WYPADEK
Obudził mnie
przeraźliwy płacz mojego dziecka. Kiedy otworzyłem oczy i do końca się
przebudziłem, boleśnie odkryłem, jak mocno boli mnie głowa. Krzyk Euzebiusza,
wiercił mi w mózgu, ogromną dziurę. Chwyciłem się dłońmi za skronie, masując je
by, choć trochę złagodzić ból. Niestety nie przyniosło to oczekiwanego
rezultatu. Wiedziałem, że jest to kac, oraz to, iż najlepszym środkiem
przeciwbólowym, zapewne okaże się butelka zimnego piwa.
Podniosłem się i usiadłem na
materacu. Wrzask syna stawał się nie do zniesienia.
— Agata! Zrób z nim coś! —
Krzyknąłem na żonę. — Łeb mi odpada! — Niestety zamiast niej, odezwała się do
mnie cisza. Oczywiście poza płaczem Euzebiusza.
— Agata! — Wrzasnąłem ponownie,
czując jak niesamowity ból jeszcze się potęguje.
— „Kurwa. Zaraz zwymiotuję.” —
Pomyślałem sobie.
Wstałem z łóżka.
O dziwo byłem ubrany. Wyszedłem z sypialni i rozejrzałem się po kuchni. Nie
zauważyłem niczego. Mam tu na myśli, żadnych oznak czyjejkolwiek obecności.
— Gdzie ona się podziała? —
Powiedziałem do siebie.
Euzebiusz płakał coraz głośniej.
Nie mogąc zlokalizować żony, poszedłem do jego pokoju.
Chwieję się na nogach, rzygać mi
się chce, a on ryczy, jakby go ktoś odzierał ze skóry.
Wchodzę do pokoju. W łóżeczku leży
maluch, i płacze rzewnymi łzami.
Na małej twarzyczce jawiła się
czerwona z wysiłku, pomarszczona skórka. Tyle wysiłku mój maluch włożył w swoje
wołanie o pomoc. Podszedłem bliżej i drżącymi dłońmi podniosłem Euzebiusza.
Momentalnie poczułem dyskretny zapach, zrobionej przez niego kupki. Położyłem,
więc syna z powrotem do łóżeczka i odpiąłem mu body. Kiedy rozpiąłem pieluchę, wtedy
dopiero poczułem, jak mocny jest, ten ‘dyskretny’ smród.
Z przyczyny dla mnie oczywistej,
zostawiłem synka samego, a przynajmniej na czas, który był mi potrzebny do
zwymiotowania spaghetti.
Następnie przepłukałem wodą usta i
wróciłem do przebierania bąbla.
— Hm, jakby się tu za to zabrać? —
Spytałem się Euzebiusza, nie spodziewając się jednak odpowiedzi. — Wiedziałem,
że trzeba było kupić tę jebaną książkę pod tytułem ‘Jak zajmować się dzieckiem?
– Poradnik dla samotnego taty’. — Zacznę chyba od wytarcia ci pupy.
Do tego celu, użyłem wilgotnych
chusteczek, które notabene sam kupiłem.
Nie bardzo mi to jednak szło,
ponieważ maluch wierzgał nóżkami jak oszalały. Może wyrażał w ten sposób swoją
radość? W końcu, jednak sobie poradziłem. Niestety przy zakładaniu nowej
pieluchy, boleśnie odkryłem, iż większą część pośladków, synek wytarł w
pościel.
— Coś mi się tu nie zgadza. —
Powiedziałem bardziej do siebie. — Jak przy każdej zmianie pieluchy tak będzie
to tatuś nie wyrobi na praniu.
— Aaaaaa. — Synek, mimo zmiany
pieluchy płakał dalej.
— Jesteś głodny?
— Aaaaaaa. — Odpowiedział mi
zaskakując swą elokwencją.
— Poczekaj, tatuś coś ci zaraz
zrobi do jedzenia. — Powiedziałem i wyciągnąłem go z łóżeczka, po czym włożyłem
Ebiego do wózka. Następnie pozbierałem brudną pościel i wrzuciłem ją do pralki.
Chwilę później stałem w kuchni i
gotowałem wodę na mleko.
— Dobrze. Teraz przeczytaj
instrukcję do mleka — wyszeptałem do siebie — trzy łyżeczki na dwieście
pięćdziesiąt mil. Hm? Nie za mało?
— Aaaaa! — Coraz głośniej domagał
mi się synek mleka.
— Już chwila! — Krzyknąłem do
niego. — Tatuś się spieszy!
Gdy woda doszła do stanu wrzenia,
wlałem ją do butelki i wsypałem mleko w proszku.
— Kurde taka jest chyba za gorąca?
Doleję odrobinę zimnej. — Pomyślałem. — Tylko jak tu dolać zimnej, skoro
wrzątku jest po smoczek? Jak ją schłodzić?
Stałem tak, gapiąc się w butelkę.
— Może wstawię ją pod zimną wodę?
Spróbujmy.
Postawiłem naczynie w zlewie i
odkręciłem kurek z zimną wodą.
Po mniej więcej minucie, zakręciłem
wodę i powiedziałem:
— Idę.
Kiedy już miałem je podać małemu,
coś mnie nagle tknęło. Postanowiłem najpierw sam tego mleka spróbować. Włożyłem,
więc smoczek do ust, i zaciągnąłem białego płynu.
Nie dużo. Tak z łyk.
— Auł! — Syknąłem z bólu. — Kurwa
mać. Dlaczego to jest jeszcze takie gorące?
— Aaaaa! — Mały wrzeszczał coraz
głośniej.
— Przestań! — Wrzasnąłem na niego. —
Nie widzisz, że tata robi wszystko byś dostał te swoje mleko?
Ponownie odkręciłem kran z zimną
wodą, lecz tym razem, kręciłem pod nim butelką.
Po upływie około trzech minut,
mleko w końcu osiągnęło właściwą temperaturę.
Usiadłem z maluchem na tapczanie i
trzymając go na rękach, włożyłem mu do buzi smoczka.
Syn musiał być naprawdę głodny,
ponieważ nim się dobrze rozsiadłem, opróżnił całą butelkę.
— No. Teraz idziemy spać. — Powiedziałem
do niego i położyłem go do wózka.
Nim jednak zdążyłem pościelić
łóżeczko, Euzebiusz mi się zarzygał.
— Nie no, chłopaku, co ty robisz
kurwa? — Spytałem go. — Tak nie wolno.
Wytarłem mu twarzyczkę i zabrałem
się za dokończenie ścielenia łóżeczka.
Niestety bąbel był uparty i zrzygał
mi się znowu.
Wytarłem synka raz jeszcze.
Euzebiusz jednak – i to z uporem maniaka – z haftował się po raz trzeci. Tym
razem nie wytrzymałem już nerwowo, chwyciłem go w pasie i dość gwałtownie
podniosłem do góry.
Nie wiem czy w odwecie, czy nie, ale
po tym manewrze Euzebiusz rzygnął mi prosto w twarz. Zdążyłem jedynie zamknąć
powieki.
— Gre. — Doszedł mnie, dosyć głośny
odgłos głośnego beknięcia.
— Ach to, dlatego mi tu rzygałeś? —
Stwierdziłem, jak się później okazało rzecz oczywistą. — Nie beknąłeś sobie po
wypiciu mleka?
Odłożyłem, więc synka z powrotem do
wózka i poszedłem do łazienki umyć twarz oraz ściągnąć z nosa klamerkę, która już
odcisnęła mi na nim swe piętno, w postaci sinych i owalnych kształtów.
Kiedy wróciłem z powrotem do
pokoju, maluch już spał. Dokończyłem, więc szybko ścielenie i przełożyłem syna
z wózka do łóżeczka.
Następnie cichutko zamknąłem za
sobą drzwi.
Musiałem teraz ustalić, gdzie tak w
zasadzie podziała się moja żona?
Podszedłem do sekretarzyka i
przeszukałem go w poszukiwaniu laptopa Agaty. Niestety nie znalazłem go.
Znajdowała się natomiast, mała kolorowa kartka, na której moja żona skreśliła
kilka słów. Usiadłem na krześle, znajdującym się przy dystyngowanym meblu i
szybko przebiegłem oczami po niebieskim rzędzie arabskich liter.
Napisane było:
„ Wybacz, że wyjechałam tak
znienacka, ale Piotrek przyjechał i poinformował mnie, że bezwzględnie musimy
być dzisiaj na budowie. Sądzę, że poradzisz sobie doskonale. Wracam za miesiąc.
Agata”
To wszystko. Żadnych wylewnych sformułowań,
niepotrzebnych formułek grzecznościowych. Zwykła, krótka i bezuczuciowa
notatka.
— Hm? A czegoś się po niej
spodziewał? — Rzekłem do siebie. — Ciesz się, że nie zrobiła ci afery, za ten
późny powrót do domu. No dobrze, ale cóż z niej jest za matka, która zostawia
swojego trzy, czy czterodniowego synka, samego z pijanym ojcem?
Sięgnąłem z kieszeni spodni, do
połowy wypaloną paczkę papierosów i sięgnąłem z niej jednego ćmika. Zapaliłem
go i zaciągając się szaroniebieskim dymem, myślami powróciłem do Karoliny.
Przypominałem sobie jej cudowne ciało, odkrywane poprzedniej nocy, kawałek po
kawałeczku. Wyświetlałem sobie w głowie pikantne obrazy minionej nocy, w
których razem z nią grałem główną rolę. Momentalnie poczułem nagły przypływ
seksualnego podniecenia. Przez chwilę zrobiło mi się nawet trochę głupio, że
jedyne ‘obrazy’ dotyczyły naszych intymnych kontaktów, że nie wspominałem jej
osobowości, ale my przecież tak naprawdę niewiele słów zamieniliśmy na tym
spotkaniu. Właśnie wtedy poczułem, że najwyższy czas to zmienić, że musimy
zacząć poznawać się z innej, tej zwyczajnej strony. Zaprawdę chciałem ją
poznać, jej charakter oraz wnętrze, które do tej pory tylko wydaję mi się być
głębokie. Jednakowoż, co zrobię, jeśli okaże się, że jednak nie jest aż tak
kolorowo, że mimo tego zauroczenia, zakochania się w Karoliny cielesności, nic
szczególnego mnie z nią nie połączy?
— Może, skoro jestem sam, to
zadzwonię po nią? — Pomyślałem i sięgnąłem po telefon.
— No cześć. — Rzekłem, gdy po
drugiej stronie usłyszałem jej cudowne – słucham?
— Cześć.
— Co robisz?
— Mam naradę w zarządzie. —
Odparła.
— Tzn.?
— Zastanawiamy się, jak zwiększyć
zyski, nie podnosząc opłat za dobę hotelową.
— Może, ograniczcie koszty?
— Na to wyjdzie. Musimy tylko
ustalić, które.
— Przyjedziesz do mnie? — Spytałem
po chwili milczenia.
— Dzisiaj?
— Tylko pod warunkiem, że zdążysz jeszcze
przed dwudziestą czwartą?
— Zobaczę — szepnęła — postaram się
przyjechać jak najszybciej. Która jest teraz godzina?
— Za kwadrans dwunasta.—– Odpowiedziałem.
— Właśnie uśpiłem małego. Posprzątam trochę w domu i zrobię pranie. Może jakiś
obiad bym ugotował? Kurwa!
— Co się stało? — Spytała mnie
wystraszona dziewczyna.
— E nic takiego. Właśnie sobie
zdałem sprawę z tego, iż gadam jak jakaś „kura domowa”. Jak to brzmi w ustach
faceta, który stara się przewrócić swoje życie do góry nogami?
— A wiesz, że mnie to podnieca? — Spytała
się mnie swym seksownym głosem.
— Uuu? Jak mocno?
— Oj bardzo. Mam na sobie jedynie
zwiewną suknię.
— U, i?
— Czuję, jak moje podniecenie,
słodkimi kroplami spływa mi po udach.
— Ej, przestań.
— Dlaczego?
— Głupio mi się siedzi, z umarłym
wężem.
— Dlaczego z umarłym? — Spytała
mnie zdziwiona.
— Bo sztywnym. – Odparłem.
— Ha, ha, ha. — Zaśmiała się. — Idź
sprzątaj, jak będę mogła to przyjadę do was. Ale wiesz, co nie gotuj żadnego
obiadu, jak będę jechać, kupię po drodze jakąś pizzę. Zjemy sobie fast food. Od
razu nie przytyjemy, a ty odrobinę mniej będziesz czuł się jak kura domowa.
— Dobrze. Wedle życzenia proszę
pani. Posprzątam i z literatką koniaku będę na ciebie czekał. — Odpowiedziałem
– aaa – usłyszałem w tle krzyk Euzebiusza. — Muszę kończyć, synek mi się
obudził, pewnie znowu jest głodny?
— Ok. To pa, pa mój bohaterze, moja
kurko domowa. Hi, hi, hi.
— Pa, a i daj mi ‘cynka’, kiedy już
będziesz w drodze.
— Nie martw się, na pewno ci dam.
Rozłączyła się
pierwsza, nie dając mi okazji do kolejnego wyznania jej mojej miłości.
Odłożyłem telefon i poszedłem
sprawdzić, dlaczego mój synek znowu płacze.
Jak on słodko wyglądał? Malutka
twarzyczka, z dużymi zapłakanymi oczkami.
— Głodny jesteś?
— Aaaaaaa! — Odpowiedział, szeroko
otwierając buzię.
— Tatuś ma ci zrobić takie same
mleczko, jak poprzednim razem? A może chcesz coś do picia? Poczekaj. —
Powiedziałem do niego, po czym poszedłem do kuchni.
Tym razem przygotowałem dwie
butelki. W jednej zagrzałem mleko, a w drugą nalałem wody. Biorąc pod uwagę
fakt, że woda w naszych kranach, jest no, co tu dużo mówić, wątpliwej jakości,
zawsze filtrujemy ją w specjalnie przeznaczonym do tego celu, czajniku. Kiedy
miałem już wszystko przygotowane, wróciłem do Euzebiusza.
Na początek, podałem mu tę z wodą.
Nie chciał. Podałem mu, więc mleko,
mając nadzieję, że właśnie o tę mu się cały czas rozchodziło. Niestety, również
i tu, spotkał mnie zawód.
— Hm? Wody nie chcesz, mleka również.
W takim razie, może coś bardziej treściwego byś zjadł? Nie martw się, tata ma
coś w zanadrzu.
Pobiegłem z powrotem do kuchni i z
szafki nad zlewem, wyciągnąłem słoiczek „Gerber”.
Był to jakiś mus, wieloowocowy. Już
miałem go odkręcić, gdy spostrzegłem pewien napis, jak mniemam, ostrzegawczy.
„Od czwartego miesiąca”
— Cholera. — Pomyślałem sobie. —
Tak długo nie będziemy przecież czekać.
— Aaaaaa! — Syn krzyczał coraz
głośniej.
Podszedłem do niego i stanąłem nad
nim.
— Co ci dolega? Może wezmę cię na
ręce?
Po chwili trzymałem swojego brzdąca
na rękach, ziuziać go i tuląc do siebie.
Pomogło to wprawdzie, ale tylko na
chwilę. Wtedy postanowiłem włożyć syna do wózka, i trochę nim pojeździć.
Mijały kolejne minuty w trakcie,
których ja krążyłem wokoło kominka, raz szybciej, a raz wolniej. Malec krzyczał
już wniebogłosy, a ja kompletnie nie wiedziałem, o co mu chodzi.
Kiedy panujące w pomieszczeniu
decybele, osiągnęły poziom krytyczny, postanowiłem zadzwonić po pomoc.
— Tak kotku? — Usłyszałem głos w
słuchawce. — Jeszcze nie mogę przyjechać.
— Nie, ja nie, dlatego dzwonię — zacząłem
— potrzebuję kobiecej porady.
— Co się stało?
— Euzebiusz strasznie płacze.
— Nakarmiłeś go?
— Tak, lecz nie chce mi pić. Ani
mleka, ani wody. Najpierw wziąłem go na ręce, ale pomogło to tylko na chwilę.
Potem włożyłem go do wózka, by trochę go po ziuziać, ale również i to nie
pomogło. Od piętnastu minut biegam z nim wokoło kominka i dupa.
— Alojzy? Dlaczego nie słyszę płaczu?
— Cóż za dociekliwość.
— Bo jestem na dworze? Karolino, w
domu nie idzie wysiedzieć. Wrzask mojego syna jest tak upierdliwy i irytujący,
że dla jego jak i własnego bezpieczeństwa, wolałem wyjść na dwór, by trochę
ochłonąć.
— Zostawiłeś go samego w domu?
— Nie no! Za, kogo ty mnie masz? Za
jakiegoś zwyrodnialca? Nie jestem bezduszny, dlatego w swej łasce włączyłem mu
telewizor.
— Takiego malucha? Zapłakanego i
wystraszonego?
— Czego się tak czepiasz? Powiedz
mi lepiej, o co może mu chodzić?
— A sprawdziłeś ‘tatusiu’ czy nie
zmoczył pieluchy?
— Że co zrobił?
— Czy zsikał się?
— A nie. Zobacz, na to nie wpadłem.
— Powiedziałem po chwili namysłu. — Myślisz, że to może być to?
— Nie wiem, czy to na pewno to, ale
istnieje takie prawdopodobieństwo. No chyba, że urodził ci się syn bez nerek?
— Jaja sobie ze mnie teraz robisz? —
Spytałem ją.
— Tak. Kotku, jeżeli dziecko
płacze, to na początku musisz wyeliminować wszystkie naturalne, a zarazem
oczywiste przyczyny. Zauważ, że sprawdziłeś, czy nie jest głodny, następnie czy
nie jest spragniony, ale czy ma suchą pieluszkę, już zapomniałeś sprawdzić.
— Fakt. To mi do głowy nie
przyszło.
— To wracaj do domu i zobacz.
Jeżeli to nie będzie to, spróbuj mu wtedy pomasować brzuszek, może ma wzdęcia?
— Tzn.?
— Tzn., że chce mu się pierdzieć,
ale z jakiś przyczyn nie może, bo nagromadzone w jelitach gazy, gdzieś się
zablokowały.
— Aha! Więc to są te szumne
wzdęcia? A ja zawsze się zastanawiałem, o czym oni w tych durnych reklamach
gadają. Ty wiesz, co? Też tak czasem mam. No, ale mi przechodzi, gdy sobie
zapalę. Może… — w tej chwili zawiesiłem głos.
— Ani mi się waż! — Krzyknęła na
mnie. — Nawet nie myśl o tym, by truć małego nikotyną!
— Tylko parę wdechów. —
Zaproponowałem.
— Przestań! Zmień mu pieluchę i
będzie po sprawie!
— Dobrze, to idę. Pa.
— Pa.
Rozłączyłem się
i wszedłem do środka. Euzebiusz już nie płakał. Leżał cichutko w wózeczku.
Rozbieganym wzrokiem, patrzył na wszystko i na nic.
Podszedłem do malutkiego człowieka
i odpiąłem mu body. Kiedy tylko dotknąłem pieluchy, od razu zrozumiałem, że
Karolina miała rację, każąc mi sprawdzić, czy aby mój syn, nie odcedził
kartofelków.
Kawałek, ładnie obszytej ligniny,
był ciężki i napęczniały. Zdjąłem ją, a następnie podłożyłem mu świeżą. Już
miałem ją zapiąć na rzepy, gdy nagle, na moją pochyloną nad synkiem głowę,
poleciał mocny oraz żółty strumień dziecięcego moczu.
Pechowo dla mnie, ale akurat w tym
czasie, otworzyłem usta, chcąc mu coś powiedzieć.
Nie wiem, czy Euzebiusz już od
urodzenia, był taki mściwy, czy był to najzwyklejszy przypadek? Nie mniej,
poczułem się bardzo urażony, tym jego zachowaniem. Prawdę mówiąc przeżył to
tylko, dlatego, że był mały i mój.
Patrząc na to z innej strony,
jedyną osobą do przebrania, w tej chwili byłem ja sam. Synowi musiałem jedynie
założyć kolejną pieluchę.
Kiedy akcja pod kryptonimem ‘zmiana
pieluchy’ została zakończona, poszedłem do łazienki, zdjąć z siebie pomoczoną
koszulkę oraz, a może przede wszystkim, porządnie wyszczotkować zęby.
Powiem wam prawdę. Pozbyć się smaku
szczyn z ust, jest zadaniem wyjątkowo trudnym. Niby pięć minut zamiatałem
szczoteczką zęby, zużyłem jedną czwartą tubkę pasty, a mimo to, dalej czułem w
ustach ten gorzki posmak.
W końcu nie wytrzymałem nerwowo i
nalałem sobie kieliszek koniaku, mając naturalnie nadzieję, że może on zabije
ten smak.
Udało się dopiero po piątej
kolejce, dopiero wtedy poczułem w ustach jedynie smak alkoholu. Niestety ilość
wypitego koniaku, niosła ze sobą również i inne konsekwencje. Jednakowoż,
jeżeli przyjrzeć im się dokładniej, wcale nie były one aż takie złe.
Spojrzałem na zegarek. Dochodziła
godzina siedemnasta. Niedługo powinna przyjechać Karolina. Musiałem się
przygotować. Nim jednak zabrałem się za jakieś porządki, wyszedłem na zewnątrz
domu, i zapaliłem sobie.
Gdy tak stałem przy drzwiach,
usłyszałem jak ktoś otwiera furtkę.
Sekundę później ujrzałem idącą w
moją stronę dziewczynę.
Ubrana w szary, wiosenny płaszczyk,
związany w tali szerokim paskiem. Spod niego, wyłaniała się czarna poświata
założonej sukni. W prawej dłoni niosła dużą, plastikową torbę, na której
doduszał się duży, prostopadłościenny kształt, informujący mnie, o kupionej
przez nią pizzy.
Podeszła do mnie i pocałowała mnie
na powitanie. Następnie odsunęła się ode mnie i lewą dłonią mnie spoliczkowała.
— Ał! — Krzyknąłem, chwytając się
dłonią za palący policzek. — Za co to?
— Za to! — Rzekła, pukając się
palcami po szyi, symbolizując w ten sposób picie wódki. — Jak możesz? Masz
malutkiego synka pod swoją opieką!
— Wybacz. Zagalopowałem się.
Euzebiusz przypadkiem nasikał mi do ust. Mimo szorowania zębów, nie mogłem
pozbyć się tego smaku, więc postanowiłem, że dziabnę sobie kielicha. Jednak nim
się spostrzegłem, obaliłem pięć. — Popatrzyłem na Karolinę i zauważyłem, iż
kompletnie nie jarzy tego, co właśnie do niej powiedziałem. — Nachyliłem się
zbyt nisko, gdy zmieniałem mu pieluszkę, i gdy otworzyłem usta chcąc mu coś
miłego powiedzieć, on właśnie wtedy, na mnie nasikał, trafiając prosto w moją
otwartą buzię.
— Ha, ha, ha. Poważnie? — Wreszcie
się uśmiechnęła.
— Tak.
— Teraz wiesz już, że tak małym
dzieciom, pieluszki zmienia się bardzo szybko?
— Teraz już tak.
— Dobrze, chodź do domu. Wykąpiemy
Euzebiusza i zjemy kolację.
— Tak wcześnie?
— A co? Jemu to nie będzie
przeszkadzać. Chyba, że ty masz jakieś inne plany?
— Nie, nie mam. Możemy tak zrobić,
z tym, że to ty przygotowujesz wodę do kąpieli, bo mnie jakoś to nie wychodzi.
— Masz normalny termometr?
— Tzn.?
— No taki pokojowy.
— Nie, takiego nie mam.
— Trudno. Sprawdzimy łokciem.
— Czym?
— Łokciem. Nalejesz do wanienki
wodę. Jeżeli po zamoczeniu w niej łokcia, woda wyda ci się w sam raz, to będzie
oznaczało, że nie jest ona ani za gorąca, ani za zimna.
— Aha.
Po wejściu do
domu, Karolina zdjęła swój płaszcz i powiesiła go na wieszaku, który stał obok
drzwi. Następnie podeszła do kuchenki i otworzyła piekarnik, by następnie
włożyć do niego, dwa szare kartony, z czerwonym napisem „Telepizza”. Nastawiła
właściwą temperaturę i powiedziała:
— Ok. do czasu zakończenia kąpieli,
pizze się nam rozgrzeją.
— Jakieś winko?
— Może lampkę?
— To ja naleję, a ty…
— O nie. Kochanie, to ty go
wykąpiesz. Ja tobie, mogę jedynie trochę pomóc.
— Acha.
— No, to bierzmy się do pracy.
Ja poszedłem do
łazienki, by do małej, niebieskiej wanienki, nalać ciepłej wody, a Karolina
zajęła się rozbieraniem Euzebiusza. Kiedy wszystko już było gotowe,
rozpoczęliśmy proces szorowania małego chłopczyka.
Wbrew szumnym jej zapowiedziom,
dziewczyna razem ze mną, myła moje dziecko. Gdy ja myłem mu rączki, ona
czyściła jego nóżki. Najtrudniej było nam, dobrze zabezpieczyć, niezagojony
jeszcze pępek. Musieliśmy na niego uważać, ponieważ przemoczenie niezrośniętej
pępowiny, może spowodować, że będzie się ona paprać całymi tygodniami.
Co prawda, niby jest ona ściśnięta
plastikową klamrą, lecz na moje oko, to było jakieś takie tandetne. Wiecie, co
mam na myśli? Takie na słowo honoru.
Kiedy
skończyliśmy, dziewczyna ubrała malucha, a ja przygotowałem świeże mleko.
Stojąc tak w kuchni, czekając aż zagrzeje się woda, patrzyłem na nią.
Przyglądałem się Karolinie, która na swoich rękach trzymała mojego synka.
Jej uśmiechnięte usta, odsłaniały
białe jak śnieg zęby. Dużymi, brązowymi oczami, wpatrzona w Euzebiusza, zdawała
się być szczęśliwą. Zupełnie tak, jakby już w tej chwili zaadoptowała go. Jak
gdyby uznała go za swojego synka. Powiem wam, że bardzo wzruszył mnie ów widok,
rozczuliło mnie jej zachowanie się to, że nie potraktowała Euzebiusza zbyt
protekcjonalnie. Przygarniając tak bezpośrednio mojego bąbla do swojego serca
dała mi jasny sygnał, że nie znalazła się tu przypadkowo, że jej obecność była
‘odgórnie’ zaplanowana.
Stojąc tak z nim, i przytulając go
do swoich piersi, zdarzyło się coś zabawnego. Malec obrócił główkę w lewą
stronę, otwartymi usteczkami szukał mlekodajnego sutka.
Wtedy postanowiłem zrobić mu mało ‘wysmakowany’
żart. Podszedłem do nich i powiedziałem:
— Poczekaj pośmiejemy się. — Po
tych słowach, zsunąłem z prawego ramienia ramiączko i ściągając suknie nieco w
dół, odsłoniłem jędrną pierś.
Gdy Karolina poczuła na skórze,
ciepły oddech chłopczyka oraz jego malutkie i mokre usta, zareagowała
instynktownie. Euzebiusz, jak tylko trafił ustami jej sutek, przyssał się do
niego, niczym pijak do pół litra.
Dziewczyna spojrzała na mnie
szklistymi ze szczęścia oczami, i cicho wyszeptała:
— Kocham ciebie.
— Ja ciebie też. — Odpowiedziałem
ze wzajemnością i pocałowałem ją.
Staliśmy tak, przez chwilę, no
przynajmniej do czasu, kiedy to maluch zorientował się, że z tych jędrnych
cycków – bynajmniej na razie – mleka nie będzie. Naturalnie swoje
niezadowolenie, obwieścił nam głośnym płaczem.
— Dobrze, nakarm go już, a ja w tym
czasie przygotuje jedzenie dla nas. – Powiedziała i podała mi ostrożnie syna.
Usiadłem z nim na kanapie i
zacząłem karmić.
— A żona, co? Już pojechała?
— Tak. Zostawiła mnie śpiącego i
wyjechała.
— Bez pożegnania?
— Bez. Zostawiła mi jedynie krótki
liścik, w którym informuje mnie, iż musiała wyjechać wcześniej, niż planowała.
— Aha. Kiedy wraca?
— Za miesiąc.
— Chcesz bym przez ten czas mieszkała
tu z tobą?
Spojrzałem w jej
stronę. Stała przy stole z głową spuszczoną w dół. Wyglądała tak, jakby
oczekiwała ode mnie konkretnej odpowiedzi, której jednak, odrobinę się
obawiała.
— Nie… — odparłem — nie chcę byś
była ze mną tylko przez ten czas... chcę byś została zemną już na zawsze.
Teraz nastała cisza. Jedynie, co
było słychać to odgłos, pitego przez Euzebiusza mleka.
— Przez miesiąc to rozumiem, ale co
będzie po tym?
— Potem? Nie wiem, co będzie
później. Na pewno będę chciał się z nią rozwieść, ponieważ pragnę ożenić się z
tobą.
— Wszystko stracisz.
— Możliwe, ale ile zyskam? Nie
stracę synka, gdyż ona go nie chce, a całą resztę mam w dupie.
— Nie zależy ci na połowie waszego
majątku?
— A tobie zależy?
— Nie. Mi zależy tylko na tobie.
Pożądam ciebie! Rzeczami materialnymi, które posiadam… chętnie się nimi z tobą
podzielę.
— Super.
— Wypił już?
— Tak. — Odpowiedziałem, widząc, że
trzymam w dłoni pustą butelkę.
— To połóż go do łóżka i przyjdź na
kolację.
— Poczekaj. Najpierw musi mu się
odbić, bo jak nie, to rzyga. — Powiedziałem do Karoliny, po czym wziąłem małego
na ręce w taki sposób, by mógł swoją główkę, oprzeć mi na ramieniu. Następnie
delikatnie poklepałem go po pleckach. Nie musiałem zbyt długo czekać, by
usłyszeć głośne beknięcie. Gdy po chwili kładłem brzdąca do łóżeczka, już spał.
Ostrożnie, więc położyłem go i przykryłem kołderką. Do buzi włożyłem mu
silikonowego smoczka, po czym po cichutku oddaliłem się, zamykając za sobą
drzwi.
Poszedłem do kuchni, gdzie przy
dębowym stole, siedziała Karolina i przy napełnionych czerwonym, wytrawnym
winem kieliszkach oraz pizzami, czekała na mnie.
Usiadłem naprzeciwko niej i bez
słowa zacząłem jeść.
— Smakuje ci pizza?
— Tak. Skąd wiedziałaś, że właśnie
taką lubię najbardziej?
— Nie wiem. — Odparła. — Po prostu
tak czułam.
— Hm? Ciekawe?
— Co?
— No to. Spotykamy się w
specyficznych warunkach, zakochujemy się w sobie niemalże od pierwszego
wejrzenia a także rozumiemy się bez słów. W łóżku pasujemy do siebie, niczym
pięść do nosa. Żadne z nas nie narzeka, mimo tego, że nigdy wcześniej się nie
kojarzyliśmy. Ponadto, przy tobie czuję się wolny, bez kompleksów i uczucia
wstydu. Zupełnie jakbyś była moim lustrzanym odbiciem.
— Platon.
— Co Platon?
— Platon o tym pisał. Wiesz, dwie
połówki jabłka.
— Jakie połówki, jakiego jabłka?
— Platon napisał, że kiedyś każda
dusza rozpadła się na dwie, idealnie pasujące do siebie połówki, z których
każda poszła w swoją stronę. Jeżeli znajdą się tu na ziemi, to nastąpi
połączenie i wybuchnie wtedy między mężczyzną a kobietą, jedyna i tylko
prawdziwa miłość.
— Aha. Rozumiem, że sugerujesz mi,
że właśnie my jesteśmy takimi połówkami?
— Tak mi się wydaję. A tobie nie? —
Spytała się i spojrzała mi w oczy.
— Nie wiem. Może tak, może i nie.
Wiem jedno, szczerze ciebie pokochałem. Mam dreszcze, gdy znajdujesz się blisko
mnie tęsknię, kiedy cię przy mnie nie ma. Gdy patrzę w twe oczęta, kiedy całuję
twe usteczka lub wącham twoje włosy, kiedy rozmawiasz ze mną, gdy po prostu
jesteś przy mnie, czuję wtedy wewnętrzny spokój oraz duchową harmonię.
Myślę o tobie niemal cały czas.
Wiem teraz już, że to masz być ty, że to musisz być, właśnie ty. Lecz zrozum,
nie chcę tego jakoś wielce analizować.
Czy przypadkiem ten Platon nie był
jakimś filozofem?
— Był. Ale wiesz, co? Masz rację,
po prostu bądźmy ze sobą, na przekór wszystkim i wszystkiemu.
— Właśnie. Kochajmy się tak długo
aż się nie zestarzejemy, a może nawet dłużej.
— Super. — Powiedziała i wzniosła
do góry kieliszek. — Za nas!
— Za nas i nasze dzieci! —
Zawtórowałem.
— A wiesz, że to możliwe. —
Powiedziała do mnie, gdy opróżniła kieliszek.
— Jak możliwe? Chcę mieć z tobą
drużynę piłkarską.
— Wiem, ale nie to miałam w tej
chwili na myśli.
— A co?
— A to, że mam teraz płodne dni.
— Dobrze!
— To wszystko, co masz mi do
powiedzenia?
— A co tu więcej gadać? — Spytałem
zdziwiony. — Nie zabezpieczamy się i liczymy na moich żołnierzy.
— Myślałam, że będziesz oponował,
że będziesz chciał poczekać…
— A niby kurwa, na co mielibyśmy
czekać?
— No nie wiem.
— Właśnie kotku, ja też nie wiem.
— Ok. Jedzmy dalej, bo zimna pizza
nie jest dobra.
— Zgadza się.
Kiedy
skończyliśmy jeść, była za kwadrans dwudziesta.
— Chcesz pooglądać telewizję? —
Spytałem się dziewczyny, mając nadzieję obejrzeć jakiś ciekawy film.
— Nie. Wolałabym sobie pogadać, ale
wiesz tak swobodnie. Nie na jakieś tam poważne, egzystencjalne tematy tylko tak
całkowicie swobodnie. O wszystkim i o niczym. Chcę byśmy się poznali.
Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że jedną rozmową nie poznamy całego
naszego charakteru, ale będziemy o jakiś krok bliżej. Następnie myślałam o tym,
by się wykąpać razem z tobą w wannie.
— No wiesz, trudno byłoby wykąpać
się pod prysznicem.
— Ha, ha, ha. Idź lepiej sprawdzić,
czy synek ci się nie zrąbał.
— A ty, co będziesz w tym czasie
robić?
— A ja naleję nam kolejnego
kielicha.
— Ok. — Odparłem i wstałem od
stołu.
Euzebiusz,
zgodnie z obawami Karoliny, wykorzystał założoną mu przeze mnie kilkanaście
minut temu nową pieluchę. Przebrałem go, wszakże tym razem uważałem już, by nie
powtórzyła się poprzednia sytuacja. Mój profesjonalizm, sprawił, iż nawet się
nie obudził, ułatwiając mi tym robotę.
Problem z tak małymi dziećmi polega
na tym, że są one tak delikatne i kruche, że człowiek boi się by ich nie
uszkodzić.
Zużytą pieluszkę zawinąłem w
plastikową siatkę i wyrzuciłem do kosza na śmieci, który, tak jak w większości
domów, znajdował się pod zlewem.
Następnie usiadłem na krześle i
powiedziałem do zmywającej właśnie naczynia dziewczyny:
— No zrobione. Nawet się skubany
nie obudził.
— Ale żyje?
— Tak. Chyba tak? Prawdę mówiąc nie
sprawdzałem. — Odpowiedziałem lekko przestraszony.
— To idź szybko i zobacz.
Poszedłem, więc zerknąć. Wiecie
lepiej dmuchać na zimne, niż później przynosić kwiaty, na opisany złotymi
literami imienia i nazwiska, kawałek granitu.
Na szczęście maluch oddychał,
wróciłem, zatem z powrotem do kuchni.
— I co?
— Dobrze.
— Cieszysz się, że zostałeś ojcem?
— To zależy od tego, jak na to
spojrzysz. Nie każde ojcostwo jest błogosławieństwem, tak jak nie każdy ślub
jest dobry. W obecnym stanie rzeczy, tak naprawdę, to nie wiem, czy jestem
szczęśliwy z tego powodu.
— Masz na myśli moją osobę?
— Też, ale nie tylko. Zauważ, że
nim spotkałem ciebie, do tego czasu żyłem w jakiejś bliżej nieokreślonej
ułudzie. Wydawało mi się, iż pojawienie się dziecka, że to zespoli moje
małżeństwo z Agatą, że scementuje to nasz związek.
Jak się niedawno okazało, było to
tylko i wyłącznie moim marzeniem. Agata zaszła w ciążę, tak naprawdę tylko po
to, bym nie czuł się samotnie, kiedy ona będzie w rozjazdach.
— Powiedziała ci tak, czy sam to
wymyśliłeś, by usprawiedliwić się przed pozwem?
— Oznajmiła mi to, kiedy pojechałem
do niej w odwiedziny do szpitala.
— Jak mogła ci tak powiedzieć? Nie
ma instynktu macierzyńskiego?
— Jak widać, nie wszystkie kobiety
na niego cierpią. Dla niej bardziej liczą się projekty, które robi. One są jej
dziećmi.
— Nie rozumiem tego.
— Ja też nie, ale cóż to zmieni?
Mogę mieć tylko nadzieję, iż przy rozwodzie, nie będzie o niego walczyć.
— Czyli chcesz być jego prawnym
opiekunem?
— Chcę. Chyba nie będzie ci to
przeszkadzać?
— Nie będzie mi to przeszkadzało.
Chcąc wziąć sobie ciebie za swojego męża, zgadzam się i akceptuję zarazem,
wszystkie twoje zobowiązania. Nawet te, które będziesz miał wobec innych ludzi.
— Widzisz, patrzę na to dokładnie w
ten sam sposób.
— A tak właściwie to, czym jest dla
ciebie miłość?
— Pytasz ogólnie, czy tylko o
definicję?
— A to nie to samo?
— Miłość, jest dla mnie czymś tak
naprawdę, nieuchwytnym. Jest to uczucie, które wykręca ci trzewia, a na które
nie ma żadnego lekarstwa. Nie można go opisać w jednym zdaniu czy nawet w
jednej książce.
Poeci, pisarze oraz filozofowie całego świata, od wieków próbują
zgłębić ten fenomen, nie tylko ludzkiej natury. Starają się go opisać, objąć w
jakieś wymierzalne ramy. Jednak im mocniej, im bardziej logicznie postaramy się
podejść do miłości, to tak naprawdę, mocniej się wtedy od niej oddalimy.
Bo jak sensownie wytłumaczyć miłość
matki do niesfornego syna?
Jak wytłumaczyć ludzką miłość do
Boga?
Ludzi, którzy jednocześnie własnymi
czynami, powodują, że stoją odwróceni do niego plecami?
Takich pytań można by mnożyć w
nieskończoność, ale przecież my nie szukamy tutaj pytań, lecz odpowiedzi.
Czym zatem jest miłość dla mnie?
Jeszcze parę miesięcy temu
powiedziałbym ci, że jest nią moja żona.
Dzisiaj powiem jednak, że nie ona,
a ty nią jesteś.
Co powiem jutro… — zawiesiłem na
chwilę głos. Chciałem napić się wina, a może zastanowić się nad dalszą częścią
monologu? — Do czasu, w którym poznałem ciebie, wiele rzeczy mi się wydawało,
niektóre z nich mnie drażniły, inne niepokoiły. Lecz wtedy żyłem w jakimś nie
rzeczywistym świecie. Byłem zawieszony w próżni, nie czując kontaktu ze
światem.
Niestety albo stety, nie była to
miłość, tylko jakaś jej nieudana karykatura.
Dopiero teraz, zorientowałem się,
że to coś, co mi wykręca trzewia, gdy myślę o tobie, że właśnie to, mogę, wręcz
muszę nazwać miłością.
Wszystkie moje skołowane
wyobrażenia na twój temat, które nie pozwalają mi swobodnie oddychać. Wszystkie
napady ciepła, które mam, to podniecenie, jakie odczuwam, kiedy rozmawiamy
przez telefon, uczucie ssania w żołądku, wszystko to mówi mi, że właśnie to
jest prawdziwa miłość.
Dlatego, kiedy rozmawiamy o naszym
przyszłym ślubie, dzieciach, które planujemy mieć, właśnie, dlatego się nie
boję.
— Pięknie to wszystko ująłeś.
Właśnie takiej odpowiedzi od ciebie oczekiwałam. Wiesz, że ja w tym widzę
interwencję istoty wyższej? To nasze spotkanie, ten przypadek, to wszystko jest
takie nierealne, wręcz mistyczne. Nie sądzisz?
— Osobiście uważam, że nie ma w tym
żadnej Boskiej interwencji. Bardziej wydaje mi się, że po prostu nasze dusze
miały się ze sobą spotkać.
— Któż to wie?
— Nikt! I właśnie to jest
niesłychane. Każdy może snuć własne przypuszczenia, tworzyć swoje teorie i snuć
domysły, a jednocześnie nikt, nie może negować nikogo. Kwintesencja filozofii!
Każdy wie wszystko, a zarazem nikt
nie wie niczego!
— Chodź, weźmiemy kąpiel. —
Powiedziała wzruszona naszą rozmową, Karolina.
W wannie
spędziliśmy chyba z godzinę. W końcu, kiedy już z niej wyszliśmy,
postanowiliśmy iść spać. Jakoś całkowicie odeszła nam ochota, na oglądanie
czegokolwiek w telewizji.
Stanęliśmy przed lustrem, świeżo
umyci i pachnący. Gdy spojrzeliśmy na swoje odbicie, razem doszliśmy do
wniosku, że przynajmniej cieleśnie, pasowaliśmy do siebie idealnie. Karolina,
wyprostowana sylwetka, mokre, przez co jeszcze bardziej czarniejsze włosy,
ściślej przylegały jej do głowy. Czarny i gęsty trójkąt, mieszczący się po
niżej pępka, zachęcał mnie do bardziej wnikliwego zbadania. Piersi zadziwiająco
jędrne, sterczały dumnie, bezgłośnie prosząc o delikatny masaż. Biorąc pod
uwagę fakt, że żaden z nich, nie mieścił mi się cały w dłoni, jeszcze bardziej
mnie podniecały.
Pośladki dziewczyny, również były
jędrne.
Stałem przy jej prawym boku, a mój „byczek” wygięty w lewą stronę,
niczym banan, opierał się o jej biodro.
Czy na fakt mojego zakochania się w
niej, miała wpływ uroda Karoliny?
Niezaprzeczalnie tak! Jednakowoż,
nie był to najważniejszy argument.
Ciało może podobać się bardziej,
lub mniej, ale dreszczy, które mnie przechodziły przy naszym fizycznym
kontakcie, nie można było udać.
W łóżku, nim zasnęliśmy, doszło
między nami do seksualnego aktu. Nasze ciała, przeplatały się w miłosnych
pozach. Próbowaliśmy się dogłębnie poznać, rozszyfrować nasze sfery erogenne
oraz różne sposoby na spotęgowanie emocji. Zadziwiające jest to, że seks z
osobą, którą darzy się tak czystym, nieskażonym jeszcze problemami życia
codziennego, uczuciem, że taki seks, jest tak intensywnym doznaniem, którego za
żadne skarby świata, człowiek nie chce nikomu pokazać, z nikim się podzielić.
Całując każdy, nawet najmniejszy centymetr kwadratowy jej ciała, smakując je,
czując na języku jej soki, endorfiny w moim mózgu osiągały maksymalne poziomy.
W tym zbliżeniu, nie było żadnego, jakiejkolwiek mechanicznego posuwania.
Wszystkie ruchy, były nasączone erotyzmem, aksamitnym dotykiem, naszej
intymności. Mimo jej dni płodnych, zdecydowaliśmy na osiągnięcie szczytu, w
nieco inny sposób. Sądzę, że oprócz samochodów marki Peugeot, Francuzi dali
światu coś znacznie bardziej właściwego i lepszego.
Gdy w końcu osiągnęliśmy miłosne
zadowolenie, położyliśmy się i przytuleni do siebie staraliśmy się zasnąć.
W trakcie naszego aktu, doszedł do
nas dźwięk dzwonka mojego telefonu, ale absolutnie nie miałem ochoty go
odbierać. Stwierdziłem, że po to mam pocztę głosową, by odbierała wtedy, kiedy
ja nie mogłem, ale i tak postanowiłem, że odsłucham ją dopiero rano.
— Nie przeszkadza ci zapach, moich
spoconych pach? — Spytała mnie nagle ni z gruchy ni z pietruchy Karolina.
— Nie. Nie przeszkadzało mi to
przedtem, i nie przeszkadza mi to teraz. Powiem więcej, bardzo podoba mi się
twój zapach.
— To dobrze.
— Śpij kotku bo… — w tym momencie
usłyszeliśmy głośny płacz Euzebiusza.
— Dobrze ja pójdę. — Powiedziała i
przeszła nade mną, pokazując mi przez chwilę, swoją czeluść rozkoszy, której
smak jeszcze czułem w ustach.
— Ok. Ja wstanę w nocy.
Jakbym kurwa
wykrakał. Przez całą noc, normalnie przespałem, może z godzinę. Nigdy bym nie
przypuścił, że tak mały chłopczyk, może tyle razy sikać!
Jak już powiedziałem, tej nocy
przespałem tylko godzinę. Nie mniej te sześćdziesiąt minut, były jednymi z
tych, które człowiek będzie pamiętał do końca swoich dni. Wszystko to przez
sen, który pojawił się u mnie znikąd.
Cóż takiego mogło mi się przyśnić?
Ludzie, z reguły nie pamiętają
swych snów. Niektórzy nawet twierdzą, że im się nic nie śni.
Niestety nie jest to prawda.
Każdemu z nas, co noc się coś śni, po prostu tego nie zapamiętujemy. Zostały
nawet opisane metody, które pozwalają nam zapamiętać sny, a dla bardziej
wtajemniczonych, również nimi kierować. Są to techniki, dzięki którym w czasie
snu, zachowujemy częściową świadomość.
Inni badacze, wróżki czy jakby ich
inaczej nazwać, szarlatani próbują je interpretować, wierząc w to, że one
(sny), są odzwierciedleniem nas samych, naszej podświadomości. Ci badacze
twierdzą, że za pomocą snu jesteśmy w stanie spojrzeć w swoją przyszłość, lub
rozwiązać problemy realnego życia.
Osobiście nie wiem, czym są moje
sny? Zwłaszcza, że tylko nieliczne z nich pamiętam, chociaż nawet i one,
pierwotnie szczegółowo zapamiętane, zatarły się już i są jedynie mglistym
wspomnieniem czegoś, co tak naprawdę było mocno abstrakcyjne.
Jednakowoż ten dzisiejszy sen był
inny. Przeraził mnie swoim realizmem i wyrazistym obrazem. Zupełnie tak, jak
gdyby nie pochodził z krainy snów, lecz z realnego a przede wszystkim
materialnego świata.
Świata, który otacza nas zewsząd.
Świata, który przytłacza nasze dusze, przypominając nam o naszej śmiertelności
oraz materializmie. Całkowicie pozbawiony był, wiecie tej tak właściwej dla
snów, metafizyczności.
Podróżowałem samochodem. Nie wiem, jakiej
był marki. Jedynie, co było mi znane, to osoba, która go prowadziła. Tą osobą,
była moja żona.
Chociaż
nie pamiętam jej, aż tak dokładnie, wiem tylko tyle, że to na pewno była ona.
Tak
czasem bywa w snach. Widzicie kogoś, bardzo podobnego, ale mimo to, nie
potraficie go w stu procentach zidentyfikować. Po prostu wiecie, kto to jest i
już.
Tak
było ze mną.
Siedzieliśmy
w milczeniu, jak zwykle zresztą. Podczas podróży samochodem, zawsze mało ze
sobą rozmawialiśmy.
W
radio leciała jakaś muzyka, na dworze panowały egipskie ciemności.
Niebo
zawieszone nad naszymi głowami, przykryte było gęstymi chmurami, z których
padał obfity deszcz.
Agata
jechała bardzo szybko, moim zdaniem nawet zbyt szybko, przynajmniej jak na
panujące warunki drogowe.
Asfalt,
który tworzył szosę, po której właśnie jechaliśmy, świecił się niczym stado
reflektorów gęsto poukładanych obok siebie. Zjawisko to, informowało nas o
obecności na nim, dużej ilości wody. Jednak nie skłaniało to mojej żony, do
zdjęcia choćby odrobinę, nogi z gazu.
Nagle
obfity deszcz, przeszedł w prawdziwą, przerażającą wręcz nawałnice. Przed nami
pojawiła się ściana deszczu.
Wjechaliśmy
w nią, gnając ponad sto kilometrów na godzinę. Widoczność spadła do zaledwie
kilkudziesięciu metrów.
—
Może byś nieco zwolniła? — Powiedziałem
wreszcie do niej.
Lecz
Agata zdawała się nawet mnie nie zauważać. Gapiła się jedynie tępo przed
siebie, siedząc z szeroko otwartymi oczyma.
—
Może byś nieco zwolniła? — Powtórzyłem
swoją poprzednią kwestię.
Niestety
tak jak poprzednim razem i również teraz moja prośba pozostała zawieszona w
próżni, bez żadnego odzewu.
Nie
widząc żadnej, nawet najmniejszej reakcji z jej strony, zacząłem się Agacie
przyglądać.
Niby
wyglądała normalnie, acz po bliższej obserwacji jakoś tak całkowicie obco. Nie
zauważyłem na jej twarzy uśmiechu, czy choćby ruchu warg. Siedziała sztywno
niczym jakaś porcelanowa lalka, wykonując jedynie od czasu do czasu ruchy
dłońmi (korygujące tor jazdy)
Kiedy
jednak spojrzałem na jej szeroko otwarte oczy, zastanowiła mnie ich suchość.
Po
chwili namysłu, doszedłem do wniosku, że jeśli ktoś, tak jak ona na przykład,
nie mruga powiekami, to wtedy gałki oczne mogą przeschnąć.
Nie
mniej przecież w końcu będzie musiała mrugnąć, dlatego zacząłem ją obserwować.
Gdy
mijała dziesiąta minuta, a ona nie spuściła powiek ani razu, zaniepokoiłem się.
—
Kochanie, dlaczego ty w ogóle nie
mrugasz?
Nie
odpowiedziała mi. Obróciła jedynie na chwilkę twarz w moją stronę, chyba
spojrzała na mnie, a następnie z powrotem skręciła głowę.
Dlaczego
powiedziałem, że chyba spojrzała na mnie?
Ponieważ
jej wzrok, był taki wiecie, nie obecny. Oczami patrzyła na mnie, z tymże były
one jakieś dziwne, tak bardzo matowe.
Wtedy
powoli podniosłem lewą dłoń, by następnie wskazującym palcem dotknąć białka jej
prawego oka.
—
Agr! — Krzyknąłem, szybko cofając z powrotem dłoń.
Jej
oko w dotyku przypominało ugotowane, kurze jajko.
„Czy
było ono martwe?” — Pytałem w myślach siebie. Dotknąłem jej ramienia.
—
Aaaaaa! — Zacząłem krzyczeć, kiedy pod palcami poczułem trupią sztywność, ręki
Agaty. — Co się tutaj u diabła dzieje?
Wtedy
ciało mojej żony wykonało dziwny gest. Prawą dłonią puściła kierownicę i
wyprostowała całe ramię. Zacisnęła palce w pięść, wystawiając przed siebie
jedynie, palec wskazujący, pokazując mi coś, co znajdowało się w tej chwili
przed nami.
Spojrzałem,
zatem przez przednią szybę, za którą ujrzałem dwa, bardzo szybko zbliżające się
świetliste punkty. Jedyne, co zdążyłem zrobić, to otworzyć szeroko usta. Nie
zdołałem nawet krzyknąć, tak szybko nastąpiło czołowe zderzenie z jadącym z
naprzeciwka pojazdem.
Siła
rozpędu, połączona z faktem, niezapiętych przeze mnie pasów bezpieczeństwa,
wyrzuciła mnie przez przednią szybę z samochodu. Przeleciałem nad pojazdem,
który w nas uderzył i upadłem na mokry asfalt kilka metrów dalej. Leżąc na
brzuchu, z roztrzaskaną głową, z której krew wypływała w rytm uderzeń,
gasnącego w mojej piersi serca, usłyszałem dzwonek swojego telefonu.
Obudziłem się, a
w zasadzie obudziła mnie Karolina, która schowana pod kołdrą mniej więcej na
wysokości moich bioder, brała „go” właśnie w usta. Nim zdążyłem otrząsnąć się
po tym śnie, dziewczyna zaprowadziła mnie na sam szczyt góry.
Następnie położyła się obok mnie i
przytuliła się.
— Miałem dziwny sen. — Powiedziałem
do niej po chwili.
— A co ci się śniło?
— Śniło mi się… — zrobiłem krótką
pauzę, próbując sobie przypomnieć i utrwalić w pamięci ów sen. — Wiesz, że już
nie wiem?
— To wiesz, czy nie wiesz, co ci
się śniło? — Spytała mnie z uśmiechem.
— Nie wiem. Już zapomniałem. — Odpowiedziałem, ponieważ postanowiłem nie opowiadać jej tego
snu. — Wiem tylko tyle, że był to koszmar.
— Przytul się bardziej. — Zaproponowała
mi.
— Jak tam ma się Euzebiusz?
— Śpi, lecz najpierw musiałam go
nakarmić, zmienić pieluszkę i oczywiście ponosić przez moment by mu się odbiło.
Następnie poszłam do łazienki.
— Jeżeli się dobrze podtarłaś, to
mogę ci się odwzajemnić.
— Nie musisz. Nie zaatakowałam cię
tak bez przyczyny.
— Nie rozumiem.
— Oj, no, co? Kiedy byłam w
łazience, to wiesz, jakoś tak wyszło, że poczułam ochotę na odrobinę tego, no
rozumiesz?
— Nie bardzo.
— Jejku, na początku lekko się
musnęłam palcami, później nieco mocniej, a potem to już nie mogłam się
powstrzymać. Nim się spostrzegłam, poczułam dreszcze, które rozeszły się po
całym moim ciele, których punktem zapalnym była czerwoniutka i nabrzmiała łechtaczka
— No to ładna z ciebie aparatka. —
Powiedziałem do niej z lekkim uśmiechem na ustach.
Nie przeszkadzało mi to. Uważam,
bowiem, że każdy człowiek potrzebuje tych pewnych i intymnych chwil, spędzonych
w samotności. — Może kiedyś zrobimy to razem?
— Nie wiem? Może dzisiaj wieczorem?
— Może?
Nagle do naszych uszu dobiegł
dźwięk dzwonka do drzwi wejściowych.
— Pójdę otworzyć. — Powiedziała do
mnie Karolina, zakładając na siebie, biały, jedwabny szlafrok.
— Ale zdajesz sobie sprawę z tego,
że przez niego prawie wszystko widać?
— Jak mówi prawda reklamy: „prawie,
robi wielką różnicę”
W tym czasie, kiedy Karolina poszła
zobaczyć, kogo przywiał wiatr, ja założyłem spodnie oraz biały tischert. W tle
słychać było rozmowę:
— Dzień dobry jesteśmy z policji.
Zastaliśmy obywatela Alojzego Kutwę?
— Dzień dobry, a o co chodzi?
— A kim pani jest?
— Jego żoną.
— A to dziwne?
— Tak, a dlaczego? Za brzydka
jestem? Może za garbata?
— Bardziej powiedziałbym, że za
bardzo żywa! Przyszliśmy tutaj, by poinformować pana Alojzego o tym, że jego
żona, w wyniku wypadku drogowego zginęła dzisiaj w nocy.
Wtedy właśnie wyszedłem z sypialni
i podszedłem do policjantów.
— Karolino, idź proszę do chłopca.
— Powiedziałem do dziewczyny tonem nieznoszącym sprzeciwu.
— Gdzie to się stało? — Spytałem
się policjantów, kiedy Karolina zamknęła za sobą drzwi..
— Przed Łowiczem. — Odpowiedział
wyższy z nich. Wyglądał jak zwykły krawężnik, z białą czapką wciśniętą pod
pachę. Nie wiem czy naoglądał się za dużo amerykańskich filmów, ale na mnie
takie puste gesty nie robiły najmniejszego wrażenia. Policjant ten pod nosem
hodował coś na kształt wąsa, ale moim zdaniem już bardziej gęste brwi nad
oczami ja miałem niż on ten swój cienki zarost. Drugi z ‘psów’ był gładko
ogolony. Można powiedzieć, że golił się chyba tuż przed przyjściem do mnie,
gdyż jego gardło wyglądało, jakby przeszło niezbyt udaną próbę samobójczą. —
Może wejdziemy do środka? — Spytał.
— Może nie.
— Ok. potrzebuje pan jakiejś
pomocy? Przysłać psychologa?
— Kogo zawiadomiliście do tej pory?
— Pan jest pierwszą osobą, którą
odwiedziliśmy.
— Dziękuję, panom za informacje,
ale musicie mi wybaczyć, napiwków nie będzie.
— Rozumiemy, dlatego bardzo nie
lubimy jeździć z takimi informacjami, chociaż wszyscy nam dziękują, niektórzy
płaczą…
— Tak. — Wtrącił się do rozmowy,
niższy z nich. — Przytulają się. Najmilej jest, jak robią to młode babki,
zwłaszcza wtedy, kiedy przyjeżdżamy wcześnie rano, są wtedy takie gorące, bo
często wstają z ciepłych łóżek. Czasami, są tak bardzo przygnębione, że nie
zwracają nawet uwagi, jak macasz im tyłek, jak…
— Dobra zamknij się już, nie widzisz, że facet jest w traumie? — Fuknął
na niego wyższy. — Ciało będzie
złożone w kostnicy.
— Gdzie?
— W Łowiczu. Jeżeli będzie pan
zainteresowany sekcją…
— W jakim stanie jest moja…
— Luźnym.
— Jak bardzo luźnym?
— Kilku częściowym.
— W takim razie sekcja zwłok jest,
jakby to powiedzieć, nie potrzebna?
— Raczej nie. Bardziej przydałby się
szewc, który by ją pozszywał. Wie pan, chociaż tak z grubsza, by można jej
ciało przybrać do trumny w jakąś sukienkę.
— Ale broń Boże w mini. — Wtrącił się
niższy.
— Rozumiem panów. Sądzę jednak, że
pogrzebem zajmie się jej rodzina, ja jestem tylko naleciałością, niechcianą
naleciałością.
— Teściowa pana nie lubi? — Spytał
się wyższy.
— Mnie kurwa nikt nie lubi. W czymś
jeszcze mogę panom pomóc?
— To nie powinna być nasza kwestia?
— Może i powinna, ale jakie ma to
teraz znaczenie?
— Ma pan rację. W takim razie do
widzenia. — Odpowiedział wyższy i podał mi kartkę papieru z napisanymi na niej
nr. telefonów. — Tutaj ma pan wszystkie potrzebne numery telefonów, życzę panu
wszystkiego najlepszego.
— Wzajemnie. — Odpowiedziałem i
zamknąłem drzwi.
Wyszli.