pracę i wszyscy, poza kierowcami oczywiście, będą zadowoleni. A wiadomo, że ten pracownik zadowolony, który ma do swojej emerytury zapewnioną pracę. Na tym właśnie polega cud Polskich dróg. Myślę, że pozostałe rządy państw nie są na tyle rozwinięte umysłowo, by pojąć ten ekonomiczny fenomen.
Kiedy już w końcu do kulałem się do domu, byłem na tyle zmęczony, że postanowiłem zjeść śniadanie, a w zasadzie to obiad. Miałem ochotę na pizze, ale biorąc pod uwagę fakt remontów, oraz to, że żadną inną drogą się do mnie nie dojedzie, wizja zjedzenia zimnej jakoś mnie nie skusiła.
Postanowiłem, więc że zrobię sobie jajecznicę. Agata ma znajomą, która sprzedaje jej jajka, ale wiecie takie od tych kurek, które pasą się luzem. Jajka te są znacznie smaczniejsze od tych tzw. ‘fermowych’.
Jedząc jajecznicę, przygryzając ją świeżutkim pieczywem, układałem sobie w głowie plan działania. Jak się okazało, moja żona zadbała o to, by niczego mi nie zabrakło. Miałem przygotowaną puszkę farby, wałek sznurkowy oraz pędzel. Folia do osłonięcia podłogi, leżała w pokoju, nierozpakowana.
— Bardzo smaczne są te jajka. — Powiedziałem do siebie w myślach.
Tak, często rozmawiam sam ze sobą. Jednak jak mówił mi mój stary dobry znajomy, każdy z nas od czasu do czasu musi porozmawiać z kimś inteligentnym. Jako że, nikogo takiego nie było w pobliżu, byłem jedynym, z kim mogłem mądrze pogadać.
Kiedy skończyłem posiłek, poszedłem do sypialni i przebrałem się. Założyłem stare i zniszczone, jasne, dżinsowe spodnie oraz flanelową koszulę w niebiesko-białą kratkę, która notabene nosiła na sobie ślady poprzednich remontów.
Poszedłem do pokoju, którego drzwi wejściowe znajdowały się naprzeciwko kominka.
Rozkładanie foli zajęło mi niecałą godzinę, ale za to przyklejenie jej do listew podłogowych, za pomocą taśmy papierowej, okazało się już znacznie bardziej pracochłonne, niż pierwotnie zakładałem. W końcu po około dwóch godzinach ciężkiej i poniekąd wyczerpującej pracy, stanąłem w progu drzwi, dumny, niczym Paw z wykonanej przez siebie, roboty.
Naturalnie zapaliłem na tę okoliczność papierosa. Pięć minut później śrubokrętem podważyłem wieczko, żeby sprawdzić stan farby, kiedy nagle zadzwoniła moja komórka.
— No witam. — Powiedziałem, odbierając połączenie, widząc na wyświetlaczu uśmiechniętą mordę Jacka.
— Musisz wypić. — Powiedział mi na ‘dzień dobry’ .
— Już piłem. — Odpowiedziałem.
— Gratulacje — usłyszałem w słuchawce ‘uśmiechnięty’ głos Jacka — prawdziwy ojciec z ciebie. A, co wypiłeś?
— Kawę.—– Odpowiedziałem. — A myślałeś, że co?
— Kurwa! — Przeklną głośno — nie żartuj sobie ze mnie! Będę za dziesięć minut. Zrobimy jakąś flaszkę, pogadamy o starych czasach.
— Niech będzie, ale najpierw pomalujemy pokój.
— Jaki pokój?
— Jak to, jaki? No ten dla synka. Muszę walnąć go świeżą farbą.
— No dobrze… — stęknął mi do słuchawki — zgadzam się, chociaż zdajesz sobie sprawę z tego, że nie jestem tym pomysłem, zachwycony?
— Zdaję sobie, ale nic na to nie poradzę. Agata mnie prosiła…
— Ty musisz wykonać, ha, ha, ha — zaśmiał się bezczelnie.
— Na razie. — Odparłem chłodno.
— Pa.
Po zakończonej rozmowie odłożyłem telefon na kominek i wziąłem do ręki puszkę z niebieską farbą.
— Najpierw trzeba zamieszać. – Powiedziałem do siebie, czytając skromną instrukcję obsługi, która naklejona była na opakowaniu. — Po, co mieszać, skoro wystarczy, że wstrząsnę puszką? — Kolejna, fenomenalna myśl wpadła mi do głowy.

Dwadzieścia minut później, usłyszałem dzwonek do drzwi. Poszedłem do nich i otworzyłem je. Na dworze stał wysoki i chudy pan. Krótko przystrzyżone włosy, nieogolona twarz, z widocznym na dolnej szczęce siniakiem. Stał i gapił się na mnie swoimi jasnoniebieskimi oczami, zupełnie, jakby zobaczył przed sobą ducha.
— Coś ci nie pasuje? — Spytałem, po krótkiej chwili, tej permanentnej inwigilacji.
— Dlaczego jesteś niebieski na twarzy?
— Zainwestowałem w makijaż permanentny — odpowiedziałem, uśmiechając się szeroko do Jacka — wchodź.
— Widzę że kominek też był u kosmetyczki — zażartował, gdy wszedł do dużego pokoju i spojrzał na wymurowany ‘mebel’.
— Masz na myśli tę wielką plamę, tak w połowie wysokości?
— Malujesz pokój, czy kominek? — Zerknął na mnie podejrzliwym wzrokiem. — Wiem, że syn jest jeszcze mały, ale do kominka łóżeczka raczej nie zmieścisz.
— Buhahaha… — zaśmiałem się — chcę, chciałem pomalować pokój… kominkowi dostało się przez przypadek.
— Widzę, że podłodze również?
— A co? Wkurwiała już mnie ta jej czerwona barwa.
— Ale ścian jeszcze nie tknąłeś? — Spytał, kiedy wszedł do remontowanego pomieszczenia.
— Nie. I raczej już dzisiaj nie ruszę. Pomożesz mi sprzątnąć ten bałagan?
— Owszem.
Na moje szczęście, była to farba akrylowa, rozpuszczalna w wodzie, dlatego zmycie jej z kominka i podłogi nie było trudnym zadaniem, aczkolwiek nieco pracochłonnym.
— Jak to zrobiłeś? — Zapytał mnie mój kolega, gdy starał się doprowadzić do poprzedniego koloru stare cegły.
— Chciałem wstrząsnąć puszkę, żeby wymieszać farbę, ale po twoim telefonie, zapomniałem, że ją częściowo otworzyłem. Dlatego zawartość puszki, zamiast się wymieszać, opuściła ją.
— Znaczy się, małe czarne w aerozolu?
— Pechozlol? Tak.
— Agata, kiedy wraca?
— Chuj wie? Chyba pojutrze.
— Nie zdążysz?
— Pytasz, czy wiesz? Poczekaj, wpadłem właśnie na pewien pomysł. — Odpowiedziałem i wykręciłem nr w telefonie.
— Dzień dobry, nazywam się Alojzy Kutwa. Moja żona leży u państwa na oddziale położniczym, mógłbym porozmawiać z chirurgiem, który ją szył?
Tak, chcę się dowiedzieć ,kiedy może wrócić do domu?
Dobrze poczekam.
— Poszła po lekarza — poinformowałem Jacka, który przerwał wykonywaną pracę i bacznie zaczął mi się przyglądać, jakby od efektu tej rozmowy zależało dalsze jego życie.
— Jerzy Nowak słucham?
— Alojzy Kutwa po tej stronie. Mam takie pytanie do pana, kiedy moja żona wychodzi do domu?
— Jak wszystko będzie dobrze to po Jutrze.
— Tak szybko? — Oskarowo zagrałem zdziwionego jego odpowiedzią.
— No wie pan? Po mistrzowsku ją zeszyłem, chłopiec jest zdrowy i silny, więc, po, co mamy ją trzymać w szpitalu?
— No właśnie, dlatego dzwonię. Sądzę, że w czwartek to zdecydowanie za szybko. Uważam, że trzy dni pobytu w szpitalu to absolutne minimum.
— Rozumiem, że jest pan lekarzem?
— Nie, ale jestem fanem „Dr. House”.
— Ha, ha, ha. Wydaję mi się, że jest pan również satyrykiem.
— Panie doktorze, bardzo pana proszę o ponowne przemyślenie swojej decyzji. — Spróbowałem jeszcze raz przekonać do swojego pomysłu, uprzejmego lekarza — może istnieje jakiś sposób albo trik, dzięki, któremu dałoby radę przetrzymać ją o ten jeden dzień dłużej?
— Myślę, że ‘dwa’ pomogą mi ją podjąć
— Czego dwa?
— Tysiące.
— Ok. Proszę podać mi nr konta, jeszcze dziś przeleję panu pieniądze.
— Proszę. — Po czym przedyktował mi rząd cyferek.
— Dziękuję.
— Za cztery, przetrzymam ją przez tydzień. — Zaproponował po sekundzie.
— Niech pomyślę… dobrze, a na co?
— Zapalenie pochwy, w wyniku porodu w domu, łatwizna.
— Ok. Jutro do szesnastej będzie miał pan pieniądze na koncie. Bardzo mi pan pomoże.
— Czego się nie robi, by zadowolić pacjentów.
— Właśnie — odparłem — do widzenia — powiedziałem i nie czekając na odpowiedź — rozłączyłem się.
— Pijemy?
— Przyniosę kieliszki. — Powiedziałem do Jacka i poszedłem do kuchni.
— Umyj się, bo śmiesznie wyglądasz! — Krzyknął za mną.

— Ha, ha.