poniedziałek, 3 listopada 2014

Dziwka

DZIWKA

... Przydrożny burdel, sofa, a przed nią stalowa rurka, przy
której zamówiona dziewczyna wygina śmiało ciało. Jest

młoda i szczupła. Niestety, o ile jest ładna z buzi,
o tyle figurę ma wychudzoną. Swym wyglądem bardziej
przypomina wieszak na ubranie niż atrakcyjną tancerkę.
Biorąc pod uwagę fakt, że znajdujemy się w miejscu,
gdzie kobiety powinny ociekać seksem, ona jest jedynie
ich kiepską imitacją. Widoczne kości obojczyka, żeber




oraz, o zgrozo, bioder, powoduje w naszym widzu




pewien niesmak. Przyszedł tutaj się odstresować,
popatrzyć na coś ładnego, a zamiast tego dostał
wygłodniałą szkapę, która zamiast w klubie nocnym,
powinna siedzieć w domu przy książkach. Jednak, jak
mężczyzna zaczął się nad tym zastanawiać, doszedł do
wniosku, że do seksu oralnego, to od biedy może się
nadać. Mimo swojej częstej obecności w tych
przybytkach rozpusty, ów mężczyzna generalnie
szanował kobiety. Nie cenił tylko tych, które same nie
szanowały siebie, tymi gardził.
Pewnie dlatego siedzi rozwalony na kanapie, z butelką
"Luksusowej" w dłoni, z której co jakiś czas pociąga.



W drugiej ręce trzyma papierosa, zaciągając się co
chwilę. Poły znoszonego garnituru, rozpięte zwisają po
bokach, odsłaniając kaburę, w której spoczywa srebrny

pistolet. Widok ten jednak nie wprawia tańczącą
w zakłopotanie, ponieważ wszyscy pracownicy klubu,
znają tego człowieka. Wiedzą, że jest funkcjonariuszem
policji. Część z nich podejrzewa nawet, iż ten siwy gość

zajmuje się czymś całkowicie nietypowym. Niestety, oni
nie znają prawdy. Kolejny łyk wódki, normalny i bez
popity. Postronny obserwator, który by go przy tym
obserwował, nie zauważyłby najmniejszego nawet
grymasu niesmaku czy czegoś podobnego.
Jasnowłosy facet, gapiąc się tępo w tancerkę, próbował



jakkolwiek chociaż się podniecić, lecz mimo usilnych
prób, nie udało mu się to. Jego myśli zamiast wokół
kobiety, krążyły gdzieś zupełnie indziej. Swym duchem

bardziej obecny był na miejscu zbrodni, niżeli tu, na
kanapie. Zastanawiał się czy istnieje możliwość, by
druga kobieta była tym, kim z całego serca nie chciał by
była. Nie lubił walczyć z wampirzycami. Mimo tego, że
były „demonami”, nie potrafił wyzbyć się do końca
swych przekonań. W normalnym życiu starał się być
dżentelmenem, co w tym przypadku, bez wątpienia
oznaczałoby jego zgubę.



Nagle w jego mózgu pojawiło się bolesne wspomnienie
utraconej przed laty miłości. Wspomnienie to, wykręcało
z jego serca niewyczerpane pokłady wielkiego uczucia.

Wydawałoby się, że czas zasklepia wszelkie rany. Może




i tak, pozostawia jednak po tym zabiegu ogromne blizny,




które często zmieniają się w paskudne zrosty
rozerwanego mięśnia sercowego. Powodują one, że
możliwości tegoż organu, ulegają gwałtownym
pogorszeniom. Człowiek mimo usilnych prób, nie potrafi
pokochać kogoś innego. Jego pokancerowane, ale



pozrastane serce, nie może we właściwej ilości wypełnić
się miłością. Powstałe zrosty, uniemożliwiają
uszkodzonemu mięśniowi dostatecznie się rozciągnąć.

Serce Tomasza było niemalże całe pozarastane.
Rozległość tych ran, jakie mu w przeszłości zadano,



doprowadziła go na skraj obłędu. Tykający zegar życia,
precyzyjnie odmierzając czas, powoli cerował

uszkodzone serce Tomka. Niestety, samo zacerowanie


powstałych dziur, nie wystarczy do całkowitej naprawy
rozerwanego materiału. Czasomierz tykał, sekundy,



minuty i godziny, zamieniały się w dnie oraz noce.
Z nich powstawały tygodnie i miesiące, a po tych
ostatnich pojawiły się lata. Policjant z uczuciowej
wegetacji, poprzez wybudzenie, przeszedł do stanu


zwyczajnej egzystencji. Jednak nikomu już do tej pory



nie zaufał.
Dlaczego więc pojawiło się to wspomnienie?
Czy tańcząca przed nim dziewczyna przypomniała mu

jego utraconą miłość?
Nie przypuszczam. Wspomnienia mają tę cechę, że
często pojawiają się całkowicie znienacka. Rzadko kiedy
mają jakieś powiązanie, z aktualnie przeżywanym
zdarzeniem. Podobnie było w przypadku Tomasza. Był
pijany i zmęczony. Może tęsknił, a może jakaś niezbyt
dokładnie zabliźniona rana delikatnie się otworzyła,
wpuszczając do obiegu krwi cząsteczki pamięci?
Jednak wspomnienie to było jedynie mgłą. Oparem
pamiętnej szczęśliwości. Nawet postać owej kobiety,
owiana była nutką zapomnienia. Mimo prób
przypomnienia jej sobie, nie potrafił uzyskać wyraźnego
jej obrazu. Jedynie usta widział wystarczająco ostro.
Przywrócona do jawy utracona pamięć, ujawniła pewne
szczegóły ich wspólnego życia. Tomek przypomniał
sobie, utrwalone chwile, które wryły mu się w pamięć.
Czarująca chwila ich pierwszego pocałunku. Podniesiony
do rangi oficerskiej, niesamowity seks. Wiadomo, że
szczegóły uległy zatarciu, jednak pamięć szalejących
hormonów pozostała nienaruszona. Był jeszcze jeden
moment, którego Tomasz chyba nigdy nie zapomni.
Godzina, minuta i sekunda, w której bierze z dłoni
dziewczyny, duży srebrny krzyż. Poczuł wtedy, że bierze

od niej nie byle jaki prezent, że brzemię tegoż daru
spadnie mu na ramiona.
Jednak teraz, jak patrzy na to z perspektywy czasu,

dochodzi do wniosku, iż w tym kawałku srebra, mieszka
nie tylko gorycz i żal, ale także, a może i przede
wszystkim, kwitnie w nim kwiat miłosierdzia bożego.
Kwiat jest piękny, lecz kłuje kolcami.
Jest jednak podobny do Róży.
Jeżeli nauczymy się ją trzymać, można cieszyć się jej
urodą, będąc przy tym całkowicie bezpiecznym.
Tomasz długo uczył się tej sztuki, niejednokrotnie
cierpiąc, bandażując bolesne ukłucia wspomnieniem
utraconej miłości.
Niestety z biegiem lat, zamiast nauczyć się właściwego
chwytu, wolał się uodpornić na ból. Dlatego wyzbył się
wiary, a przedmiot zaczął traktować jak talizman. Na
szczęście mieszkaniec szlachetnego metalu, on nim nie
zapomniał.
– Długo mam tak tańczyć? – Spytała go półnaga




tancerka.
– Możesz rozpiąć mi koszulę i polizać moje sutki –
odpowiedział, łykając ciepły alkohol.

– Chodźmy zatem do pokoju – zaproponowała, gdyż
w takim przypadku, miała okazję zarobić dodatkowe

złotówki.
– Ile bierzesz za prywatną sesję?
Oral, seks czy seks plus oral?
Wszystko razem.
300.
– Ok, to prowadź – odparł i powoli wstał z sofy.
– Muszę tylko dać znać Krzysztofowi.
A kto to jest?
– Nowy kierownik ochrony. Wprowadził zasadę, że
wszystkie dziewczyny, które idą z klientem do pokoju,

mają mu o tym mówić.

Po co?
Nie wiem – odpowiedziała i spojrzała Tomkowi
w oczy. Coś go uderzyło w jej spojrzeniu, ale był zbyt

pijany, by się w tym szybko zorientować.

Dziewczyna podeszła do wysokiego i muskularnego

mężczyzny i coś wyszeptała do ucha. Tomasz stał

patrzył w ich kierunku. Bordowa ściana, przed którą stał

brudnoczerwony bar. Podobny był sufit. Z tyłu za nimi,
stały drzwi, które w tej chwili były zamknięte. Tynk na

ścianie był półkoliście rozmazany, jak gdyby ktoś
szpachlując szpachelką, specjalnie tak rozprowadził gips.
Tą samą techniką, zrobiony był również sufit. Całość
dopełniała bordowa wykładzina.
Mężczyzna, do, którego podeszła dziwka, ubrany był

w sportową koszulkę na „na ramkach”, oraz czarne

spodnie od garnituru. Dziwaczne połączenie. Sądząc po
ogromnych ramionach i barkach, ów mężczyzna dużo

trenował na siłowni.
Kiedy upłynęło pięć minut, a dziewczyna nie wracała,
Tomasz nie wytrzymał i podszedł do nich.
– Przepraszam, że przerywam waszą konwersację, ale
mam ochotę przerżnąć tę dziwkę, więc przyjmij, kurwa,
wreszcie do wiadomości, że idziemy do pokoju –
powiedział do wyższego od siebie „goryla”.
On nawet nie zareagował, mrugnął jedynie do
dziewczyny i gestem dłoni nakazał jej iść z klientem.
Po chwili prostytutka otworzyła brązowe, drewniane
drzwi i wepchnęła Tomka do środka. Pomieszczenie,

w którym się znalazł, w myśl idei, do której zostało

powołane, wymalowano czerwoną, kurewską
farbą. Oświetlenie, które zapaliła dziwka, także

emitowało czerwone promienie świetlne.
Pościel leżąca na wodnym łóżku, oczywiście tej samej
barwy, odebrała siwowłosemu, część chęci.

Za czerwono? – Spytała się go dziewczyna, rozpinając

mu koszulę.
– Odrobinę – odparł, ściągając marynarkę – Zostaw.
Broń sam ściągnę – Rzekł, kiedy chciała zdjąć mu szelki

z pistoletem.

– Połóż gnata przy łóżku – powiedziała dziwka, klękając



przed nim Aha i rozluźnij się nieco – dokończyła,
zsuwając Tomaszowi w dół spodnie wraz z majtkami. Po
grze wstępnej pchnęła go na materac i wskoczyła na

niego nadziewając się na męski palec.
– Skąd masz tę okropną bliznę? – Spytała podczas
całowania Tomka sutków.



Pozostałość po rodzicach – odparł.
– Katowali cię za młodu? – Zapytała go.
– Nie gadaj, tylko pracuj na te trzy stówy – rzekł
podkurwiony już tymi pytaniami siwowłosy.

Dziwka zamknęła więc usta, i zaczęła mocno pracować
biodrami, siedząc na nim okrakiem. Tomasz zamknął
oczy. Położył jedynie swoje dłonie na małych piersiach
prostytutki i czekał na nadejście nieuniknionego. Dziwka
poruszała się coraz szybciej.
Leżąc pod nią, mężczyzna zaczął się zastanawiać, po co
właściwie tu z nią przyszedł. Przecież nie ma z tego aktu
żadnej przyjemności. Owszem, będzie miał za kilka
chwil orgazm, ale co z tego, skoro droga dzięki przebyciu
której, go osiągnie, jest pełna błota?



Dotrze do mety ubłocony, śmierdzący i zeszmacony,
a medalu nie otrzyma.

W jakim więc celu bierze udział w tym wyścigu?

Czy rzeczywiście w seksie chodzi tylko i wyłącznie



o zaspokojenie samczych instynktów?
Czy może jest to jego osobista ucieczka od świata istot
żywych?
Nasunęło mu teraz się pytanie, czy przypadkiem nie

nadszedł już czas, skończyć z tym katowaniem siebie?
Czy nie lepiej by zrobił, gdyby znalazł sobie nową Różę?




Nowy kłujący kwiatek, którego musiałby nauczyć się
trzymać.
Nagle otworzył oczy, gdyż poczuł, że skacząca po nim
dziwka osiąga to, co on będzie miał za sekundę.
Jest, nadszedł skurcz, a potem rozkurcz, znowu skurcz



i ponownie rozkurcz. Wyrzucił z siebie to, co miał
w nadmiarze. Wtedy zauważył paznokcie prostytutki,
która dłońmi opierała się o jego piersi. W ułamku
sekundy, wbiła się mu kłami w szyję, przebijając nimi

aortę.
Jak on tego nie lubi. Wkurwia go to. Te ich żałosne
próby naciągnięcia ludzi na kilka kropel krwi. Niestety,
taki już był ten jego świat. W tym bycie każdy morduje
każdego. Jeden gatunek próbuje zjeść inny. Kiepski ten
plan, który opiera się na wyżeraniu siebie nawzajem.
Tomasz rozmyślał sobie, pozwalając wampirzycy pić




z siebie krew.




– Dość! – Krzyknął w pewnym momencie, i całkowicie
zaskoczoną tym zachowaniem dziwkę, odepchnął od
siebie nogą.
Nim zdążyła zrozumieć powagę swojej sytuacji, Tomasz
wykonał fikołka do tyłu, chwycił kaburę w lewą dłoń,
po czym wyciągnął z niej pistolet i wycelował w jej pierś.




– Mnie nie można tak zabić – powiedział – A bliznę na



piersi zawdzięczam swym rodzicom oraz ludziom –
Dokończył i strzelił jej prosto w serce. Po upływie
chwili, przy drzwiach, leżała mała kupka szarego pyłu.

Tomasz ubrał się i już miał wychodzić, kiedy do pokoju



wpadł kierownik i zaatakował go. Potężnymi pazurami
rozdarł mu koszulę na piersi, mocno raniąc Tomasza.
Zaatakowany mężczyzna upadł na podłogę. Demon

skoczył na niego, po czym wbił mu w klatkę, swoje
długie na pięć centymetrów szpony.



Argh! – Zacharczał siwowłosy, czując ogromny ból
zranionego płuca.
I co teraz powiesz, glino? – Wysyczał wampir – Wiem,
kim jesteś. Wybrykiem, porażką, niebytem lub co gorsza,
ironią Boga. Na szczęście jestem ja. Nowy i silny.

Władczy i niepokonany demon, który pozbędzie się
ciebie. Miałeś się w ogóle nie urodzić.
Następnie nie przetrwać utylizacji, ale dziwnym
zbiegiem okoliczności dotrwałeś aż do dzisiaj.
– Skąd u was tyle nienawiści? – Zapytał go Tomasz.



Walczymy z waszym gatunkiem od bardzo dawna.

– Jak się to stało, że mimo nieśmiertelności, żaden
z waszych praojców nie dożył naszych czasów? – Spytał
Tomek.
– Dzięki ludziom, oraz wyrzutkom takim jak ty – odparł

– Ale teraz się wzmocnię, gdyż za chwilę zabiję
największego łowcę! – Krzyknął.
Lecz siwowłosy mu na to nie pozwolił. W tym czasie jak
wampir mówił, on sięgnął do kieszeni marynarki, po
swój talizman. W momencie, w którym demon miał
zadać mu śmiertelny cios, Tomasz chwycił dłońmi jego
głowę, przyciskając wampirowi do skroni srebrne
brzemię.



Aargh! – Tym razem wrzasnął wampir. Wstał
i spróbował wyrwać się Tomaszowi, lecz ten trzymał go
z całych sił, mocno ściskając mu głowę. W trakcie tej
szamotaniny, gdy poczuł, że kierownik traci siły, zaparł

się nogami o jego tors i jednym szarpnięciem urwał
demonowi głowę.
Bezgłowy trup wampira, upadł na podłogę.


Zdjęcie: Już niedługo moja nowa książka - Crew Serdecznie polecam 
Patryk Nowodworski
http://www.nexto.pl/ebooki/crew_p85988.xml
http://virtualo.pl/crew/i135363/?q=psychoskok
http://www.empik.com/crew-nowodworski-patryk,p1083598419,ebooki-i-mp3-p
http://woblink.com/e-book,bystry-detektyw-patryk-nowodworski,9134





Łóżkowa scena





— Dalej się tak bawisz? — Spytałem, spojrzawszy w brązowe tęczówki. Ania nie opuściła wzroku, ale też i nie odpowiedziała. Atmosfera wisząca w pokoju, zaczęła się zagęszczać. Napięcie rosło, wprost proporcjonalnie do wzrostu temperatury, jaka panowała pod pierzyną. Dziewczyna rozchyliła usta, odsłaniając biel zębów. Wszystkimi zmysłami wyczułem, że coś zawisło w powietrzu, przed czym ciężko będzie się wzbronić. Nagle spostrzegłem, że pewna część mojego ciała zapomniała już o Katarzynie. Wzdrygnąłem się, ale inna myśl w głowie krzyknęła – zdrajcą już i tak jesteś, a co gorsza nie cofniesz tego! Anna trwała bez ruchu, oczekując widocznie, że to ja wykonam pierwszy krok. Przewróciłem się na bok, niechcący trącając ją przy tym sterczącym kutasem. Na to chyba właśnie czekała. Palce prawej dłoni wplotła mi we włosy, a drugą wsunęła pod poduszkę. Przecierając kciukiem szorstki zarost, zamknęła powieki i przyciągnęła do siebie moją twarz. Ciepłe i wilgotne wargi przytknęła do mych ust, które po chwili rozchyliła wsuwając między nie własny język.


— Kurwa, jak ona dobrze całuje — pomyślałem sobie. Naturalnie, część mej podświadomości, nie pochwalała tego i w związku z tym chciała powstrzymać galopujące ku moralnej przepaści żądze. Niestety zła strona mej duszy okazała się być dużo silniejszą, niż się do tej pory wydawało. Nie przerywając pocałunku, Anna przeniosła dłoń z policzka na tors. Delikatność tego dotyku sprawiła pojawienie się łaskotek. Kochanka wyczuła je natychmiast. Oderwała się i spytała:


— Masz łaskotki?


— Mam — odpowiedziałem. — Nie przerywaj.


— Łaskotania czy pocałunków?


— Tego i tego — rzekłem czując, jak świat zaczął wirować mi w głowie. Dziewczyna wróciła do pieszczot. Ich siła leżała w niesamowitej delikatności, którą można było pomylić z magią. Dyskrecja, z jaką nasze języki korelowały ze sobą, muśnięcia paluszków, porwały nas gdzieś poza granicę zwykłej przyjemności. Sądziłem, że szybko zejdzie poniżej talii, ale nie. Anna się nie spieszyła. Dzięki temu, odkrycie tajemniczego ogrodu oddalało się windując podniecenie wysoko ponad próg wytrzymałości.


— Dotknij mnie — wyszeptała. — Tylko nie nachalnie, a z wyczuciem. Pozwól temu toczyć się własnym tempem. — Uszanowałem jej prośbę, chociaż z lekką obawą oparłem dłoń na jednej z dwóch piersi. Nie wiedziałem czy uzna to za nachalny gest, czy wystarczający? Ania dziwnie zareagowała. Zdjęła ją z biustu i położyła na talii.


— Spokojnie tygrysie. Pogłaszcz plecy, ale tak wiesz z uczuciem.


— Cudownie smakujesz — powiedziałem cicho, jakbym się bał, by nikt tego nie usłyszał. — Masz w ustach Boski nektar?


— Zawsze tak czarujesz? — Spytała, puszczając oczko.


— Nie. Takie teksty chowam tylko na specjalne okazje.


— Podoba mi się twój zarost — rzekła i pogłaskała mnie zewnętrzną stroną dłoni. — Jest taki sztywny i kłujący. Masz również piękne oczy, jak na mężczyznę.


— Twoje też są niczego sobie.


— Połóż dłoń na pierś.


— Moją czy twoją?


— Nie wygłupiaj się. — Szepnęła i wychyliwszy głowę do przodu, znów pocałowała moje usta. Kiedy tylko chwyciłem biust, gdy delikatnie ścisnąłem palcami twarde i wystające brodawki, zaczęliśmy oddychać tym samym powietrzem, przekazując je sobie z płuc do płuc.


Anna pod moim dotykiem zaczęła się subtelnie wić, a także aluzyjnie poruszać biodrami. W pewnym momencie zdjęła mą dłoń z piersi, po czym położyła ją sobie na pośladku. Z nieukrywanym podnieceniem stwierdziłem, że bardzo jędrnym. Wtenczas, całkowicie z zaskoczenia pchnięciem ręki obróciła mnie na plecy. Oczywiście również sama podążyła za tym manewrem. Między moim, a jej ciałem znalazł się twardy przyjaciel, który od kilku minut czeka z utęsknieniem na odrobinę zainteresowania.


— Mam być dzika, czy dalej delikatna? — Spytała.


— Niczego w swoim zachowaniu nie zmieniaj. — Odparłem, spoglądając w brązowe oczy. Burza czarnych włosów opadała aż do moich barków.


— Jak sobie życzysz. — Rzekła i nachylając się, szeroko otworzyła usta. W pierwszej chwili pomyślałem, że może chce ugryźć, ale Ani nie o to chodziło. Zamiast atakować zębami, językiem przetarła lewy policzek, obficie go mocząc. Kolejne mlaśnięcie i drugi policzek został oznaczony. Trochę zaskakujące, aczkolwiek bardzo przyjemne. Jednakowoż Anna wcale nie zamierzała na tym poprzestać. Kochanka powoli zsuwała się coraz niżej. Pierwsza na drodze znalazła się szyja, a później sutki. Przy każdym zatrzymała się na kilka minut, potęgując napięcie. Wszak prawdziwy dreszcz przyszedł dopiero przy podbrzuszu. Łaskotki tarmosiły mną, niczym prąd o niskim natężeniu. Chciałem wpleść jej palce we włosy, ale się bałem. Nagle Ania uniosła głowę i wysapała:


— Intuicja podpowiada mi, że masz ochotę poddać się impulsowi.


— Fakt. Mam i to ogromną, ale zaburzy on panującą subtelność.


— Moim zdaniem nadszedł już czas, by delikatność odłożyć na bok — rzekła. Mimo tego, że w salonie panował półmrok, w oczach dziewczyny dostrzegłem błysk wyuzdania, skrywanego do tej pory za zasłoną zwiewności.


— A zatem … — nim skończyłem myśl, chwyciłem obiema dłońmi głowę Anny i skierowałem usta ku różowej główce, która jakiś czas temu wydostała się spod cienkiej skórki. W pierwszym odruchu chciałem się odezwać, może podsunąć kochance sposób, w jaki lubię być pieszczony, ale się powstrzymałem dochodząc do wniosku, że jak do tej pory radzi sobie fenomenalnie. Przeczucie okazało się być trafione. Kobieta użyła pełnej połaci języka, od nasady po sam czubek. Kiedy jednak zassała grzybka, pieszcząc języczkiem wiązadełko, rozkosz zapikowała ostro w górę. Dłońmi wróciła z powrotem do mojej twarzy. Opuszkami palców zaczęła masować małżowiny uszne, które są bardzo wrażliwe na delikatny dotyk. Z jednej strony mocne, gwałtowne ssanie, a z drugiej finezyjny masaż. Obydwa uczucia, o skrajnie różnej amplitudzie przyjemności, zbiegały się ze sobą gdzieś w żołądku powodując silne mrowienie. Starałem się, ale intensywność doznań okazała się za silna. Strzeliłem gwałtownie, jednak Anna zdawała się tym w ogóle nie przejmować. W końcu skończyłem. Serce powoli zwolniło a oddech stopniowo wyrównał wdech z wydechem. Wtedy dziewczyna podniosła się i podciągnęła wzdłuż torsu. Gdy znalazła się na wysokości twarzy, uniosła się na ręce. Znajdowała się wówczas około trzydziestu centymetrów nade mną. Wówczas podniosła prawą dłoń do ust i otworzyła je. Czubek języka, na powierzchni, którego widać było biel mojej produkcji, przytknęła do dolnej wargi. Dzięki temu sperma spłynęła na podstawioną wcześniej garść. Przymykając usta wygięła je figlarnie w uśmiechu odsłaniając zęby.


— Zadowolony?


— Bardzo.


— Cieszy mnie to — odpowiedziała. — Szykuj się. — Dodała i zawartość dłoni wtarła w biust. Nachylając się oblizała rękę, po czym wsunęła mi język daleko za granicę zębów. Specyficzny charakter tego pocałunku intrygował, ale nie odrzucał. Wtenczas Ania zapragnęła czegoś innego. Stanęła na nogi i delikatnie przyklękując, wystawiła mi do pieszczot swoje łono. Zdziwiłem się, ponieważ dziewczyna była gładko ogolona, nie mniej nie przeszkadzało mi to. Błyskawicznie wpiłem się w wachlującą, różową zasłonę, za którą chował się wilgotny tunel. Naturalnie od razu wniknąłem w niego językiem, kładąc dłonie na jawiący się wyżej biust.


— Zostaw go teraz — szepnęła mi do ucha — zajmij się pośladkami, a między nie wsuń dwa palce. — Uczyniłem to. Językiem penetrowałem pochwę, a parę palców wsunąłem w głąb ciemnej dziurki. — Naciskaj mocno na górną ściankę, chowając i wyciągając paluszki, a ustami zassij łechtaczkę. Gdy to zrobisz, pieść ją języczkiem. — Szepcząc, lizała mnie po małżowinie. Gra się rozpoczęła. Szczerze mówiąc myślałem, że wytrzyma dłużej, lecz była chyba zbyt podniecona, by tak się stało. Orgazm miała równie nietypowy, co cały dzisiejszy dzień.


— Accchhh! — Krzyknęła zginając ciało w dół, jednocześnie dociskając krocze do mojej twarzy. Ale nie to było zadziwiające, zaskoczyła mnie siła kobiecego wytrysku. Gdy już ochłonęła powiedziała:


— A teraz będę cię ujeżdżać.


— Dawaj!


            Kochanka szybko zsunęła się w stronę bioder, gładko nadziewając się na lekko uniesionego nad podbrzuszem penisa. Ależ była gorąca w środku! Mokra i śliska, a zarazem bardzo ciasna.


— Coś nie tak? — Spytała, oblizując mi wargi.


— Ciasna w środku jesteś.


— Dbam o mięśnia.


— Hm, ciekawe.


— Teraz zajmij się nimi — rzekła oczami wskazując biust. Zacząłem je masować, całować i głaskać. Zasysałem brodawki, drażniąc je językiem, a Anna płynnymi ruchami bioder raz po raz pochłaniała w cipce mego członka. Nagle chwyciła w ręce moją głowę, uniosła brodę i pocałowała. Rozchyliliśmy wargi pozwalając językom na chwilę szaleństwa. Smak naszych soków wymieszał się tworząc coś zupełnie nowego. Wtedy dziewczyna przyspieszyła. Nie wiem jak to się stało, ale nasz orgazm nadszedł w jednakowym czasie. Pochwa Anny tak mocno zacisnęła się na twardzielu, że nie potrafiłem określić czy wystrzeliłem, czy ejakulat został zablokowany, ale rozkosz była nie do opisania.            


— Ależ mnie ścisnęłaś, nawet nie wiem czy trysnąłem.


— Poczekaj — odparła, po czym uniosła pupę. Następnie włożyła do środka trzy paluszki. Gdy je wyciągnęła, oblizała i po wnikliwej analizie stwierdziła. — Miałeś wytrysk.


            Po tych słowach ułożyliśmy się wygodnie pod kołdrą i przytuleni mieliśmy zasnąć. Jednak Anna miała w zanadrzu jeszcze jedną niespodziankę.


piątek, 31 października 2014

Żona - Kochanka II


   
Jeżeli ktoś czytał "Kochankę" to ten większy fragment jest kontynuacją. Proszę o jakieś opinie, gdyż chciałbym to dopracować i dopisać dalszy ciąg.
                                                          


                                                              ŻONA

                                                             Rozwód.

 

Po tej krótkiej, acz bardzo znaczącej rozmowie, położyłem się wygodnie na łóżku, próbując tak ułożyć swoje ciało, by zminimalizować, odczucie bólu, którego zażywane przeze mnie tabletki przeciw bólowe, nie mogły ukoić.

Cierpienia, przez które w tym momencie przechodziłem, podsuwały mojemu mózgowi liczne, czasem nawet dość ekstremalne rozwiązania.

Myślałem o Pyralginie, podanej bezpośrednio do krwiobiegu, Morfinie lub APAP Ekstra.

Przez moją głowę przeszła również abstrakcyjna chęć spróbowania, tabletek rozkoszy pewnych lekarzy tj. Vicodin-u (Paracetamol zawarty w preparacie zwiększa efekt przeciwbólowy hydro kodonu i uniemożliwia stosowanie preparatu w celach innych niż wskazania medyczne, ponieważ dawki stosowane w celach odurzania się zawierałyby toksyczną dawkę paracetamolu. Hydro kodon podawany doustnie ma około 1,5 razy silniejsze działanie od morfiny podawanej tą samą drogą, aczkolwiek dawka wywołująca równoważny efekt analgetyczny może się różnić osobniczo).

Tak, więc leżę i staram się choćby siłą woli ukoić ból, gdy nagle do pokoju, który aktualnie zajmuję wchodzi młoda pielęgniarka. Właściwie jest to ta sama, która towarzyszyła lekarzowi ortopedzie, temu samemu, który mnie ostatnio składał i z promiennym uśmiechem zadaje mi podchwytliwe pytanie:

– Chce pan kaczkę? – W pierwszym momencie pomyślałem sobie, iż ona żartuje, ale ja byłem głodny, dlatego szczerze odpowiedziałem:

– Tak. Najlepiej z frytkami.

– Ha, ha, ha. – Zaśmiała się. Czyżby nie mieli frytek? – Chodzi mi o taki pojemnik, do, którego robi się siusiu. – Rzekła.  

– A do sedesu nie mogę? – Spytałem zdziwiony.

– Jak da pan radę dojść do łazienki, to oczywiście.

– To proszę mi pomóc. – Powiedziałem i przytrzymując się za wieszaki wiszące nade mną podniosłem się do góry.

– Już idę. – Odpowiedziała, po czym podeszła do mnie i pomogła mi stanąć na nogi. Następnie trzymając mnie pod pachą, skierowała nas w stronę łazienki, która znajdowała się na korytarzu. Powoli idąc, stawiałem małe kroczki, gdyż ból jednak trochę mi przeszkadzał.

Mniej więcej po upływie dziesięciu minut, dotarliśmy do celu, który tak naprawdę oddalony był od mojego pokoju, o około piętnaście metrów. Weszliśmy do środka. Rękoma oparłem się o ściany, przytrzymując tym sposobem swoje ciało w pionie i spojrzałem w dół. Niestety mój mały, dalej tkwił w majtkach.

– Jak go stamtąd wydostać? – Powiedziałem cicho do siebie.

– Będzie pan tak długo stał? – Zapytała się mnie piguła.

– Boję się. – Odpowiedziałem.

– Czego?

– Tego, że jak puszczę się ściany by go wytargać z majtek, to się przewrócę.

– Mam pomóc?

– Jak by pani mogła?

– No dobrze. – Odparła. Na początku pomyślałem, że po prostu chwyci mnie w pół i przytrzyma, jednak ona miała inny plan. Podeszła do mnie i bezceremonialnie wyjęła mojego ptaszka z gaci i skierowała go w stronę otworu. W pierwszej fazie wszystko było w porządku, jednakowoż po chwili, ptaszek rozwiną skrzydła i w końcówce akcji, opluł deskę klozetową.

– No ładnie. – Skwitowała. – Co pan taki wrażliwy?

– Nie wiem. – Odparłem zarumieniony. – Tak jakoś.

– Już dobrze. Salowa posprząta. Wracamy, czy jeszcze będzie pan coś robił?

– Nie lubię w łazience. – Odpowiedziałem.

– Ok. – Odparła i pomogła mi wrócić z powrotem do pokoju.

Położyła mnie do łóżka i przykryła kołdrą.

– Może potrzebuje pan jeszcze pomocy w umyciu się?

– Bardzo. – Odparłem. – Ramiona bardzo mnie bolą.

– Dobrze, pójdę tylko po miskę i jakąś gąbkę oraz ręcznik. – Odpowiedziała i wyszła z sali.

Leżąc i czekając na powrót siostry zasnąłem. Nie wiem jak długo spałem, ale za to wiem jak zostałem obudzony. Cóż takiego się stało?

Ano było tak.

Budzi mnie jakiś delikatny i mokry dotyk. Muszę tu jednak zaznaczyć, że nie była to gąbka, czy też jakaś szmatka. Bardziej ten przedmiot przypominał czyjś jęzor. No i gdzie?

Na nim! Tak, ktoś przesuwał po jego długości swój język. W pierwszym momencie pomyślałem sobie:

– Jaki piękny mam sen?

– To nie sen kochasiu. – Usłyszałem tajemniczy głos.

– Kto tu jest? – Spytałem podnosząc głowę znad poduszki.

– Ja. – Odparł.

– Jakie ja? – Spytałem, czując narastające we mnie podniecenie.

– Twoja pielęgniareczka. – Odparła i zabrała się do dalszej pracy.

Nie muszę wam chyba mówić, że umycie mnie w ten sposób, a zwłaszcza przez personel szpitalny, było dla mnie nie typowe? Nie mniej, kobiecina znała się na tym. Zajęła się wszystkim tym, czym powinna, nawet, gdy skończyłem. Następnie pomogła mi usiąść i kiedy ja dochodziłem jeszcze do siebie, ona zdjęła ze mnie szpitalną koszulę, którą otrzymałem przy przyjęciu mnie na oddział (niestety nie na zawsze, co mnie trochę bolało, gdyż ładna była) i zamoczoną wpierw w misce z wodą i płynem do kąpieli gąbką, zaczęła mnie myć. Następnie, gdy już skończyła, wytarła mnie ręcznikiem i włożyła na mnie nową koszulę.

– Proszę. – Rzekła do mnie i pocałowała mnie w usta. Całus ten generalnie smakował mną, co jeszcze bardziej mnie podkręciło. – Jesteś czysty. Teraz idź spać.

– Zobaczę cię jeszcze? – Spytałem.

– Raczej nie. – Odparła. – Dzisiaj kończę pracę, a potem mam dwa dni wolnego. Do tego czasu, już cię wypiszą do domu. W dzisiejszych czasach, szpital to nie hotel. To pa. – Powiedziała i ponownie tego wieczoru a zarazem ostatni raz w życiu mnie pocałowała.

Kiedy wyszła i zostałem już sam, zrobiło mi się jakoś dziwnie. Samotnie. Położyłem się delikatnie na plecy i starałem się zasnąć. Wiecie, coś wam powiem. Po tej odrobinie seksu, ból znikną.

Dlaczego więc kobiety na swoje tzw. migreny, nie dopuszczają nas do siebie?

 

– Gdzie on jest!? – Obudził mnie jakiś podniesiony, acz znajomy głos.

– W tamtym pokoju. – Ktoś inny odparł.

Po chwili do sali weszła Mirka (żona moja). Wystrzępione, jasne, dżinsowe spodnie oraz wyciągnięty czerwony, wełniany sweter oraz skórzana saszetka a’la Indiana Jones, przewieszona przez ramię. Innymi słowy, dama pełną gębą.

– Cześć kochanie. – Powiedziałem do niej z pełnym uroku, uśmiechem na ustach.

– Cześć gnoju. – Odparła, waląc mnie przy tym z otwartej dłoni w policzek. – Jak mogłeś bydlaku? – Spytała się mnie, poprawiając mi z drugiej strony.

– Ałła! – Krzyknąłem. – Powaliło cię? – Spytałem, trzymając się dłońmi za zaczerwienione policzki  

– Zdrady ci się zachciewa? Może rozwodu pragniesz? – Zadała pytania, po czym ponownie zamachnęła się na mnie ręką, lecz tym razem już się nie dałem. Chwyciłem jej lecącą w mą stronę otwartą dłoń, a następnie przywaliłem jej z pięści.

– Czegoś pan potrzebuje? – Spytała się wezwana przeze mnie pielęgniarka, kiedy weszła do pokoju.

– Waciki lub dwa tampony dla mojej żony. – Odparłem, spoglądając w kierunku, leżącej na podłodze Mirki, która ściskając palcami dłoni nasadę nosa, próbowała zatamować obfite krwawienie.

– Jezu, co się jej stało? – Spytała się mnie piguła, która szybko podbiegła do poszkodowanej.

– Poślizgnęła się na mokrej podłodze. – Odparłem.

– Ależ, co pan opowiada? Przecież podłoga jest sucha.

– Bo już wyschła. – Powiedziałem. – Minutę temu, była jeszcze mokra.

– Mam kogoś zawołać? – Zagadnęła moją żonę.      

– Nie, nie trzeba. – Odparła Mirka z trudem podnosząc się z podłogi.

W tym momencie do szpitalnej sali weszło trzech funkcjonariuszy zakopiańskiej policji. Stanęli przy drzwiach wejściowych i spojrzeli w moją stronę. Nie muszę wam chyba tłumaczyć, że widok stawiał mnie w bardzo niekorzystnym świetle. Ja w łóżku, moja żona (jeszcze) obok mnie z mocno krwawiącym nosem i pielęgniarka z błagalnym spojrzeniem skierowanym w ich stronę.

– Pan Franek Kłopocisko? – Spytał, chyba ich dowódca.

– Nie, właśnie wyszedł, a o co chodzi? – Udałem głupka.

– To on! – Krzyknęła pielęgniarka. – Pobił swoją małżonkę. – Dodała skinieniem głowy wskazując na Mirkę, która notabene oscarowo wręcz zagrała zmaltretowaną.  

– Brać go chłopcy! – Podniesionym głosem, dowodzący pozostałą dwójką, wydał rozkaz.

Cóż? Panom w kominiarkach na głowach, nie trzeba było dwa razy powtarzać. Rzucili się na mnie, niczym dwa wygłodniałe psy na mięsną kość. Chwycili mnie za koszulę i bezceremonialnie wyciągnęli z łóżka. Nie zwracając uwagi na moją złamaną rękę, „zglebowali” mnie na podłogę, po czym wykręcili mi ręce do tyłu i założyli kajdanki. Następnie postawili mnie na nogi i zaczęli ciągnąć w stronę wyjścia. Zacząłem stawiać czynny opór, cały czas krzycząc w niebogłosy:

– Panowie, rzeczy zostawiłem! Moje ubrania tam zostały! Rzeczy zostaw… Agrh! – Musiałem na chwilę zamilknąć, gdyż otrzymałem silny cios w wątrobę.

„Kurwa, może dam ją sobie wyciąć?” „Łatwiej mi będzie” – Pomyślałem sobie, zwijając się aktualnie z bólu. Reszty drogi na komisariat nie pamiętam zbyt dokładnie, ponieważ zemdlałem.

 

Ocuciła mnie zimna woda, którą oblano mnie na komisariacie.

Siedziałem przy wąskim acz długim stole. Pokoik, w którym się znalazłem nie był zbyt duży. Naprzeciw mnie na całej ścianie wisiało wielkie lustro, najpewniej tzw. weneckie. Reszta ścian wymalowana starą, żółtą emulsją przypominała mi dawne jakże szczęśliwe lata. Przy stole stały jeszcze dwa dodatkowe krzesła, na których zapewne nie długo ktoś usiądzie. Sądziłem, że będzie to między innymi ten pajac, który przed chwilą oblał mnie wodą, lecz jednak nie, gdyż wyszedł, a zamiast niego weszło dwóch innych. Jeden z nich usiadł na drugim końcu mebla wprost mnie, stawiając przy sobie parującą filiżankę, a drugi stanął tuż przy mnie.

– Napije się pan kawy? – Łagodnym tembrem głosu spytał się mnie, ten z oddali.

Był szatynem, z idealnie ogoloną twarzą i błękitnymi oczyma.

– Chętnie. – Odparłem po chwili namysłu. – Rozpuszczalną ze śmietanką i dwoma łyżeczkami cukru.

– Nie ma takiej. – Odparł. – Czarna może być?

– Może. – Odpowiedziałem.

– Takiej też nie ma. – Odparł i się zaśmiał. – Herbatkę może?

– Super, ale bez cukru. – Rzekłem, obserwując przy tym, jakąś wypłowiałą teczkę, która leżała na blacie tuż przed nim.

– Marek, przynieś panu herbatę. – Powiedział. Wtedy wywołany się odezwał.

– Melduję panie majorze, że herbata się właśnie skończyła. – Wypalił Marek.

– Panowie, nie róbmy szumu. – Zacząłem. – Szklanka wody i wszystko się ułoży.

– Wczoraj nam odłączyli, bo kapral zapomniał rachunku zapłacić. – Poinformował mnie major, jak tylko przełknął łyk gorącej i pachnącej kawy.

– A to pech. To, czym pan zalał kawę? – Spytałem

– Mineralną.

– Ok. taką też piję. – Rzekłem.

– Przykro mi to była resztka. – Odpowiedział i spojrzał na mnie. Normalnie aż poczułem ten jego wzrok. Te świdrujące błękitne oczka, gapiły się na mnie, próbując… sam już nie wiem, co? Wtedy nie wytrzymałem.

– Mam do pana majora pytanie. – Rzekłem.

– Proszę, niech pan pyta. – Odparł.

– Wie pan, dlaczego, jak policjant zostanie postrzelony w głowę, to umiera dopiero po upływie trzydziestu minut?

– Nie?

– Bo najpierw kula szuka mózgu. – Odpowiedziałem z uśmiechem na ustach.

– Ha, ha, ha. – Roześmiali się obydwoje.

– Ha, ha. – Zawtórowałem im, zerkając, co chwilę z jednego na drugiego.

– Marek! – Krzyknął major, gdy już skończył się śmiać.

„Marek! Kurwa!” – Pomyślałem sobie, kiedy po otrzymaniu silnego uderzenia z pięści w twarz, znalazłem się na podłodze. Muszę jednak przyznać, że kiedy tak leżałem z mordą przyciśniętą do terrakoty, z podziwem przyjrzałem się kunsztownemu ułożeniu ich przez glazurnika.

– Nie ładnie jest się z nas tak naśmiewać. – Powiedział do mnie major, kiedy Marek już mnie posadził z powrotem na krześle.

– Przepraszam, ale to wy pierwsi zaczęliście robić sobie ze mnie jaja. Ja tylko się broniłem. Może jednak, zamiast wymiany tych uprzejmości, panowie wytłumaczą mi, co ja tutaj w ogóle robię i gdzie są moje rzeczy, bo mówiąc szczerze trochę mi już zimno?

– Po pierwsze, to pana rzeczy zostały w szpitalu, ale bez obaw, już kogoś po nie wysłaliśmy. Po drugie proszę pana, to jest pan oskarżony o naruszenie bezpieczeństwa pasażerów kolejki linowej, a teraz dojdzie jeszcze pobicie, oczywiście, jeżeli pańska żona zgłosi do nas zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa. Otwarcie drzwi wagonika, jest obciążone grzywną, a za pobicie grozi panu około dwóch lat pozbawienia wolności.

– Ależ panowie, to, że otwarłem te pierdolone drzwi, było podyktowane wyższą koniecznością, i to również dla pozostałych pasażerów. Wyobrażacie sobie, jakby to wyglądało, gdybym zesrał się tam w gacie? Co najmniej niehigienicznie. Smród, że hej.

A jaki wstyd?

– No faktycznie, wstyd mógłby być. – Odparł major i otworzył teczkę. – Czyli otworzył pan drzwi, ponieważ musiał pan iść za potrzebą? Czy tak?

– Tak. – Potwierdziłem skinieniem głowy.

– Ale nie wyszedł pan? – Spytał i spojrzał na mnie.

– Ale, jak wyszedł? Na zewnątrz?

– Tak. Na zewnątrz. – Odpowiedział i wziął łyk kawy.

– Czy pan u mnie coś widzi?

– Co mam widzieć? – Spytał, zdziwiony mym pytaniem.

– Skrzydełka, kurwa! – Krzyknąłem podirytowany. – Jak to wyszedłem na zewnątrz? Przecież to nie była kolejka na Gubałówkę, która jeździ po szynach, tylko na Kasprowy Wierch, a ona wisi w powietrzu.  

– Na Kasprowy? – Spytał zdumiony. – To, czemu ja mam w papierach, że na Gubałówkę? Marek! – Marek podszedł do majora spojrzał w teczkę i po chwili zadumy, która wręcz zarysowała mu się na twarzy, rzekł:

– Eeee. To pomyłka szefie.

– Jaka pomyłka?

– Przypadkowa. Z poprzedniego raportu.

– Tzn?

– Kopiuj – wklej. Musiałem źle skopiować.

– Jakie kopiuj – wklej? O, czym ty do mnie gadasz?

– CONTROL+C. – Odpowiedział mu Marek

– CONTROL+C? – Spytał major i powoli wstał. Stanął frontem do Marka i powtórzył. – CONTROL+C, tak?

– Przepraszam panie majorze. – Odpowiedział Marek, z trudem przełykając ślinę. – Jest mi naprawdę przykro, że w tak niechlubny sposób wystawiłem pański honor na splamienie. Dlatego z nieukrywaną radością poddam się zasłużonej karze. – Dokończył, po czym wyprostowanym niczym struna zasalutował majorowi.

„Jezu, gdzie ja jestem?” – Pomyślałem sobie, widząc całe to zachowanie się policjantów. „Oni są nienormalni. A jak zrobią mi krzywdę?”

Szatyn widząc przerażenie, swojego podwładnego, poklepał go tylko po policzku i powiedział:

– Przestań, każdemu może zdarzyć się pomyłka. – Już miał usiąść z powrotem na krzesło, gdy nagle uderzył Marka w brzuch.

– Uhhh! – Krzyknął Marek i ukląkł na podłodze zwijając się w kłębek.

– Radzę ci, by była to twoja ostatnia pomyłka. Inaczej, resztę swej służby spędzisz na skrzyżowaniu. I to do tego takim, jakie ci specjalnie wybiorę.

Więc dobrze, byliście w wagoniku wiszącym nad ziemią. Czy tak?

– Taak. – Odparłem.

– I nagle się ci zachciało?

– Tak.

– I nie mogłeś się powstrzymać?

– No nie.

– Hm? Sytuacja nie do pozazdroszczenia.

– No. Naprawdę, bez wyraźnego powodu, przecież nie otwierałbym tych drzwi.

– A, czy przed wejściem nic nie wróżyło zaistnienie tej sytuacji? –Zapytał się mnie.

– Nie.

– Żadnych bólów brzucha, niestrawności, czy coś z tych rzeczy?

– Nie, ale jak tak się teraz nad tym zastanawiam, to przypominam sobie czarnego kota, który przebiegł mi drogę. Niestety nie powiązałem go z tym wcześniej.

– Ale, co ma do tego kot?

– Jak, co? Jest wszystkiemu winien. Złapiecie go, to złapiecie winowajcę.

– Pozna go pan?

– Oczywiście, że tak. – Odparłem z przekonaniem.

– Po, czym?

– Białych łapkach. – Odpowiedziałem.

– Panie, tylko całkowicie czarny kot przynosi pecha.

– Aha. – Odparłem. – Nie wiedziałem. W takim razie to nic nie wróżyło tego, że mnie tak znienacka najdzie.

– Ok. to, co było dalej?

– Pan tak poważnie? – Spytałem się go.

– A uśmiecham się? Co było dalej?

– Awaryjnie otworzyłem drzwi, wystawiłem dupsko na zewnątrz i rozpocząłem proces opróżniania jelita. Kiedy już wszystko wyleciało, wytarłem się a kiedy miałem wejść do środka, wagonik ruszył i wypadłem.

– Czyli jak dobrze pana zrozumiałem, do zarzutu o nieuzasadnione otwarcie drzwi wagonika, muszę dodać panu zarzut zanieczyszczenia środowiska? Powiem szczerze… źle to wygląda.

– Co najmniej rok. – Dodał Marek, który już doszedł do siebie.

– Jak nie dwa roki. – Major błysnął polszczyzną.

– Może się jakoś dogadamy? – Zaproponowałem błagalnym głosem. – Jestem otwarty na propozycje.

– Hm? – Westchnął major, po czym puścił do mnie oczko. – A dasz radę nam dwóm?

– Tzn.?

– No wiesz. – Rzekł zalotnie, odsłaniając zęby w uśmiechu. – Kolacja, tańce przy świecach jakieś lody.

– A kto płaci za panienki? – Spytałem.

– Raczej, kto robi lody?

– ?

– Ty.

– A niby, komu?

– Nam.

– To ja już wolę więzienie. – Odparłem.

– Szkoda. Ale cóż, skoro tak. Marek zaprowadź pana do celi. Posiedzi tam do jutra z Arnoldem, to może zmieni zdanie.

– Z Arnoldem? A któż to?

– Zły człowiek. – Odparł major i wziąwszy ze sobą tajemniczą teczkę wyszedł pierwszy z pokoju.

Mnie Marek zaprowadził do celi. Mocne, metalowe drzwi, z małym otwieranym na bok lufcikiem umieszczonym na wysokości oczu, otwarły się przede mną. Następnie zostałem kulturalnie poproszony o wejście do środka, innymi słowy Marek kopnął mnie w tyłek. Szczupakiem wpadłem do celi. Najgorsze w tym było to, że pomieszczenie, do którego mnie przyprowadzono, było bardzo krótkie, dlatego nim się ostatecznie zatrzymałem, przedzwoniłem głową w stalowy sedes. Co było dalej? Nie wiem, bo straciłem przytomność.

 

Obudziłem się na dolnej pryczy. Przed sobą ujrzałem rozpromienioną twarz Arnolda. Czarne włosy zaczesane do tyłu i upięte w kitkę. Pod nosem gruby i siwy wąs. Rysami twarzy trochę przypominał przyjezdnego turysty z Meksyku. Koszulka bez rękawków, za mała chyba o trzy rozmiary, ciasno opasywała jego muskularny tors.

Zastanowiło mnie jedno. Dlaczego on się tak uśmiechał, a mnie tak bolał tyłek?

– Co się tutaj stało? – Spytałem.

– Nie pamiętasz?

– Nie. Coś mi umknęło?

– Miłość. – Odpowiedział.

Spojrzałem w jego brązowe oczy i nagle poczułem, że muszę zwymiotować. Na szczęście kibel był blisko. Kiedy skończyłem, spytałem się:

– Która jest godzina?

– Dziewiętnasta. – Odpowiedział.  

Nagle drzwi od celi się otworzyły a w nich stanął major. Rzucił mi ubrania i powiedział:

– Ubieraj się.

 

Pół godziny później siedziałem w pociągu do Poznania. Major powiedział mi, że Mirka nie wniosła skargi, ale z przyczyn bezpieczeństwa wróci do domu innym pociągiem niżeli ja. Dodał również, że Arnold był moją karą i lepiej dla mnie będzie, jeśli już do Zakopanego nie przyjadę. Na do widzenia oddał mi mój telefon, bilet kolejowy oraz portfel, po czym wyszedł.

Powiem wam szczerze, że miałem już po dziurki w nosie stolicę polskich Tatr. Marzyłem tylko o jednym. Ciepłym łóżku oraz Andżelice. Już wkrótce miałem się z nią spotkać.

 

 

                                                           KASIA

 

Obudziło mnie szturchanie w ramię. Spokojnie otworzyłem oczy i zerknąłem przez okno. Sądząc po odbiciu przedziału w szybie, na dworze panowała złowroga ciemność. Skręciłem głowę w lewą stronę i ujrzałem nad sobą niebieską postać konduktora, który swymi czerwonymi ustami przemawiał do mnie:

– Bilety do kontroli.

– Już. – Odpowiedziałem i sięgnąłem ręką do kieszeni koszuli, w której spodziewałem się namacać bilet, ten, który dostałem od majora. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, iż tam go nie ma? – Momencik. Zerknę do innej kieszeni. – Rzekłem. Niestety w żadnej z nich nie było biletu. – Ktoś mnie okradł! – Krzyknąłem. – Kurwa, buchnęli mi bilet! – Spojrzałem po ludziach siedzących w przedziale. – Wiara, na powiedźcie, że coś.

– Eee. – Zaczął jakiś hipis.  – Właściwie to byliśmy na papierosie.

– Wszyscy? – Zapytałem. – On też? – Pytając, ręką wskazałem na staruszka siedzącego przy drzwiach.

– Nie widzisz, że gość śpi? Jego w całości można by wynieść i by się nie zorientował, nie wiem, czy on nawet widzi różnicę między kupą a pierdnięciem?

– Ja pierdolę! Zaufaj ludziom. – Rzekłem. – Dobra ile?

– Chodzi o cenę biletu? – Dopytał konduktor.

– Tak.

– Cena + dziesięć procent. – Odparł.

– Proszę. – Powiedziałem podając mu stówę.

– Dziękuję. – Odpowiedział i zaczął drukować bilet. Kiedy skończył, podał mi go i wydał resztę.

– Dziękuję. – Odparłem i odwróciłem wzrok w stronę okna. Nagle usłyszałem:

– Bilecik do kontroli. – Pewnie ktoś doszedł, pomyślałem sobie, dalej tępo gapiąc się przez okno, a przynajmniej próbując w nim coś zobaczyć. – Bilecik do kontroli! – Usłyszałem znowu, ale tym razem już głośniej. Odwróciłem się, więc z powrotem i zagadnąłem do „niebieskiego”:

– Pan mówi do mnie?

– Tak. Bilecik do kontroli.

Patrzę na gościa i niedowierzam.

– Panie. Sekundę temu wypisał mi pan bilet, za który zapłaciłem dziesięć procent więcej, a teraz chce go pan ponownie zobaczyć? Nie ufa pan sobie? Czy ma pan rozdwojenie jaźni?

– Bilecik do kontroli. – Odparł. „Bilecik do kontroli”. Kurwa!

Powtarza to z uporem maniaka, jakby niewiele więcej potrafił powiedzieć.

– Jaka to jest stacja? – Zapytałem się go.

– Bilecik do kontroli. – Odpowiedział. No zaciął się.

– A deszcz nie pada? – Spytałem.

– Bilecik do kontroli. – Odparł.

– Paaniie, dajjj muu teeen biileeecik booo spaccć niiie mooogę. – Wyjąkał z siebie starzec.

– Już dobrze. – Rzekłem. – Proszę. – Podałem ten jeb…ny bilecik konduktorowi.

– Dziękuję. – Odparł. – Ale jest brzydko wypisany, nie wiem czy mogę go uznać. – Stwierdził i spojrzał mi w oczy. – Kto go panu podrabiał?

– Proszę szanownego pana. – Zacząłem po chwili namysłu. – Mam dzisiaj zły dzień, powiem więcej, cały ten weekend nie należał do najbardziej szczęśliwych, owszem nie brakowało sympatycznych momentów, ale ogólnie był kiepski, więc proszę się nie wygłupiać. Niech pan skasuje ten bilet i już sobie idzie.

– Za fałszowanie dokumentów grozi więzienie. – Powiedział. – Kto?

No teraz już nie wytrzymałem. Wstałem, kopnąłem go w jądra, po czym jak się nieco skulił, otworzyłem okno i wyrzuciłem na peron. Upadł na komunistyczną, betonową kostkę, ułożoną na peronie, akurat tuż przed odjazdem pociągu. Ja odwróciłem się w stronę zszokowanych współtowarzyszy podróży i spytałem się:

– Ktoś jeszcze chce opuścić przedział?

– Chciałem iść do toalety. – Odparł hipis.

– Proszę. – Rzekłem.

– Ale już mi się nie chce. Posiedzę sobie, może się zdrzemnę? – Powiedział i zamknął oczy. Rozejrzałem się po pozostałych pasażerach. Z nieukrywanym zadowoleniem, stwierdziłem, iż nagle wszystkich obecnych w przedziale, zmorzył sen.

– No! I tak ma być do samego Poznania! – Powiedziałem podniesionym głosem i usiadłem w fotelu. Spojrzałem na zegarek – była za kwadrans godzina piąta. Powinienem się jeszcze przespać, ale w tych warunkach wolałem nie zmrużać oka. Jeszcze bym się nie obudził. Lub obudził, ale nagi i porzucony gdzieś w przy kolejowej trasie. Wtedy zacząłem rozglądać się po twarzach, ludzi obecnych w przedziale. Najbardziej wzrok mój przykuła jedna. Należała do kobiety w średnim wieku. Niby nic nadzwyczajnego. Ot zwykła pospolita twarz, z kilkoma piegami, paroma zmarszczkami wokół oczu. Twarz z dużym nosem, który jednakowoż jej nie szpecił, gdyż lico miała pociągłe. Ciemne krzaczaste brwi nad oczami.

Brązowe tęczówki, po środku nich czarne źrenice, które od dłuższego czasu wpatrują się we mnie. Uśmiecham się, więc do niej, chcąc zrobić dobre wrażenie. Lecz nie przynosi to oczekiwanego przeze mnie efektu. Kobieta milcząc, dalej bez jakiejkolwiek mimiki twarzy, wpatruje się we mnie. Zaczyna mnie to odrobinę krępować. Nie żebym zaraz robił się wstydliwy, ale sami rozumiecie, że takie wpatrywanie się w kogoś, może tego drugiego człowieka drażnić. Opuściłem, zatem wzrok i zacząłem wpatrywać się w podłogę wagonu, od czasu do czasu ukradkiem zerkając na kobietę z naprzeciwka. Mimo rzekomego braku zainteresowania z mojej strony, ona dalej świdrowała mnie swymi oczyma. Różnica była taka, że teraz rozpuściła swe włosy. Były one ciemne, acz nie czarne. Swobodnie opadały na ramiona, skrywając jej, jak zauważyłem wcześniej, lekko odstające uszy.

– Przepraszam, czy my się znamy? – Nie wytrzymałem w końcu.

– Nie. – Odpowiedziała.

– To, dlaczego tak mi się pani przygląda?                       

– Zastanawia mnie pański portret psychologiczny.

– Jaki portret? – Spytałem.

– Psychologiczny. Ma pan w sobie jakiś dziwny magnetyzm.

– Tzn.?

– Zwierzęcy. Jest pan brutalny w obyciu, a jednocześnie dający się lubić. Rzadko spotykane połączenie, dwóch skrajnych cech charakteru. Z jednej strony chce się pana zabić, a z drugiej schrupać. – Powiedziała, po czym niby bezwiednie zwilżyła swym językiem spękane usta.

– Hm? – Zastanowiłem się. – Nie wiem czy to komplement, czy obraza?

– Może jedno i drugie? – Odparła, rozklejając zrośnięte kolana, jednocześnie dłońmi delikatnie podnosząc wyżej rąb sukienki. Niezbyt grube uda o jasnej karnacji, ciemniały w głębi swego zwieńczenia. Z całej swej siły woli starałem się nie patrzeć w tamtą stronę, zwłaszcza, że mimo usilnych starań i tak nie było niczego widać. Kobieta wiedziała jak mnie zainteresować, a jednocześnie nie być wyuzdaną.

– Myślę, że to był komplement. – Powiedziałem do niej.

– Skąd taki wniosek?

– Bardziej przeczucie.

– Przeczucie. – Powtórzyła za mną, po czym zdjęła buty i podniosła kolana do góry, w taki sposób by mogła na siedzisku swojego fotela oprzeć stopy. Wtedy temperatura trochę mi się podniosła. Dałbym sobie obciąć głowę, że była bez majtek, aczkolwiek w stu procentach pewny nie byłem.

– Jest pani zamężna? – Spytałem ją.

– Nie. – Odparła. – Jestem zapracowaną kobietą. Praca i kariera zawodowa jest dla mnie bardzo ważna. Nie mam czasu na miłość. A teraz pan wybaczy, ale muszę skorzystać z toalety. – Rzekła. Założyła obuwie i wyszła z przedziału.

Długo wahałem się, ale w końcu zdecydowałem.

– Ty. – Odezwałem się do hipisa. – Częstuj papierosem.

– Skończyły mi się. – Odpowiedział. – Lecz już kupiłem. – Dopowiedział, gdy zacisnąłem na jego szyi swoje dłonie. – Odpakował paczkę i poczęstował mnie.

– Dziękuję. – Odparłem. – Następnym razem nie karz mi powtarzać prośby. – Rzekłem i wyszedłem na korytarz. Skręciłem w lewą stronę i poszedłem w kierunku toalet. Stanąłem obok drzwi i zapaliłem. Zaciągając się dymem, czekałem aż nieznajoma wyjdzie. Nagle drzwi otwarły się. W nich stanęła kobieta z przedziału. Spojrzała na mnie. Nim zdążyłem coś powiedzieć, wciągnęła mnie do środka, zamykając za sobą pomieszczenie. Odwróciła się w moją stronę i wyszeptała:

– Już myślałam, że nie skorzystasz.

– Nie sądziłem, że mi się zachce. – Odparłem.

– Zachęcę cię bardziej. – Stwierdziła i chwyciła ręką moją dłoń. Następnie położyła ją na swym udzie i pociągnęła do góry. Na zarośniętym szczycie panowała iście gorąca i wilgotna aura. Palce wpadły w nią z dziecinną łatwością, zagłębiając się po kostki. Jako, że kobieta była niższa ode mnie, by mnie pocałować musiała stanąć na palcach. Złączyliśmy się ustami. Kiedy ja jedną dłoń trzymałem między jej udami, a drugą wplatałem we włosy, ona rozpięła suwak w moich spodniach. Następnie nałożyła prezerwatywę na ich mieszkańca. Tak przygotowany wprowadziłem go do gorącego wnętrza niedawno, co poznanej kobiety. Poruszaliśmy się w rytm pędzącego pociągu. Obydwoje ubrani, stykaliśmy się ze sobą tylko ustami i narządami. Po upływie bliżej nieokreślonego czasu, doszliśmy do szczęśliwego końca. Kobieta zeszła ze mnie, poprawiła spódniczkę i powiedziała:

– Poczekam na zewnątrz.

Po chwili zostałem sam. Kiedy się oporządziłem, spojrzałem w lustro.

– I z czego mam być dumny?

Wyszedłem. Kobieta faktycznie czekała. Poczęstowała mnie papierosem. Zapaliłem a ona zapytała:

– Jak masz na imię?

– Franek, a ty?

– Kasia. Dzięki.

– Ależ proszę.

– Już myślałam, że te wakacje będą do końca nieudane. Dzięki tobie, chociaż zakończenie będę mogła zaliczyć do udanych. Ciężko jest samemu spędzać czas.

– Przecież masz wybór. Możesz znaleźć sobie jakiegoś mężczyznę i założyć rodzinę. – Powiedziałem jej.

– To nie takie łatwe. Jak już skończysz szkołę i pracujesz w korporacji po szesnaście godzin na dobę, nie masz czasu na randki.

– To pracuj krócej.

– Nie da się.

– To gdzie ty pracujesz? W obozie pracy?

– Prawie. W sieci komórkowej, w dziale marketingu. Tam nie ma przerw, urlopów i przyjaciół. Całą dobę musisz być pod telefonem. Nawet makijaż mam permanentny, by w każdej chwili jak tylko zadzwonią, być gotową do pracy.

– Trochę jak niewolnik.

– No. Kiedyś miałam taką sytuację. Jestem w domu, na mnie leży poznany tego samego wieczoru mężczyzna. Obydwoje jesteśmy już blisko, a tu nagle telefon. Postanowiłam nie odbierać, ale gdy po trzecim sygnale usłyszałam pukanie do drzwi zrozumiałam, że to z pracy. Szybko zrzuciłam z siebie fagasa i zaczęłam się ubierać. On spytał się czy to mój mąż, a ja mu na to, że nie mąż a kolega z pracy i, że na pewno to coś pilnego. Powiedział, że przecież jeszcze nie skończył.

– I, co mu na to odpowiedziałaś?

– Że niech idzie do łazienki i tam dokończy.

– I?

– Sądząc po plamie na ręczniku do rąk, tak też zrobił.

– Bydle.

– Bo ja wiem? Trochę go jednak rozumiem.

– Dlaczego nie wyrwiesz się z tej pracy, nie odejdziesz?

– Dokąd? Nie mam gdzie się udać. Nie mam innego życia. Nie mam nawet psa, lub złotej rybki. Kiedyś miałam chomika, ale zapomniałam o nim.

– Zapomniałaś?

– Tak. Zorientowałam się dopiero wtedy, kiedy koleżanka spytała mnie, co to za pluszowa zabawka leży w klatce.

– Zapomniałaś go nakarmić?

– Zapomniałam, że mam klatkę?

– Uuuu. To rzeczywiście nie dobrze.

– Innym razem, dostałam zlecenie na kampanie nowych usług i tak się zaangażowałam w pracę, że zapomniałam o ślubie swojej siostry. Gdy skończyłam, zadzwoniłam do niej z pytaniem, co chce na prezent, a ona mi mówi, że mam nie przeszkadzać jej w podróży poślubnej. Pytam się, jakiej podróży, skoro ślub jest za tydzień? Okazało się, że tydzień i owszem, ale temu odbyła się ceremonia. I, że nie chce mnie widzieć.

– Aż tak źle to przyjęła? Mogłaś jej to jakoś wytłumaczyć.

– Tak, ale ja miałam ich obrączki! Do dzisiaj zresztą je mam. Nie chciała ich. Powiedziała, że już ich nie potrzebuje, że ma nowe. A ty?

– Ja? Co ja?

– Jaka jest twoja historia?

– Moja? Moja jest jeszcze nienapisana.

– Ale masz do kogo wracać?

– Mam.

– Kobieta?

– Tak.

– To fajnie. – Powiedziała i lekko chyba posmutniała. – Wracam do przedziału. – Rzekła i poszła. Zostałem sam. Na dworze zaczęło się przejaśniać. Spojrzałem na zegarek, dochodziła siódma. Poznań zbliżał się coraz bardziej, a wraz z nim dalsza część mej opowieści. Z kieszeni spodni wyciągnąłem telefon i zadzwoniłem do Andżeliki. Kiedy odebrała, poprosiłem ją by odebrała mnie z dworca, gdyż do swojego domu, na razie niemiałem, po, co ani ochoty wracać.

 

                                                           PLAN

 

– Cześć kochanie. Dzięki, że chciało ci się po mnie przyjechać. – Powiedziałem, gdy skończyliśmy się całować.

– No przestań, dlaczego miałabym nie przyjechać po ciebie?

– Eee …

– Właśnie. Skończ eee-ać i wsiadaj. – To powiedziawszy usiadła na miejscu kierowcy i uruchomiła silnik. Otworzyłem drzwi od służbowej Śkody i usiadłem na miejscu pasażera.

– Jak minęła ci podróż? – Zapytała Andżelika

– Dobrze. – Odparłem, co było zgodne z prawdą.

– Żadnych przygód? Miłe towarzystwo w przedziale? – Dopytywała dalej, jakby przeczuwała, że miałem ekspresowy romans.

– Nic, cisza. – Odpowiedziałem, chociaż odniosłem wrażenie, że właśnie się zarumieniłem.

– Na pewno? – Z uporem maniaka ciągnąc dalej ten test prawdy.

Wówczas postanowiłem, że opowiem jej historię z konduktorem oraz to, że ktoś okradł mnie z biletu, zostawiając wszystko inne. Naturalnie we wszystkich przytoczonych przeze mnie szczegółach, brakowało najważniejszego. Słowem nie wspomniałem o kobiecie, tak jakby w ogóle takowa nie istniała.

– No. Wreszcie się przyznałeś.

– Tzn.?

– Mówili w radio, jak jechałam po ciebie, że znaleziono jakiegoś konduktora leżącego na peronie.

– Aha. Cóż mógł się nie zachowywać jak wariat. – Stwierdziłem odetchnąwszy z ulgą, że udało mi się nie wspomnieć o seksie w pociągowej toalecie.

– Chyba masz rację, że coś z nim nie tak, gdyż ponoć jak go znaleźli, to próbował wmówić pasażerom oczekującym na pociągi, iż jest on tajnym agentem tajnych służb ochrony kolei. Jednak jak się go zapytali skąd się tam wziął i jak ma na imię, to nie umiał powiedzieć niczego sensownego. W pewnym momencie był nawet „Kapitanem Żbikiem”.

– Kim?

– Nie czytałeś za czasów swych młodych lat, polskich komiksów?

– Nie!

– Ok. Kapitan Żbik to taki amerykański Kojak.

– I co z nim?

– Z kim? Ze Żbikiem?

– Nie, no z konduktorem?

– Zabrała go Policja do szpitala na obserwację. Nie wiadomo, czy był już taki przedtem, czy upadek mu zaszkodził? I właściwie to wszystko, co na razie powiedzieli, oprócz tego, że prokurator ma się zająć tą sprawą.

– Dlaczego?

– Bo nie wolno wyrzucać nikogo z pociągu, tak? A już tym bardziej urzędnika państwowego, a do takowych, konduktorzy PKP się zaliczają, znaczy chyba? Powiem ci, że jak tylko usłyszałam o tym w radiu, od razu nasunęła mi się twoja osoba.

– Bo?

– Ponieważ takie rzeczy przydarzają się chyba tylko tobie.

– A co ja mogę na to poradzić? Imają się mnie takie bzdety i już. – Rzekłem.

– A jak wizyta żony?

– Super.

– Aż tak dobrze? – Spytała mnie spokojnie, chociaż sądząc po białych paznokciach na palcach dłoni, kierownicę ściskała z całych sił. Ależ ona była zazdrosna!?

– No mówię ci, było naprawdę ekstra. – Kłamałem dalej, chcąc sprawdzić, co się złamie pierwsze, kierownica, czy palce dziewczyny?

– Niesamowite. – Odparła z uśmiechem, acz przez zaciśnięte zęby.

„Zaraz je sobie połamie” – Pomyślałem sobie.

– No! Aż sam byłem zaskoczony. – Bajerowałem. – Miła i uczynna. Przynosiła mi kaczkę i pomagała się umyć. – Rozpędzałem się. – Po prostu do rany przyłóż. – Spojrzałem na Andżelikę, lecz tym razem nie zauważyłem już na jej twarzy uśmiechu. Usta zaciśnięte tworzyły kreskę niewiele grubszą od linii narysowanej ołówkiem na kartce papieru. W oczach jej zagościły przeźroczyste, szklane krople żalu i rozpaczy, która potęgowana była miłością do mej skromnej osoby. – Jejku, kochanie żartowałem. – Powiedziałem wesołym głosem. – Wcale tak nie było! – Rzekłem i opowiedziałem jej o całym zajściu z Mirką, a także o najściu policjantów i nieudanej wizycie na komisariacie.

– I w, co ja mam ci teraz uwierzyć? – Spytała mnie, gdy zatrzymaliśmy się na czerwonym świetle.

– Spójrz mi w oczy. – Powiedziałem. – I co w nich widzisz?

– Sama już nie wiem.

– Kocham ciebie. – Zacząłem, głaszcząc ją po policzku. – Zawsze już będę kochał, mamy przecież zacząć pisać nowe rozdziały wspólnego życia, dlatego uwierz mi, było tak jak ci to przed chwilą opisałem.   

– Na pewno?

– Tak, na pewno. Jedź, bo zielone się zaświeciło. – Poinformowałem Andżelikę.

Dziewczyna ruszyła. Ujechaliśmy z kilkaset metrów, gdy przerywając panującą w pojeździe ciszę, Andżelika wyartykułowała:

– Trzeba się jej pozbyć.

Zatkało mnie. Jak to pozbyć się?

– Masz na myśli…?

– Upozorować samobójstwo, albo coś?

– A moje dzieci? Co z nimi?

– A są one twoje?

– Na razie tak, zresztą nie ważne, kocham je i absolutnie nie zamierzam się ich jakoś pozbywać tudzież krzywdzić.

– To je adoptujemy, mi to nie będzie przeszkadzało. Pragnę własnych, ale z „twoimi” też damy sobie radę.

– Hm? A masz jakiś plan, czy tak tylko na razie pomyślałaś?

– Coś tam się wykluwa, ale jeszcze nie jest to jakaś zorganizowana wizja.

– Może pogadamy w domu. – Zaproponowałem.

– Oczywiście, że tak, ale masz jakieś opory?

– Nie mam. – Odparłem. W końcu przecież jeszcze parę dni temu miałem plan zamordować Andżelikę, więc w ostateczności mój plan pozostanie ten sam, ino tylko przedmiot mordu ulegnie zmianie.

Andżelika mieszkała na Piątkowie, a dokładnie na oś. Zygmunta Starego. Jak już kiedyś wam wspominałem, jej „kwadrat” był mały i ciasny. W rzeczywistości była to po prostu zwykła kawalerka z otwartą i jasną kuchnią oraz niewielką łazienką. Lecz cóż, biorąc pod uwagę fakt, iż była sama, do tej pory jej w zupełności wystarczała. Mieszkanie mieściło się na drugim piętrze. Niestety blok, w którym Andżelika nabyła ww mieszkanie nie posiadał szybu windowego tak, więc do dyspozycji mieszkańcy mieli jedynie betonowe schody.

Weszliśmy do mieszkanka i pierwsze swoje kroki skierowałem do łazienki, która notabene znajdowała się tuż na wprost drzwi. Zwykła, bez wodotrysków. Wszystkie kafelki na ścianach i podłodze były białe. Po prawej stronie stała niezabudowana żeliwna wanna, wzorowana na stary styl, o mosiężnych nóżkach. Visa-vi wejścia wisiało lustro a pod nim malutka umywaleczka, z równie niewielką szafką pod sobą. Podszedłem do wanny i odkręciłem kurek z ciepłą wodą, gdyż od dawna już marzyłem o ciepłej kąpieli. Następnie poszedłem do pokoju.

– Będziesz się kąpał? – Spytała mnie dziewczyna.

– Tak. – Odparłem. – Masz ochotę mi potowarzyszyć? – Zagadnąłem.

– Chętnie. – Odparła. Ale najpierw trzeba jakoś zabezpieczyć ci ten gips przed wodą.

– Masz słuszność, nie chcemy by kości mi się źle pozrastały. Przynajmniej ja nie chce. – Andżelika szybko owinęła mi cały gips folią strecz i uszczelniła taśmą na końcach. Gdy skończyła zrzuciliśmy z siebie ciuchy i nadzy poszliśmy do łazienki. Tam weszliśmy do gorącej wody, w której po dodaniu płynu do kąpieli pływały gęste obłoki piany. Usiedliśmy.

Ja oparłem się o tył wanny, a dziewczyna siadając między moimi nogami, oparła się swymi plecami o mój tors, jednocześnie kładąc głowę na mym barku.

Para unosząca się nad wodą otaczała nas niczym opary na bagnach oplatają zaschnięte źdźbła traw. Osiadała na naszych twarzach, tworząc mikroskopijne krople, które tak jakby nawilżały naszą cerę. Lewą ręką objąłem pod lustrem wody talię Andżeliki, mocniej ją do siebie przytulając. Do jej policzka przysunąłem swój, ocierając się nim. Andżelika rozchyliła usta i po chwili doszedł mnie cichy szmer, wydychanego przez nią powietrza. Powieki miała zamknięte, skrywając za nimi, swe jakże piękne, brązowe oczy. Trwaliśmy w tej pozie jeszcze jakiś czas, gdy nagle podniosłem swą dłoń odrobinę wyżej, by w końcu położyć ją na jędrnej piersi. Wtedy, Andżelika nie otwierając oczu obróciła twarz w moją stronę. Prawie natychmiast nasze usta zetknęły się ze sobą. Delikatny związek mocno ukrwionych części naszych ciał, szybko przeistoczył się w namiętny chaos rozgorączkowanych języków, które siłując się ze sobą, rozkoszowały się wzajemnie swym smakiem. W trakcie tej „małej wojny”, dziewczyna uniosła biodra do góry by po chwili pochłonąć w sobie, sterczącego giganta. Zaczęliśmy prowadzić wspólną grę, poruszając biodrami w różnych płaszczyznach, dwudziestocentymetrowej oraz trójwymiarowej przestrzeni. Nasze pocałunki obecne podczas tej gry często zmieniały nasilenie i nasycenie emocjonalne, co podyktowane było odczuciami dolnych partii naszych ciał. Kochaliśmy się w tej pozycji coraz szybciej poruszając biodrami, kompletnie nie zważając przy tym na ilość wody, która wylewała się z wanny. Nie wiem ile to trwało? Jak długo przenikały się nasze ciała? Ile metrów pokonał mój członek w pochwie Andżeliki podczas tych posuwistych ruchów, ale kiedy poczułem, że zbliżamy się do końca, gwałtownie przyspieszyłem. Finisz nastąpił nagle. Zetknięci swoimi ustami, głębokimi haustami wymienialiśmy się wydychanym powietrzem. Oprócz orgazmu, dałem mojej kochance pełną dawkę kremowego płynu, który w jakiejś części zagnieździ się gdzieś w zakamarkach jej jaskini. Gdy emocje już nieco opadły, oparła swoją głowę o mój bark i wyszeptała mi do ucha:

– Tak bardzo cię kocham. Jesteś dla mnie darem. Każdy twój pocałunek jest jak dotyk Boga. Mam do siebie tyle żalu, za to, że byłam dla ciebie tak paskudna, że męczyłam cię z tym rozwodem, że cię szantażowałam, ale nie mogłam inaczej postąpić. Chciałam, musiałam walczyć o ciebie wszystkimi dostępnymi sposobami, gdyż bez ciebie absolutnie nie wyobrażam sobie dalszego życia. – Kończąc podniosła głowę i spojrzała mi w oczy.

W nich dostrzegłem szczerość tej wypowiedzi.

– Nie wiem, co mam ci odpowiedzieć?

– Prawdę.

– Prawdę powiadasz? Cóż, wiesz, że nie jestem człowiekiem wierzącym, jednakowoż wierzę w ciebie i w to, co mi teraz powiedziałaś, oraz w swoje uczucia do ciebie. Dlatego będąc najbardziej szczerym, jak tylko można być, powiem ci, że ja również bardzo cię kocham i cieszę się, że może i w myśl czyjejś woli, wszystko potoczyło się tak, jak się potoczyło. – Rzekłem. Pocieszające było to, że ja ją naprawdę kocham, więc chociaż w tym jej nie okłamałem. Resztę szczegółów postanowiłem zachować dla siebie. Czego oczy nie widzą temu sercu nie żal, jak mówi nasze polskie przysłowie i tego zamierzałem się trzymać.

– Jesteś cudowny, zauważyłeś, jaką magiczną chwilę przeżyliśmy?

– Rzeczywiście. – Musiałem się z nią zgodzić. – Było cudownie. – Przeżyty orgazm, faktycznie wywarł na mnie ogromne wrażenie. – To tylko świadczy o tym, że jesteśmy dla siebie stworzeni.

– Masz rację. Chcesz jeszcze posiedzieć, czy zaczynamy się myć?

– Umyjmy się.

– Ok.

Wycierałem się ręcznikiem, kiedy w tym czasie Andżelika wcierała w mokre włosy odżywkę. Nagle zapytała się mnie:

– Chcesz bym się umalowała?

– Dlaczego mnie się pytasz o to?

– Bo chcę ci się podobać?

– Dla mnie jesteś piękna i bez makijażu. Masz ładną cerę, naturalnie czarne rzęsy oraz brwi, po co więc kłaść jakieś tusze na powieki i policzki? Chcesz wyglądać jak rosyjskie laleczki?

– Rozumiem.

– Cieszę się. A ty chcesz bym coś w sobie lub na sobie zmienił?

– Nie.

– Nadmiar włosów ci nie przeszkadza?

– Nadmiar? Przecież ty jesteś prawie łysy?

– Jezu! Chodzi mi o włosy na plecach, klacie i fiutku?

– Nie, zostaw je w świętym spokoju. Jesteś moją małpką, którą kocham. Nie chcę byś się zmieniał.

– A jeśli jeszcze mocniej zarosnę?

– Będę się martwić wtedy, jak zarośniesz. Na razie nie przejmuj się tym. – Powiedziała i podeszła do mnie. Następnie uklękła przede mną i nachyliwszy się jeszcze niżej, wzięła go w szeroko otwarte usta. Po chwili delikatnie przesuwała swój język wzdłuż niego, od nasady po sam koniuszek. Siedziałem tak na skraju wanny, delektując się tą pieszczotą. Andżelika miała jednak inne plany. Po minucie, może dwóch, przestała. Podniosła głowę i wyszeptała:

– Reszta wieczorem. Teraz zjemy jakieś śniadanie i porozmawiamy o morderstwie doskonałym.

– Dobrze. – Odpowiedziałem. – Właściwie to jestem głodny jak cholera. Rozumiem, że masz w lodówce coś dobrego?

– Mam coś, co bardzo lubisz. – Poinformowała mnie i wyszła z łazienki.

Wtedy wstałem i wyszedłem za nią. Po mieszkaniu chodziliśmy nago. Dlaczego? To proste, bo mogliśmy. Nikt nam nie przeszkadzał, okna były zasłonięte gęsto splecionymi firanami, które przepuszczały do środka światło dnia, lecz nie pozwalały z zewnątrz niczego dostrzec. Poza tym, osobiście lubię nagość, rzeczy mnie krępują. Oczywiście nie znaczy to, że jestem jakimś ekshibicjonistą. Poszedłem do pokoju. Pomieszczenie dość duże, kwadratowe, do którego prowadziły drzwi oddzielające go od korytarza. Po prawej stronie patrząc od wejścia znajdowała się ściana, przy której stało dwuosobowe łoże. Na lewo, znajdowała się wolna przestrzeń, za którą był umiejscowiony balkon. Patrząc w tę stronę, w głębi pokoju po lewej stronie znajdował się aneks kuchenny. Właśnie to w jego stronę poszedłem. Zajrzałem do środka. Ujrzałem tam Andżelikę, która w tym momencie przygotowywała kanapki. Seksowna naga kobieta, z jędrnym biustem, rozsmarowywała teraz masło na świeżym pieczywie. Obok niej, na blacie niewielkiego stolika leżały zawinięte w kawałek pergaminu, cienkie plastry baleronu. Był tam też żółty serek oraz liście sałaty.

Na kuchence, stojącej tuż za plecami dziewczyny, w małym garnuszku gotowała się woda na jajka.

– U zrobisz kanapki? – Zagadnąłem.

– Myh. – Odmruknęła

– Mam ci pomóc?

– Nie koniecznie. Połóż się do łóżka i grzej kołdrę. Zjemy śniadanie w łóżku.

– O widzę, że zaplanowałaś wszystko ze szczegółami?

– Nie! Przecież nie wiedziałam, że przyjedziesz. Sądziłam, że najpierw pojedziesz do domu.

– Wyszło inaczej. – Powiedziałem idąc właśnie w stronę łóżka.

– No. Jednak, jeśli mam być szczera, to wzięłam sobie trzy dni wolnego.

– Szczęściara.

– Bo ja wiem. Wysłałam do firmy też twoje zwolnienie.

– Dziękuję. – Odparłem nakrywając się właśnie kołdrą, powleczoną wełnianą pościelą. Jejku, jaka ona jest miła w dotyku. Czyste ciało, w czystej i wełnianej pościeli. Coś wspaniałego. – Jestem gotowy. – Powiedziałem.

– Zaraz przyjdę – Usłyszałem głos dziewczyny.

Minęło kilka chwil, po których Andżelika pojawiła się ze śniadaniem. Niosła je na specjalnej tacce, lub może stoliczku? Postawiła ją przede mną, po czym sama wślizgnęła się pod kołdrę. Usadowiła się obok mnie i powiedziała:

– Częstuj się.

– Dziękuję.

Muszę przyznać, że kanapki były bardzo dobre. Masło plus świeże pieczywo, baleron, sałata oraz jajko posypane szczypiorkiem smakowało wprost wyśmienicie. Kiedy skończyliśmy jeść, zestawiłem tacko-stoliczek na podłogę i odwróciłem się w stronę Andżeliki kładąc zagipsowaną rękę na kołdrze.

– To jakiż chytry plan uknuła moja jeszcze nie doszła morderczyni?

– Jeszcze żadnego.

– Aha. Rozumiem, że czekasz na mnie?

– Tak.

– Hm? – Zastanowiłem się. – To musi być po pierwsze skuteczne, a po drugie całkowicie poza naszym podejrzeniem.

– No właśnie. Tylko nie bardzo mam pomysł jak to zrobić.

– Ja mam pomysł. – Powiedziałem. – Wymaga on jedynie wspólnego działania.

– Tzn.?

– Mówiłaś mi, jak byliśmy w górach, że moja żona spotyka się z naszym szefem?

– No spotyka się i, co?

– A wiesz, w które dni?

– Dzisiaj i w piątki.

– No i super. – Odparłem. – Zrobimy, zatem tak… - I tu jej wytłumaczyłem cały mój przebiegły plan pozbycia się Mirki, jednocześnie wrabiając w jej morderstwo mojego szefa, który prawdę mówiąc trochę tym romansem z Mirką mnie wkurwił.

– Jesteś pewien, że on zadziała, że wszystko się uda?

– Tak. Tylko musimy wszystko zgrać ze sobą. Pamiętaj, że ty będziesz miała do odegrania najważniejszą rolę. No i muszę się jakoś przebrać. Masz w domu jakieś peruki?

– Jedną.

– Tylko?

– Wiesz, mam ładne włosy, więc nie muszę nosić peruk.

– No tak, rzeczywiście argument nie do podważenia.

– A do tego czasu, co będziemy robić?

– Przede wszystkim to muszę pojechać w jedno miejsce i załatwić wiesz, co?

– No tak wiem. Ale chyba możemy się przez chwilę poprzytulać?

– Oczywiście, że tak. – Odpowiedziałem i przytuliłem ją do siebie.

Jak tak leżeliśmy koło siebie, wtuleni w swe ciała, poczułem jakiś taki dziwny błogi spokój. Zrozumiałem już, że znalazłem swoje miejsce.

                                                    REUSTAŁRACJA

 

Po raz kolejny musiałem skorzystać z pomocy przyjaciela. Pracował w laboratorium chemicznym przy ul. Wojska Polskiego. Spotkaliśmy się na parkingu. Zatrzymałem auto i wyszedłem na zewnątrz. W oddali dał się słyszeć hałas dobiegający z trasy szybkiego ruchu. Zapaliłem papierosa i spokojnie czekałem. Nim skończyłem jarać, ujrzałem niewysokiego z charakterystycznym nieładem na głowie. Na nosie miał duże, w grubych i ciemnych oprawkach, szkła. Mały i ciemny wąsik pod klukom. Tak! Wyglądał jak typowy jajogłowy. Podszedł do mnie i spytał:

– Co zrobiłeś z poprzednim proszkiem?

– Właściwie to wykorzystałem go, ale nie do końca tak, jak bym sobie tego życzył. – Odpowiedziałem mu, na zadane mi pytanie.

– Ktoś nowy zalazł ci za skórę?

– Nie do końca. – Zacząłem. – W sumie jest to ta sama sprawa, tylko z innego nieco punktu widzenia.

– Ok. postaraj się tym razem nie spudłować, bo więcej już tych proszków nie mam.

– A ty w tym białym kitlu chodzisz wszędzie? – Zapytałem.

– Nie rozstaję się z nim.

– W łóżku też?

– Tam tym bardziej! Żona twierdzi, że ją to kręci.

– Nie łapię was. No, ale cóż, ja jestem zwykłym człowiekiem, nie tak światłym.

– Przestań! Każdy ma jakieś zboczenie.

– No, to fakt. Dawka taka sama, jak poprzednim razem?

– Mhy.

– Dzięki. – Powiedziałem biorąc od niego woreczek. – Odwdzięczę się.

– Nigdy w życiu. Tym mnie nie znasz, i nigdy nie widziałeś.

– Ok. To, co? Pójdę już sobie?

– Jedź już. Jak sprawa jakoś przycichnie, to się odezwę. – Rzekł i odszedł.

Ja rozejrzałem się wokoło, upewniwszy się, że nikt nas nie obserwował, po czym wsiadłem do samochodu i wróciłem z powrotem do mieszkania Andżeliki.

 

– Masz? – Spytała mnie już w samych drzwiach.

– Mam. – Odparłem. – Ile zostało do godziny zero?

– Godzina.

– No to musimy się pakować.

– Ja już jestem gotowa.

– Dobra. To poczekaj, założę perukę i idziemy.

Po nałożeniu na głowę, sztucznych blond włosów, sam siebie nie poznałem w lustrze. To bardzo dobrze, bo w przypadku pojawienia się jakiegoś nieprzewidzianego świadka, skutecznie go to zmyli.

Wyszliśmy z mieszkania i skierowaliśmy się w stronę tzw. szybkiego tramwaju.

– Jak myślisz, uda się nam? – Wyczułem w pytaniu dziewczyny nutkę zdenerwowania.

– Na pewno. – Odparłem, ale prawdę mówiąc sam bałem się tak mocno, jak punk boi się skina.

– A jeśli proszek nie zadziała?

– Pomyślimy wtedy. Może upozorujemy wypadek?

– Samochodowy?

– Nie. Kolejowy.

– Jak?

– Kochanie żartowałem. Oczywiście, że samochodowy. Nie mniej, na razie proponuję skupić się na aktualnym planie.

– Skupiam się, jednakowoż zawsze chyba lepiej jest mieć jakiś plan „B”

– A jak się objawia twe skupienie?

– Dupę mam tak ściśniętą, jak jakiś elegancik, który w pasiaku jest prowadzony do kilkuosobowej celi. Kurwa czuję, że przez tydzień będę miała zatwardzenie.

– No to się rozluźnij. – Powiedziałem do niej, masując jej rzeczywiście spięte pośladki.

– Kiedy się boję.

– Minie ci tuż przed akcją.

– A niby skąd wiesz? Zamordowałeś już kogoś? – Też mi teraz zadała pytanie. Przecież nie opowiem jej o poprzednich niedoszłych wydarzeniach.

– A z gangsterskich filmów. – Odparłem.

– Ale masz świadomość, że kino to nie życie?

– Dziwne?

– Co?

– Jak oglądam filmy dla dorosłych, to mam takie nieodparte wrażenie, że są one bardzo podobne do życia.

– Żeś teraz dał przykład? Matrix też jest dla ciebie odbiciem rzeczywistości?

– W pewnym sensie. Pomysł, iż jesteśmy bateryjkami, których dusze żyją w komputerowej przestrzeni, jak się jemu nieco bliżej przyjrzeć, nie jest taki całkowicie wyjęty z rzeczywistości. Jakby pochylić się nad samym problemem duszy, jako takiej, jest to przecież nieuchwytna, niedająca się niczym, bynajmniej na razie zmierzyć, cząstka, naszej świadomości, która ma władzę nad zbitkiem atomów, które tworzą nasze ciała, a która żyję sama sobie? Gdyby np. stworzyć wirtualną przestrzeń, do, której można by przejść naszymi duszami, czyli myślą, czuciem oraz wszystkimi innymi ulotnymi odczuciami, a tu na ziemi pozostawić naszą fizyczność, podłączoną do maszyn, to otrzymalibyśmy świat idealny, bez bólu.

– A pomyślałeś o tym, że komórki w naszym ciele mogą podzielić się tylko konkretną liczbę razy? Później umierają.

– Wiem, ale do tego czasu ludziom żyłoby się lepiej, dusze nie cierpią.

– Jesteś tego pewien?

– Tzn.?

– W przypadku nieszczęśliwej miłości np.? Cierpi ciało, czy dusza?

– A jak złamiesz nogę? No he?

– Dlatego świat został tak wymyślony, a nie inaczej, dlatego proszę cię kochanie nie filozofuj, bo ci to nie wychodzi.

– A skąd wiesz? Skończyłaś może studia filozoficzne?

– Nie, ale ty również.

– Tak samo jak Platon. – Powiedziałem i odwróciłem wzrok.

– Ej. Kochanie nie obrażaj się. – Rzekła do mnie i pocałowała mnie w policzek. – Nie chciałam podcinać ci skrzydeł.

– Ale podcięłaś. – Fuknąłem na nią.

– Już dobrze, mój ty filozofku kochany. – Przytuliła się do mnie. – Kocham cię. Jesteś straszliwie przenikliwy, dociekliwy i w ogóle. – Odniosłem wrażenie, że kobietka, która szła właśnie obok mnie, kpi sobie w najlepsze.

– Czy ty robisz sobie ze mnie jaja? – Spytałem z miną poważną jak dziewiąty miesiąc.

– Ależ gdzież bym mogła? Kwiatuszku, serduszko ty moje, najjaśniejsza gwiazdko na bezchmurnym niebie! Nie robię sobie jaj, po prostu chyba trochę się rozpędziłeś z interpretacją Matrixa, to wszystko.

– Może i masz rację? – Stwierdziłem po chwili namysłu. – Wiesz, którym tramwajem mamy jechać?

– Wiem. Czternastką lub „D”. Te najlepiej nam pasują.

– O to właśnie „D” jedzie. – Powiedziałem, gdyż zauważyłem z daleka nadjeżdżający pojazd.

– Idealnie. – Odparła. – Będziemy na miejscu zgodnie z planem.

Wsiedliśmy do nowego składu, który chyba jeszcze całkiem niedawno wyjechał na tory. Można było to ocenić po czystym wnętrzu, które jeszcze pachniało nowością. Podszedłem do kasownika i skasowałem w nim dwa bilety. Następnie usiedliśmy na krzesłach. Andżelika zajęła miejsce przede mną, siadając plecami do szyby. Spojrzała na mnie i powiedziała:

– Kurczę, ale jestem podekscytowana. Normalnie czuję się, jakbym spełniała dobry uczynek.

– Dobry? Zależy, dla kogo?

– No na pewno nie dla niej, ale dla nas?

– Ale masz świadomość, że to co chcemy zrobić, będzie dla ogółu społeczeństwa czymś złym?

– Wiem. Lecz czyż nie powinniśmy bardziej kierować się naszym dobrem? Co mnie obchodzi zdanie innych ludzi?

– Niby masz rację. – Zacząłem. – Aczkolwiek będzie mi trochę jej żal.

– Dlaczego?

– No wiesz, w końcu parę lat temu przysięgałem jej dozgonną miłość w zdrowiu i chorobie. – Odpowiedziałem.

– Czyżbym wyczuwała pierwsze oznaki skruchy?

– Nie! – Zaprzeczyłem szybko. – To nie skrucha. To zwykły przejaw chrześcijańskiej życzliwości, przebaczenia.

– Od kiedy?

– Co od kiedy?

– Te objawienia u ciebie?

– Dokładnie to nie wiem. Dzisiaj, jak brałem od kumpla ten proszek, tak jakoś mnie naszło.

– Chcesz się wycofać? – Spytała mnie, bacznie mi się przy tym przyglądając.

– A mogę?

– Jeszcze tak. Bo raczej ciężko będzie się wycofać, jak jej już wsypiesz do kawy tego specyfiku.

– No wiem. Wtedy to będzie już pozamiatane.

– Więc?

– Spoko, jeszcze się nie rozmyśliłem.

– Sądziłam w swej naiwności, że jesteś zdeterminowany do pozbycia się jej.

– No wiem. Tak się tylko zastanawiam, czy…

– Czy co?

– Czy musimy ją od razu „kilim”

– A jak nie to, to, co? Chciałbyś ją poprosić o opuszczenie kraju? Załatwić jej azyl w jakimś egzotycznym kraju, gdzie miałaby otwarte konto? Słońce, plaża i orzechy kokosowe?

– Nie ironizujesz za bardzo?

– To może Grenlandia? Lodowce, trasy narciarskie i lodówka na zewnątrz?

– Przestań, tak! – Podniosłem głos. – Tylko się zastanawiałem, a nie rozmyśliłem. Zrobimy to, co jest do zrobienia i tyle. Zamiast moimi dylematami moralnymi, prędzej zainteresowałabyś się swoją rolą. W końcu to ty musisz odciągnąć ich od stolika.

– Mną się nie przejmuj. Może i dupsko mam ściśnięte, ale wykonam swoją robotę.

– No! I tego się trzymajmy. Wzięłaś z domu słuchawki?

– Tak. Jak dojdziemy na miejsce to ci je dam.

– Ok. – Odparłem i spojrzałem w kierunku jakiejś całującej się pary, która siedziała po przeciwnej stronie wagonu. Dziewczyna siedziała na kolanach swojego chłopaka, plecami do przejścia. Nie jestem w stu procentach pewien, ale wydaje mi się, że ów chłopak robił dziewczynie tzw. palcówkę, gdyż trzymał rękę pod jej spódnicą, a ta mimowolnie poruszała rytmicznie biodrami. –„Ach ta młodość” – pomyślałem, przypominając właśnie sobie, swoje młodzieńcze lata.

– Dlaczego tak im się przyglądasz? – Spytała mnie Andżelika, widząc moje zainteresowanie, zakochaną w sobie parą młodych ludzi.

– Ty wiesz, wydaje mi się, że on ją szmera właśnie po cipce. – Szepnąłem jej do ucha

– Znaczy, robi jej dobrze?

– No.

– Jakie to romantyczne. – Westchnęła. – Są tak w sobie zakochani, że zupełnie nie przejmują się obecnymi wokoło nich ludźmi. Coś pięknego – Nagle do naszych uszu doszły delikatne jęki młodej dziewczyny. – U dobry jest. – Skwitowała je Andżelika.

Obserwując ich dalej, zauważyłem, jak w pewnym momencie panienka udami ścisnęła ukrytą pod jej spódnicą dłoń mężczyzny. Tak nadszedł emocjonalny koniec.

Zapewne objawił się on mocnym wybuchem nagromadzonej wilgoci, która dzięki osiągniętemu przez dziewczynę orgazmowi, znalazła ujście na zewnątrz.

Po czym to wywnioskowałem? Ponieważ, gdy chłopak wyciągnął dłoń spod spódnicy, jego palce odbijały światło zapalonych w wagonie lamp.

– Szczęśliwi są. – Odezwała się Andżelika.

– Rzeczywiście. – Potwierdziłem. – Przynajmniej na razie. – Dopowiedziałem.

– Myślisz, że im się nie uda?

– Nie wiem. Nie wszystkim się udaje. W tym konkretnym przypadku są dwie możliwości, albo ta dziewczyna jest wyjątkowo łatwa, albo tak bardzo kocha swojego chłopaka, że pozwala mu na coś takiego w tramwaju.

– Albo tak bardzo lubi seks.

– Przecież przed momentem to właśnie powiedziałem. – Spojrzałem na Andżelikę

– Chodzi mi, że z nim.

– No tak, ale gdzie jej reputacja? Dlatego mówię, że jest dziwką, lub bezgranicznie zakochaną.

– Obstawiam to drugie.

– Ja też. – Odparłem widząc, wręcz czytając z ruchu warg dziewczyny, jak właśnie wyznaje swojemu chłopakowi miłość. – Kiedy dojedziemy? – Zapytałem znienacka.

– Za chwilę. Na następnym przystanku wysiadamy.

– To na Al. Marcinkowskiego. – Stwierdziłem.

– Chyba tak. – Zawahała się. – Ja poznaję gdzie mam wysiąść, po budynku NBP.

– Masz fenomenalny zmysł spostrzegawczy.

– A bo w dzisiejszej erze GPS-u, człowiek zapomina nazw ulic. Pamiętam tylko te główne, resztę wpisuję do urządzenia i dalej ono samo mnie prowadzi.

– Wiem, też z niego korzystam. Jednak ja wychodzę z założenia, że po to je człowiek wymyśla, żeby z nich korzystać.

– Zgadzam się. O! Zaraz wysiadamy. – Wstaliśmy z krzeseł i skierowaliśmy się w stronę drzwi. Kiedy tramwaj się zatrzymał, Andżelika nadusiła zielony przycisk, który je otworzył. Zeszliśmy po schodkach na peron i pomaszerowaliśmy w stronę starego rynku. Słońce chowało się już za budynkami, dlatego na dworze panował lekki półmrok, jest on jednak nieco inny, niż ten panujący np. w okresie zimowym. Podążaliśmy w dół, trzymając się za ręce. Sądziłem, że Andżelika już się trochę uspokoiła, sądząc jednak po tym, jak jej się pociły dłonie, nie było to wcale prawdą.

– Denerwujesz się? – Spytałem.

– Bardzo. – Odpowiedziała. – Im bardziej się zbliżamy na miejsce, tym mocniej bije mi serce.

– Zatem uspokój się, bo jeszcze mi tu na zawał padniesz.

– W moim wieku, to raczej mało możliwe.

– No żebyś się jeszcze nie zdziwiła. Już nie jeden chojrak, okazywał się słabeuszem.

– W górach to raczej nie ty dominowałeś formą.

– To, co innego. Wysiłek fizyczny, a stres.

– Nie martw się, jakoś to przeżyję.

– Ok.

Szliśmy tak razem, szybko zbliżając się do tajemniczego miejsca schadzek mojej żony. W końcu dotarliśmy na miejsce. Była to niewielka kafejka. Z ulicy prowadził do niej króciutki korytarz, a w sumie większa wnęka w ścianie. Od zewnątrz, było duże okno, za którym stał na podwyższeniu maleńki stoliczek, a przy nim dwa krzesła. Właśnie tam zazwyczaj siedzieli, a przynajmniej tak twierdziła Andżelika. Niestety ze względów estetycznych, na oknie ktoś zawiesił firanę i nie było widać zewnątrz, czy i po której stronie siedzą, dlatego nasz plan musiał ulec lekkiej modyfikacji.

– Dobrze. – Zaczęła. – Ja teraz wchodzę do środka i zacznę udawać, że czytam menu, rozejrzę się w sytuacji i powiem ci, do której kawy masz wsypać proszek. Następnie zaczepię starego i wyciągnę ich jakoś na ulicę, wtedy ty szybko wejdziesz do środka i zatrujesz czarny napój.

– Jasne. Jak chcesz go zaczepić?

– Jeszcze nie wiem. Coś wymyślę. – Odparła. – No to idę. Życz mi powodzenia.

– Powodzenia. – Rzekłem i dałem jej buziaka. Andżelika poszła w kierunku kafejki.

Ja przycupnąłem za jakąś terenówką i z niedalekiej odległości obserwowałem przebieg wydarzeń. Moja kochanka weszła do lokalu. Nagle zadzwonił mój telefon:

– Mów. – Odezwałem się do słuchawki, widząc na wyświetlaczu, kto do mnie dzwoni.

– Posłodź kawę z prawej strony.

– Ok. rozumiem, że orzeł wylądował?

– Kto? – Spytała głupio.

– Kurwa! Rozumiem, że są na miejscu?

– Aha? Tak są. No to przygotuj się.

– Jestem przygotowany. – Odpowiedziałem i rozłączyłem rozmowę.

Gdzieś po minucie, oczom mym ukazała się wypchnięta z lokalu postać Andżeliki. Zaraz za nią wybiegła Mirka. Kiedy dziewczyny razem znalazły się na ulicy, poszedłem w ich stronę.

– Czego chcesz od mojego faceta!? – Usłyszałem krzyk Mirki.

– On nie jest twój! – Odkrzyknęła Andżelika, po czym pchnęła zaczepnie moją żonę. No mogła tego nie robić. Mirka szybkimi sierpowymi przyłożyła jej w twarz. Najpierw lewą a później prawą pięścią. Po otrzymaniu drugiego ciosu, uderzona dziewczyna padła plecami na chodnik. Nie wiem czy straciła przytomność, czy nie, ale po chwili moja żona usiadła na niej i zaczęła ją okładać pięściami. W tym momencie podbiegł do niej mój szef i zaczął próbować ściągnąć ją z Andżeliki. Pojawiła się również kelnerka z knajpy, która cały czas pytała się czy ma zadzwonić na policję. Właśnie ten moment zamieszania postanowiłem wykorzystać. Szybko wpadłem do środka i do kawy postawionej po prawej stronie wsypałem proszek. Patrząc na filiżankę z kawą coś mi nie przygrało, ale nie miałem czasu się nad tym dłużej zastanawiać, ponieważ właśnie wróciła moja żona. Dlatego podszedłem do baru i do barmanki stojącej za nim powiedziałem:

– Lecha.

Młoda pani nalała mi kufel, a podając go poprosiła mnie o sześć złotych. Podałem jej odliczoną kwotę i nabrałem złocistego płynu w usta. Wtedy ze stolika na podwyższeniu doszedł mnie podirytowany głos Mirki:

– Nawet zamówionej kawy nie potrafią właściwie podać. Proszę ona jest dla ciebie. – Powiedziała i podała swą filiżankę kochasiowi. Gdy usłyszałem te słowa, natychmiast zakrztusiłem się, opluwając przy tym barmankę, nieprzełkniętym jeszcze piwem.

– Co pan!? – Krzyknęła do mnie, wycierając twarz.

– Przepraszam. – Wydukałem, zmieniając głos maksymalnie mocno jak tylko potrafiłem. – Następnie szybko dokończyłem piwo i wyszedłem z knajpy. W momencie, w którym opuszczam lokal, zauważam kontem oka z, jak błogim uśmiechem na ustach, mój szef właśnie delektuje się trucizną. – Kurwa w dupę jego wyjebana mać! – Zakląłem siarczyście na głos. – Ja pierdolę!

– Hej! – Usłyszałem za sobą wołanie. Odwróciłem się do tyłu gdzie ujrzałem stojącą Andżelikę. – Aż tak cię to boli?

– Boli? Nie! Nic mnie kurwa nie boli! Tylko jest …ale ty źle wyglądasz? – Przyjrzałem się jej mocniej. – Musiałaś dać sobie, aż tak stłuc twarz?

– Chodź odejdziemy trochę dalej by się nie rzucać w oczy. Aha i daj mi tę perukę, schowam ją do torebki. – Powiedziała do mnie Andżelika. – Mogłeś mnie ostrzec, przed nią. Nie sądziłam, że ona umie tak dobrze napierdalać. – Rzekła i wypluła na asfalt kawałek zęba. Na szczęście nie była to jedynka.

– Ale nie widziałaś tych ciosów? – Spytałem.

– Powiem ci tak. Pierwszy, którego zauważyłam zbyt późno by się przednim obronić, na tyle mnie ogłuszył, że drugi przyjęłam nawet nie wiem, kiedy? Potem jak już leżałam na ziemi, to było mi wszystko jedno. Normalnie nie miałam świadomości, co się ze mną w ogóle dzieje. Coś strasznego. Mogłam tylko leżeć i czekać aż skończy mnie okładać. Dobrze, że naszemu szefowi udało się ją w końcu ze mnie zdjąć, bo inaczej chybaby mnie zatłukła.

– A co ty zrobiłaś, że ją tak zdenerwowałaś? – Zapytałem.

– Po prostu. – Zaczęła odpowiedź. – Podeszłam do niego, nachyliłam się i włożyłam mu język do gardła. Na początku trochę się bronił, ale później fantazja go poniosła. A tej kurwie, jak tylko minął pierwszy szok, rzuciła się na mnie i wypchnęła z lokalu. Resztę historii już znasz.

– Tak, resztę już znam. – Odparłem, gdy nagle usłyszeliśmy ryk syren nadjeżdżającej karetki pogotowia.

– Jeeest! – Krzyknęła podekscytowana dziewczyna. – Jes…? – Nie dokończyła, gdyż ujrzała wybiegającą przed lokal Mirkę, która machając na jadącą karetkę, krzyczy:

– Szybko panowie! Szybko!

Wtedy Andżelika spojrzała na mnie i wycharkała:

– Chcesz mi coś powiedzieć?

– Ups.

Po tej, jakże krótkiej odpowiedzi z mej strony, nastąpiła dłuższa chwila ciemności. No cóż? Miała prawo mnie walnąć, ale żeby zaraz nokautować?

Gdy odzyskałem właściwy stan równowagi duchowej, wstałem i poszedłem na najbliższy postój taksówek. Wsiadłem do pierwszej z brzegu taksówki i zrezygnowanym głosem powiedziałem do schludnego taksówkarza:

– Oś. Zygmunta Starego.

 

 

                                                           PRZEPROSINY

 

Gdy przyjechaliśmy na miejsce, były dwadzieścia dwie minuty po dziesiątej. Przestrzeń między blokami oświetlały zaświecone latarnie. W przeważającej większości blokowych okien paliły się jeszcze światła, co mogło sugerować, że mieszkańcy tego niewielkiego osiedla są raczej tzw. nocnymi markami, niż rannymi.

Zapłaciłem taksówkarzowi za kurs, i wyszedłem z pojazdu. Następnie szybkim krokiem poszedłem do mieszkania Andżeliki. Stanąłem przed drzwiami i nacisnąłem na dzwonek. Rozległ się cichy szmer dzwonka, po którym nastała cisza. Po jakimkolwiek braku reakcji, nacisnąłem przycisk raz jeszcze, lecz tym razem nieco dłużej przytrzymując naciśnięty guzik. Tym razem za zamkniętych drzwi doszedł do mnie cichy szmer czyiś kroków wewnątrz mieszkania. Po upływie kilku sekund drzwi otwarły się, a w nich pojawiła się postać mojej dziewczyny. Ubrana w białą piżamę, z włosami opuszczonymi na lico, przesunęła się lekko w bok, dając mi tym do zrozumienia, iż mogę wejść do środka. Skrzętnie skorzystałem z zaproszenia. Wchodząc do środka usłyszałem:

– Zamknij drzwi.

– Dobrze. – Odparłem, po czym kluczem włożonym w zamek, zakluczyłem skrzydło. Następnie zdjąłem z siebie kurtkę i wszedłem do ciemnego pokoju. Andżelika siedziała na łóżku. Zaświeciłem górne światło i podszedłem do niej. Następnie ukląkłem tuż przed nią i rozchyliłem swymi dłońmi włosy z jej twarzy. Za nich ukazała mi się posiniaczona i opuchnięta buzia. Wargi miała teraz nienaturalnie duże, fioletowe prawe oko oraz pękniętą skórę na lewej kości policzkowej. Oko z lewej strony było obecnie zamknięte, tak mocno napuchły jej uszkodzone powieki. Mimo tych niewątpliwych urazów, z bezczeszczonych oczek kapały łzy. Uchwyciłem jej głowę dłońmi, i naj delikatniej jak tylko mogłem, pocałowałem w usta.

– Przepraszam cię myszko. – Wyszeptałem. – Przepraszam ciebie za to, że pomimo twojego wielkiego poświęcenia się, nic z naszego planu nie wyszło, ale ani ja, ani tym bardziej ty, nie mogliśmy przewidzieć, że kelnerka źle postawi zamówioną kawę.

– Jak to? – Spytała mnie przez łzy.

– No normalnie. Kiedy powiedziałaś mi, do której kawy mam wsypać proszek, nie wiedziałaś, że ta kawa finalnie była przyniesiona dla naszego pryncypała. Ja nie zwróciłem na to uwagi, gdyż spieszyłem się, by nikt mnie nie zauważył. Gdy się o tym dowiedziałem, było już za późno.

– To, co teraz zrobimy?

– Teraz to zobaczymy jak potoczy się dalej sytuacja. Na pewno Mirka pojedzie na komisariat, składać wyjaśnienia. Potem, gdy zrobią sekcję zwłok odkryją, że jego zgon nie był taki do końca całkowicie przypadkowy.

– Myślisz, że ją oskarżą?

– Tego to nie wiem. Na pewno możemy się spodziewać tego, iż nas też wezwą na wyjaśnienia.

– Tzn.?

– Ciebie Mirka kojarzy, więc przypomni sobie o tobie podczas składania zeznań. Co zaś się mnie tyczy, to cóż, ja powiem, że byłem tu u ciebie i czekałem aż wrócisz do domu. Z opisu świadków, ewentualna osoba, której będą szukać ma blond włosy. Trzeba tylko pozbyć się tej peruki i to najlepiej wraz z torebką. Powinniśmy także wyjątkowo dobrze posprzątać mieszkanie, by żaden sztuczny włos się tu nie ostał.

– Ale możemy z tym poczekać do jutra?

– Naturalnie. – Odparłem. – Teraz połóżmy się spać.

– No. – Powiedziała Andżelika i nim się schowała pod kołdrą, rozebrała się do naga.

Nie pozostało mi nic innego, jak tylko skorzystać z toalety, umyć zęby i wsunąć się pod pierzynę. Dziewczyna leżała na boku, więc i ja tak się położyłem. Leżeliśmy tak w pozycji tzw. na łyżeczkę, gdy nagle Andżelika zaczęła się o mnie ocierać.

– Kochanie czy ty masz na coś ochotę? – Spytałem z niedowierzaniem.

– Na coś szybkiego?

– Ale buzia cię nie boli? – Dociekałem.

– Boli, jednakowoż nie nią zamierzam teraz przez chwilkę popracować.

– Aha. A czym?

– A tym. – Odparła i wypięła w mą stronę, swój kształtny tyłeczek. No i cóż ja mogłem w tej sytuacji zrobić, zwłaszcza, kiedy palcami dłoni wyczułem tę zajebiście mokrą szczelinę? Jestem tylko zwykłym, napalonym samcem, który do tego ma nieposkromioną ochotę wyżyć się za przeżytą kilkadziesiąt minut temu porażkę. Dlatego skorzystałem! Wszedłem w nią i rżnąłem najmocniej jak tylko mogłem, a jednocześnie na tyle, na ile mi pozwoliła. Czy zaspokoiłem swoje żądze, gdy skończyliśmy? Chyba tak, biorąc pod uwagę fakt jak szybko po tym zasnęliśmy.

 

Obudziłem się. Spojrzałem na zegarek, który nosiłem na nadgarstku lewej ręki. Była siódma. Obróciłem głowę w lewo. Obok mnie, leżąc na plecach spała moja kobieta. Od razu zauważyłem, że opuchlizna zaczęła powoli ustępować miejsca siniakom. Na szczęście usta Andżeliki wróciły już do bardziej naturalnych rozmiarów. Wstałem i poszedłem do łazienki. Tam podszedłem do ubikacji, podniosłem klapę do góry i wysikałem się. Następnie umyłem swojego smoka i wróciłem z powrotem do pokoju. Położyłem się koło Andżeliki, całując ją w policzek.

– Dzień dobry kochanie. – Odezwałem się, gdyż zauważyłem, że otworzyła jedno oko. – Drugie jeszcze się nie otwiera?

– Jeszcze nie. – Odpowiedziała. – Lecz już mnie nie boli.

– To bardzo dobrze. A skóra na policzku?

– No z nią jest gorzej. Zastanawiam się czy nie powinnam jechać do chirurga, by ją zeszył. – To powiedziawszy, przejechała palcami po dużym strupie.

– Nie wiem, czy teraz to już coś da? – Rzekłem pytającym tonem – Może poczekajmy, aż opuchlizna całkiem zejdzie? Chcesz to przemyję ci ranę wodą utlenioną? – Zaproponowałem.

– Za chwilę. – Odparła. – Nie chcę jeszcze wstawać. Źle się czuję.

– Coś cię boli? – Spytałem wystraszony.

– Nie. Nie chodzi o ból. Mam kaca moralnego. Może źle postąpiliśmy?

– Wyrzuty sumienia ciebie dręczą?

– A ciebie nie?

– Jakoś nie. Widać jestem złym człowiekiem.

– Mnie też kiedyś zabijesz?

– Pytasz poważnie, czy robisz sobie jaja?

– Poważnie.

– Kochanie. – Przytuliłem się do niej. – Uwierz mi, ciebie nie zamorduję. – „Zwłaszcza, że już raz mi spod topora uciekłaś”. Pomyślałem sobie. No, ale tego już wiedzieć nie musiała. – Po prostu przyjąłem do wiadomości to, że zamierzamy się jej pozbyć. Pogodziłem się z tym.

– A nie przeszkadza ci to, że zamiast niej, zabiliśmy naszego dyrektora? – Spytała spoglądając mi w oczy. – Nie czujesz żalu z powodu śmierci niewinnego człowieka?

– Tak, tylko czy on był tak rzeczywiście niewinny? W końcu przecież miał romans.

Jego żona, pewnie się zmartwi, kiedy się dowie, w jaki sposób zmarł jej mąż. – Dokończyłem swą myśl.

– Może i masz rację? Połóż się na plecach, chcę oprzeć głowę na twej klacie. – Powiedziała. Z wielką ochotą uczyniłem to, o, co mnie poprosiła. Niestety nie poleżeliśmy w tej pozie zbyt długo, gdyż niespodziewanie kilka minut później, zadzwonił dzwonek u drzwi.

– Kto to!? – Andżelika zerwała się z łóżka.

– Spokojnie kochanie. – Rzekłem odkrywając się z kołdry. – Zaraz sprawdzę, załóż szlafrok. Ja pójdę zobaczyć kogóż to przywiał wiatr? – Powiedziałem zakładając przy tym dżinsowe spodnie i bawełniany podkoszulek.

Następnie podszedłem do drzwi i spojrzałem przez wizjer. „No ładnie kurwa” – Pomyślałem.

– Kochanie to policja.

– No to otwórz.

Przekręciłem klucz w zamku i nacisnąłem klamkę. Gdy skrzydło stanęło otworem, ujrzałem przed sobą dwóch funkcjonariuszy poznańskiej dochodzeniówki, sadząc naturalnie po legitymacjach, które mi przystawili do oczu.

– Dzień dobry. – Powiedziałem uprzejmie. – Panowie w celu?

– Dzień dobry, możemy wejść? – Spytał mnie ładny przedstawiciel służb państwowych. Dłuższe ciemne włosy, trzydniowy zarost na twarzy i zielone oczy. Wysoki, co najmniej metr dziewięćdziesiąt, ubrany w białą koszulę ozdobioną grafitowym krawatem oraz czarny garnitur. Jego partner był niższy o parę centymetrów, ale za to masywniej zbudowany.

– Ale konkretnie to w jakim celu? Bo widzą panowie aktualnie jesteśmy trochę, że tak powiem w proszku….

– Wszystko zaraz wyjaśnimy. – Odparł, po czym wepchnął mnie ręką do środka. – Zastaliśmy panią Andżelikę?

– Jest w kuchni. – Odpowiedziałem, zamykając za nimi drzwi.

– Dobrze. – Odparł niższy. Razem weszli do pokoju i bez ceremonialnie usiedli sobie przy małym stoliku, który stał niedaleko balkonu.

– Napiją się panowie kawy? – Spytała się ich Andżelika, która wyszła właśnie z kuchni.

– Chętnie. – Odparł ładny. – Dla mnie czarna.

– A dla mnie z cukrem i śmietanką. – Dodał niższy, który był przeciwieństwem wyższego. Bez włosów na głowie, gładko ogolona twarz oraz błękitne oczy.  – Przyszliśmy do pani, ponieważ uważamy, iż jest pani zamieszana w śmierć pewnego człowieka. – Dokończył, zmieniając temat.

– Zaraz do panów podejdę, tylko zaleję kawę. – Odparła.

– A pan gdzie był wczoraj wieczorem? – Spytał tym razem mnie.

– Tu. – Odparłem.

– Cały wieczór?

– Właściwie tak.

– To tak, czy nie?

– Cały wieczór, byłem tutaj. – Odpowiedziałem pewnym tonem.

– A pani? – Spytał zerkając na moją dziewczynę.

– Nie. Andżelika wyszła dokądś około godziny osiemnastej. – Rzekłem. – Ale nie, nie wiem, dokąd. – Ubiegłem następne pytanie.

– Rozumiem. Pańska dziewczyna wychodzi gdzieś w bliżej nieokreślone miejsce, a pana to nie interesuje? – Spytał i spojrzał na mnie.

– Ufam jej. – Odparłem z uśmiechem. – Wyznaję pewną zasadę. Wierz kobiecie i nigdy jej nie sprawdzaj.

– Dlaczego? – Zapytał.

– Żebyś dalej mógł wierzyć. – Odpowiedziałem.

– Ha, ha, ha. – Zaśmiali się obydwoje. – A to dobre. – Dopowiedział ładniejszy.

W tym momencie weszła Andżelika postawiła kubki z parującym napojem, po czym sama usiadła na krześle z filiżanką w dłoni.

– Z czego się śmiejecie?

– Z maksymy pani chłopaka.

– A! Wierz kobiecie i nigdy jej nie sprawdzaj. Znam ją i podoba mi się. – Powiedziała.

– Dobrze, co pani robiła w kawiarni na ul. Żydowskiej?

– Tzn.?

– Wiemy, że weszła pani do lokalu i podeszła do siedzącej w nim pary. Następnie pocałowała pani w usta pana i w konsekwencji tego wszczęła się miedzy panią a towarzyszką owego pana bójka. – Powiedział niższy z funkcjonariuszy. Następnie podniósł kubek do ust i napił się kawy. – Dlaczego?

– Pyta pan, dlaczego? – Enigmatycznie spytała się Andżelika. – Nie wiem. Może chciałam załatwić sobie awans? – Powiedziała pytając, rozchylając przy tym delikatnie swe uda. Wtedy nasi nieproszeni goście zastygli w bezruchu. Moja dziewczyna niby przypadkiem, zademonstrowała im swoją na wpół wydepilowaną szparkę. Kiedy oni siedzieli wpatrzeni w nią, dziewczyna wzięła łyk kawy. Naturalnie zrobiła to tak niezdarnie, że kilka kropel beżowego napoju pokapała jej z brody na biust. – Ale, czy to grzech? – Powiedziała głaszcząc się palcami po udzie.

– Nie, żaden grzech. – Odparł ładniejszy, gdy już się nieco otrząsnął. – Chodzi o to, że on nie żyje.

– A to pech. – Odparła, kładąc lewą dłoń na swoim łonie, zasłaniając tym manewrem im widok. – A na, co zmarł?

– Został otruty – Poinformował niższy.

– Chyba panowie mnie nie podejrzewają? – Spytała, ewidentnie masując się palcami.

Odniosłem wrażenie, że obecni w mieszkaniu funkcjonariusze w ogóle mnie nie zauważają.

– Nie musi pan wyjść? – Spytał mnie spocony na twarzy inspektor.

– Rzeczywiście, chyba wskoczę po bułki. – Odparłem spoglądając na Andżelikę. Następnie wycofałem się z pokoju. Otworzyłem drzwi i mocno nimi trzasnąłem. Jednakowoż nie wyszedłem z mieszkania. Zakradłem się delikatnie do skraju drzwi pokojowych i zajrzałem do środka. Na dywanie leżał ładniejszy z funkcjonariuszy. Na nim leżała Andżelika, pochłaniając w sobie jego maczugę. Ciemnowłosy lizał jej sutki, poruszając delikatnie biodrami. W pewnym momencie, od tyłu podszedł do nich drugi z policjantów, trzymając w dłoni butelkę oleju do smażenia. Przechylił ją i pozwolił, by kilka kropel gęstego płynu spadły na brązowawą przestrzeń między pośladkami dziewczyny. Następnie, dłonią lekko go rozsmarował, po czym z prawdziwym umiarem, wcisnął w nią swego węża. Gdy już wszedł w nią, aż po samą nasadę, zaczął się w niej delikatnie poruszać. Stojąc tak i obserwując cały ten akt, poczułem się jakoś dziwnie. Także grymas rozkoszy na posiniaczonej twarzy Andżeliki, wzbudził we mnie uczucie zazdrości. Widać było gołym okiem, że jej się ta zabawa autentycznie podoba!

– Ja go nie otrułam. – Wysapała Andżelika, ledwo łapiąc oddech. – Zostałam pobita, przez tę jego kochankę. – Wyjąkała, czując zapewne, że orgazm zbliża się do niej wielkimi krokami.

– Chyba pani wierzymy! – Krzyknął ten pod nią. – Tak teraz myślę, że pani osoba, to fałszywy trop.  

– Szybciej! – Krzyknęła Andżelika. – Jeszcze szybciej! – Obydwóch mężczyzn rozpoczęło gwałtowny i szybki galop biodrami.

– Aaaaaaa! – Krzyknęła Andżelika osiągając szczyt. Mocno odchyliła głowę do tyłu, a dłońmi przytrzymała za biodra niższego, by i on, jak ten, na którym siedziała skończył w jej środku.

– Ach! – Krzyknęła cała trójka. – Jezu jak cudownie! – Krzyczała Andżelika. – Wtedy cicho wyszedłem z mieszkania. Schowałem się za wyłomem na korytarzu i czekałem aż funkcjonariusze opuszczą kawalerkę mojej kochanki. Gdy zeszli schodami na sam dół, poszedłem z powrotem do Andżeliki. Gdy otworzyłem drzwi, zauważyłem, jak dziewczyna stojąc pod prysznicem, podmywa swe krocze.

– Zadowolona? – Spytałem z pogardą.

– Z seksu i owszem, ale z całej sytuacji już nie. – Odparła. – Przynajmniej nie zadawali zbyt wielu pytań.

– Sądzisz, że tym „daniem dupy” załatwiłaś sobie nietykalność?

– Przynajmniej na razie. – Podniosła wzrok do góry i spytała mnie? – Byłeś zazdrosny?

– Nie! Dlaczego niby miałbym być zazdrosny? Miłość w burdelu dwieście złotych, zobaczyć swoją kobietę z dwoma fiutami, bezcenne! – Powiedziałem. – Miałaś orgazm?

– Zajebisty!! – Odparła z uśmiechem. – Musimy sobie kupić wibrator. Nie gniewaj się, coś trzeba było zrobić.

– Wiem, ale żeby zaraz seks? Pupa cię nie boli?

– Trochę, ale to miły ból. Teraz zamiast nim, trzeba się zastanowić, co zrobić z twoją żywą jeszcze żoną? Jak ją wyeliminować z życia?

– Nie wiem. – Odparłem całkowicie szczerze. – Może zaimprowizujemy jakiś wypadek?

– W jaki sposób?

– Słuchaj. Nasze dzieci, są w tej chwili na wakacjach u jej rodziców. Więc my możemy ten moment wykorzystać i przeciąć w jej samochodzie wężyki hamulcowe. Wyleci z nich płyn i będzie po zawodach! Wiesz wprowadzić w życie tzw. plan „B”, o którym rozmawialiśmy wcześniej, zwłaszcza w zaistniałej sytuacji.

– Ekstra pomysł. Możemy również spreparować list, w którym przyzna się ona do zabójstwa swojego kochanka. Kurwa! Jak tak na to spojrzę, to dochodzę do wniosku, że to nawet i lepiej, że w kawiarni tak się stało, jak wyszło! – Stwierdziła. – Chodź do mnie! – Powiedziała rozkazującym tonem. Dlatego bez szemrania rozebrałem się i ze sterczącym przyjacielem, weszliśmy do wanny. Andżelika odkręciła wodę i z słuchawki poleciała na nas ciepła woda. Natychmiast zgiąłem dziewczynę w pół i odwróciłem ją tyłem do siebie. Wszedłem w nią dość gładko. Nie wiem czy to w wyniku jej podniecenia, czy dzięki resztkom, które pozostawił w niej wyższy inspektor? W każdym razie kochaliśmy się w tej pozycji, tak długo, aż i ja pozostawiłem w niej odrobinę swego materiału genetycznego.

 

                                                    SAMOCHÓD MIRKI

 

Dzień upłynął nam na jakiś bliżej nieokreślonych bzdetach. Trochę rozmów, obiad a w następstwie przesadnego obżarstwa, sjesta. Kiedy, jednak nastał wieczór postanowiłem napisać Mirki list pożegnalny. Właściwie nie mógł być on o tyle pożegnalny, co informacyjny. Dlatego usiadłem przy stole w kuchni, w prawą dłoń chwyciłem wieczne pióro i na położonym przede mną na blacie pergaminie rozpocząłem pisać.

 

W związku z narastającym we mnie kacem moralnym, który potęgowany jest rosnącymi wyrzutami skatowanego sumienia, pragnę szanowną policję poinformować, iż z przyczyn, swej ogromnej miłości a także zazdrości, która spalała mnie od wewnątrz i z, którą nie mogłam sobie poradzić, z pozoru z czystym sumieniem zamordowałam Pana Jeremiasza Kozioł! Nie potrafiłam pogodzić się z faktem, iż jestem dla niego tylko odskocznią od życia rodzinnego, od żony, która nie rozumie, nie zaspokaja, jego seksualnych potrzeb. W swojej naiwności sądziłam, że w końcu porzuci ją i ożeni się ze mną. Długo czekałam na ten moment, zdradzając z nim również swego męża. Próżny był jednak mój optymizm. On absolutnie nie zamierzał rozwieść się ze swoją żoną. Wywołało to we mnie ogromne poczucie żalu i odrzucenia. Poczułam się tak, jak rzucony z okrzykiem bólu, gorący kartofel. Przelana czara goryczy, poplamiła biały obrus mojej naiwności.  Niestety nie mam jeszcze na tyle odwagi, by powiedzieć wam o tym osobiście, dlatego więc najpierw przekaże ten list, byście mogli mnie zaaresztować!”

 

Z wyrazami szacunku Mirka Kłopociska.

 

Gdy już napisałem ten liścik, zawołałem do kuchni Andżelikę:

– Kochanie przyjdź tu do mnie.

– Już napisałeś?

– Tak, ale chciałbym żebyś go przeczytała.

– Zaraz przyjdę. Wstaw wodę na kawę.

– Robi się. – Odpowiedziałem i zapaliłem gaz pod stalowym czajnikiem. Kiedy otworzyłem szafkę wiszącą nad zlewem, moim oczom ukazało się prawie puste pudełko po kawie. – Kochanie, ale obawiam się, że kawy dla dwóch nie wystarczy. Może napijesz się herbaty?

– Może być. – Odparła.

Po chwili weszła do kuchni. Ubrana w jasne dżinsowe spodnie, które ciasno opasały jej zgrabny tyłeczek, oraz obcisłą, bawełnianą koszulkę. Tischert koloru białego, kontrastem podkreślał brązowe sutki na piersiach Andżeliki, gdyż dziewczyna nie założyła pod niego stanika. Lokowane włosy spięte w kitkę, odsłoniły zgrabną szyję mojej dziewczyny.

– Hm. Ładnie wyglądasz.

– Z tą szramą?

– Ale oko już masz otwarte. Jeszcze parę dni i zejdzie cała opuchlizna.

– Lecz blizna pozostanie.

– Trudno. Mnie się to nawet podoba. – Starałem się ją pocieszyć. – Dobrze skończmy już na ten temat rozmawiać. Przeczytaj list, który napisałem. – Powiedziałem wsypując do jednego kubka resztkę kawy, a do drugiego naczynia łyżeczkę Cejlońskiej herbaty.

– No ładnie. – Zaczęła. – Jeszcze nakreśliłeś motyw. Że niby chytry jesteś?

– Wiesz, chciałem by brzmiał autentycznie. Żeby policja nie ryła dalej.

– Kiedy chcesz iść?

– Późnym wieczorem. – Odparłem. – Wtedy jest na parkingu najmniejszy ruch. Ale pamiętaj, że musimy się do niego włamać.

– Nie masz kluczyków?

– Mam, ale w domu. Na szczęście to nie kłopot.

– Tzn.?

– Jakieś dwa miesiące temu, zepsuł nam się centralny zamek, dlatego więc wystarczy otworzyć przednie drzwi.

– A musimy je otwierać?

– A gdzie podrzucimy jej ten list? A tak, otworzymy drzwi i w schowku schowamy kopertę z naszym, źle, z jej przyznaniem się do winy.

– Cudnie! – Krzyknęła Andżelika, klaszcząc w dłonie i podskakując niczym piłeczka pingpongowa. – Jestem tak podekscytowana, że normalnie aż mam ochotę ci obciągnąć.

– Dobra, dobra. – Rzekłem. – Nie podniecaj się aż tak bardzo. Najpierw niech nam się uda, później będziesz mi obciągać.

– Jak nam się dzisiaj uda, to później przez cały dzień będę jadła lody! – Powiedziała i oblizała mnie swym językiem od brody przez policzek, aż po oko. Następnie wepchnęła mi go do ust. Nie powiem, uwielbiam, jak się tak zachowuje. Trochę wulgarnie, trochę wyuzdanie. Czy to mnie kręci? Jak cholera. Testosteron w takim momencie we mnie wrze. Najchętniej zerwałbym teraz z niej te wszystkie rzeczy, które krępują jej ciało i położyłbym ją na stole. Następnie swoimi pocałunkami okryłbym każdy zakamarek jej seksownego ciałka. Kiedy już by nie mogła wytrzymać wysokości pułapu, do którego doszłoby jej podniecenie, przeleciałbym ją tak mocno, aż by się posikała.  – Ależ się rozmarzyłem – Pomyślałem sobie, cały czas namiętnie całując Andżelikę.

– Masz ochotę? – Spytała się mnie, gdy na chwilę oderwała od moich swe usta.

– Nie! – Odparłem. – Nie mam, czym tryskać.

– Szkoda! – Rzekła ze smutkiem, by po chwili ponownie włożyć mi w usta swój język.

– Ok. kawa! – Krzyknąłem, gdy braliśmy oddech.

– Masz rację. – Odparła oblizując swoje napęczniałe i przekrwione od intensywnych całusów usta. – Napoje dobrze nam zrobią.

– Na pewno. – Odparłem i usiadłem na krześle. Kubek z gorącą kawą postawiłem przed sobą na blacie. – Nie siadasz?

– Siadam. – Odparła. Zajęła miejsce naprzeciw mnie. Obok mojego kubka postawiła swój, a następnie chwyciła me dłonie w swoje. – Jak się już jej pozbędziemy to, co zrobisz z dziećmi?

– Jak to, co? Zamieszkam z nimi.

– A, co ze mną? – Spytała.

– Jakoś to przetrzymamy. Po roku się wprowadzisz do nas…

– Kiedy?!

– Może szybciej. – Sprostowałem od razu.

– Może natychmiast?

– Nie. To by było za wcześnie. Zrozum, to są małe dzieci. – Zacząłem. – Chociaż?

– Co?

– Mam mały pomysł! Możesz się do nas wprowadzić, jako ich niania, zamieszkać z nami i z wraz z upływem czasu wyjść za mnie. 

– Hm? A to ciekawy pomysł. – Uśmiechnęła się. – Widzę, że potrafisz kombinować, zwłaszcza pod presją.

– Pewnie, dlatego pracuję, jako komiwojażer.

– Jako przedstawiciel handlowy. – Poprawiła mnie.

– Toż to jedno i to samo bagno. Czy w tej, czy w tamtej wersji chodzisz po ludziach prosząc się by coś od ciebie kupili. Ja nie widzę zbytniej różnicy. – Powiedziałem a następnie napiłem się kawy. Odstawiwszy kubek na stół, spojrzałem w jej brązowe oczy i cicho wyszeptałem – Kocham cię.

– Ja ciebie też. – Odparła. – Przepraszam ciebie za tę akcję z tymi glinami, ale sam rozumiesz…

– Wiem. Musiałaś ich jakoś przekonać. Ale przyznaj się dobrze ci było?

– No było. Jednak wolałabym, abyś to ty leżał pode mną.

– No a ten drugi?

– Drugi może być gumowy, albo znajdziemy sobie jakiegoś wspólnego kochanka?

– Jak to wspólnego? – Przeraziłem się. – Ja z innym mężczyzną, tak wiesz… nie za bardzo się widzę. Jestem takim jakby to powiedzieć? Delikatnym homofobem.

– Delikatnym? Można być delikatnym? Ale co? Takim w połowie?

– Powiedzmy, że nie mam ochoty na seksualne igraszki z jakimś młodzieńcem. – Odparłem zdecydowanym głosem.

– Ale to nie ty, będziesz mu nadstawiał swoje „otwory” tylko ja.

– Niby tak, ale jego maczuga, w określonych sytuacjach będzie znajdować się blisko mojej, co może mnie odrobinę deprymować. – Odpowiedziałem.

– Sprawdzimy później.

– Zobaczymy. – Uciąłem krótko. – Teraz trzeba się już powoli szykować. Masz w domu jakieś mocne ucinaczki?

– Mam. – Odpowiedziała i otworzyła szufladę znajdującą się w stole. – Proszę, o to one.

– Idealne. – Stwierdziłem bacznie je obejrzawszy. – To, co? Ubieramy się i idziemy na spotkanie z przeznaczeniem?

– Ok.

– Ale wiesz, co? Załóż na siebie jakąś ciemną kurtkę. Ja też taką ubiorę, będziemy się wtedy mniej rzucać w oczy.

– A masz taką u mnie? – Spytała.

– No. W tej, w której przyszedłem do ciebie ostatnim razem. – Odparłem.

– Aaa, rzeczywiście, całkowicie o niej zapomniałam.

– Sklerotyczka. – Skwitowałem jej luki w pamięci.

– Uważaj, bo cię walnę. – Odparła z uśmiechem.

– W co? – Dopytałem zaczepnie.

– A w to. – Chwytając mnie szybko za jądra, odpowiedziała na moją słowną zaczepkę.

– Nie tak mocno kochanie, bo mi spuchną. – Powiedziałem. 

– Wtedy będą wymagały lodowych okładów. – Rzekła zalotnie.

– Chcesz mi zamrozić plemniki?

– Może?

– A nie lepiej zamrozić je, gdy się wydostaną na zewnątrz?

– Ten sposób wykorzystamy inaczej.

– ?

– To proste, kiedy mnie przez kilka dni będzie bolała głowa, ty zapełnisz menzurkę a następnie zamkniesz ją w zamrażarce, by nie zginęły. Wykorzysta się je w późniejszym terminie.

– Ależ ty masz pomysły. – Powiedziałem kręcąc ze zdumienia głową. – Nie przypuszczam, by ból głowy ci przeszkadzał w wyobracaniu mnie.

– Aż tak złe masz o mnie zdanie?

– Nie takie złe. Ale przyznaj się sama, jesteś nimfomanką. Naturalnie nie mówię, że mi to przeszkadza, przynajmniej do czasu, kiedy jedynym obiektem twego zainteresowania będzie tylko moja osoba.

– Przyrzekam ci, że na razie liczysz się dla mnie tylko ty. – Podeszła do mnie i dala mi buziaka.

– A tych dwóch funkcjonariuszy?

– Jak drwa rąbiesz to i wióry lecą. – Odparła i podała mi kurtkę.  

Wziąłem od niej me odzienie i założyłem je na siebie. Była to skurzana, czarna kurtka tzw. motocyklowa. Kupa niepotrzebnych suwaków oraz imitacji kieszonek. Naturalnie miała też normalne kieszenie, lecz te były w zdecydowanej mniejszości w porównaniu do liczby zamków i zameczków. Gdy się już wreszcie pozapinałem, jak należy a do kieszeni schowałem ucinaczki, powiedziałem do swojej kobiety:

– Idziemy.

– Tak jest. – Odparła.

Wyszliśmy z mieszkania i skierowaliśmy się w stronę mojego M4. Jak zapewne pamiętacie mieszkałem na oś. Bolesława Chrobrego. Ściślej mówiąc w bloku o numerze bocznym 20. Przed tzw. deską znajdował się dość duży parking, na którym mieszkańcy parkowali swe pojazdy. Niedaleko mojego bloku dumnie prezentował się głęboki rów a właściwie był to podłużny wykop, który zaczął być drążony jeszcze za czasów socjalizmu w aspekcie warszawskiego metra, o wdzięcznej nazwie - szybki tramwaj -. W obecnym czasie, rzeczywiście na jego dnie znajdowały się tramwajowe tory, po których z gracją mknęły zielone pojazdy szynowe, te nowe jak i te stare, otrzymane w darze od Holendrów. Poznaniacy to taka trochę chytra nacja, która przyjmie wszystko, co jest za darmo, mimo, że osobiście nie pamiętam żadnych kataklizmów. Nawet powódź stulecia z 1997r. nas ominęła, co nie przeszkodziło prezydentowi miasta przyjąć od Olendrów, starego trzydziestoletniego taboru. Przed placem rosły jakieś bliżej nieokreślone krzaki i to właśnie w nich postanowiliśmy się z Andżeliką zaczaić.

– Który jest wasz? – Spytała mnie. Przysuwając się do mnie. – Powiedz mi, bo nie wiem gdzie mam patrzeć. – Drążyła dalej temat, gdyż jej nie odpowiadałem. – Ty? Zasnąłeś? No odezwij się wreszcie! – Krzyknęła i dała mi kuksańca łokciem.

– Uh! – Odezwałem się, z trudem łapiąc oddech, gdyż łokieć Andżeliki wylądował na mojej „obtłuczonej” wątrobie.

– Co robisz? – Spytała się mnie, ze zdziwieniem wypisanym na mordzie, widząc jak zwijam się z bólu na trawie. – Chowasz się przed kimś? – Rzekła rozglądając się nerwowo po okolicy.

– Nie. – Wysapałem. – Ale dlaczego bijesz mnie po wątrobie? – Przecież nic ci nie zrobiłem. – Załkałem.

– A ty, co? Chyba nie będziesz mi tu płakał? Jesteśmy na akcji, czy w kinie na Titanic-u? – Spytała z pogardą w głosie. – Uh! – Jęknęła z ogromnego bólu, który właśnie zagościł w jej prawej stronie tułowia, kiedy otrzymała ode mnie mocny cios. Siłą rzeczy, teraz ona upadla na zieloną trawkę.

– Boli nieprawdaż? – Rzekłem z ironią w głosie

– Przepraszam za moje zachowanie. – Zaczęła mówić, ocierając z policzków łzy. – Jestem zdenerwowana.   

– Ja również. – Odparłem. – Jednakowoż trzeba się wziąć w garść i zabrać do pracy. Widzisz tę KIA Soul na końcu parkingu, tam przy szczytowej klatce?

– No.

– Więc to jest nasze tj. moje i Mirki auto. Musimy przejść bokiem by nikt nas nie zauważył.

– Kurwa! – Powiedziała głośniej. – Światło latarni akurat na nią świeci.

– Wiem, ale to nawet dobrze. – Odparłem. – Z boku auta jest ciemno, dlatego jak się tam zakradnę nie będzie mnie widać, ponad to jasny kolor lakieru mocno odbija światło, co dodatkowo mi sprzyja.

– Super. To, jaki masz plan?

– Podejdę do samochodu i najpierw go otworzę. Później do schowka włożę list, a następnie położę się na ziemi i wsunę swe cielsko pod niego. Tam przetnę wężyk hamulcowy i tu wrócę. – Powiedziałem stanowczym tonem.

– W twych ustach, cały ten plan brzmi tak prosto, jakbyś opowiadał o zjedzeniu pączusia.

– Pytanie jest, czy się uda?

– Na pewno. Wierzę w ciebie.

– Ok. to idę. – Powiedziałem i ucałowałem ją na szczęście.

Szybkim krokiem, z lekko pochylonym ciałem, posuwałem się między zaparkowanymi samochodami w stronę swego Soul-a . Kiedy już znalazłem się przy drzwiach, zastosowałem sprytny manewr włamywaczy, który wyszperałem w poradniku znalezionym w internecie.

Po otworzeniu auta, nachyliłem się w stronę schowka umieszczonego przy fotelu przedniego pasażera, na wysokości jego kolan. Szybkim ruchem położyłem w nim, złożoną na trzy części, zapisaną czarnym atramentem, białą kartkę papieru. Oczywiście by nie zostawić w samochodzie nie potrzebnych odcisków moich paluchów, na dłoniach miałem założone skórzane rękawiczki. Zamknąłem schowek i zacząłem wycofywać się do tyłu, gdy nagle aż podskoczyłem ze strachu, w wyniku, czego mocno uderzyłem tyłem głowy w próg drzwi.

– Witam sąsiada. – Usłyszałem. – Co słychać u ciebie? Wszystko ok? Bo prawdę mówiąc w pierwszej chwili pomyślałem sobie, że ktoś ci się włamuje do auta. – Zagadał do mnie mój sąsiad z naprzeciwka, który właśnie stanął przede mną. Był niewysokim mężczyzną o gładko ogolonej głowie i masywnej budowie ciała. Jak długo go znam, nie pamiętam dnia, żeby Jurek, bo tak ma na imię, nie był na siłowni. Wszędzie gdzie był, chwalił się swą muskulaturą, nawet teraz w ten chłodniejszą letnią noc, spacerował w koszulce na, na ramkach, zapewne po to, by jacyś przypadkowo napotkani przechodnie widzieli, jakie ma kształtne i duże bicepsy.

– Cześć. – Odparłem, masując dłonią bolący obszar mej czaszki. – Wszystko w porządku, a u ciebie? – Spytałem kurtuazyjnie.

– Ekstr… agrh! – Przerwał mu wypowiedź, ogromny kawałek czerwonej cegły, który trzymany obiema rękoma Andżeliki, rozpruł mu czaszkę prawie na pół.    

Zatkało mnie. Stałem jak wryty, zastanawiając się, czy to, co właśnie ujrzałem, zdarzyło się naprawdę, czy to tylko wytwór, mojej przerażonej imaginacji?

– Alle dlaaczegooo? – Wyjąkałem, czując właśnie, jak kolana robią mi się z waty, a kupa pierwotnie zagrzebana gdzieś pośrodku jelit, zaczęła nagle gwałtownie galopować do wyjścia.

– Jak, dlaczego? – Spytała zdziwiona. – Przecież on cię zobaczył. Mógł zostać świadkiem.

– Jezu! Co my teraz zrobimy? – Spytałem przerażony.

– Dokończymy to, co mieliśmy zrobić. – Odparła. – Dalej otwórz mi bagażnik, a ty sam wskakuj pod auto.

– Ok. – Skinąłem głową i położyłem się przy kole pod autem. Tam namacałem właściwy wężyk. Wyciągnąłem ucinaczki i przeciąłem go nimi. Skąd wiem, że przeciąłem właściwy?

Ponieważ uciekający pod ciśnieniem płyn, chlusnął mi w twarz. Szybko wydostałem się spod samochodu i z ogromnym zdziwieniem odkryłem, że Andżelika sama wrzuciła do bagażnika ciało nadprogramowego denata.

– Ależ ty masz krzepę? – Rzekłem.

– No. – Odparła. – Ale musiałam chyba pierdnąć z wysiłku, bo coś tu strasznie śmierdzi. – Powiedziała.

– To nie ty. – Spuściłem ze wstydem głowę w dół. – To ja.

– Ty pierdnąłeś?

– Nie! Nie pierdnąłem, lecz się zesrałem.   

– Z jakiegoś konkretnego powodu? – Spytała mnie, otwierając przy tym szeroko oczy ze zdumienia.

– Ze strachu.         

– Możesz jaśniej?

– Zabiłaś niewinnego człowieka! – Krzyknąłem, kompletnie nie zważając na to, czy ktoś nas przypadkowo teraz nie słyszy. – Nie wywarło to na tobie żadnego wrażenia?

– Lepiej już stąd chodźmy. – Rzekła i pociągnęła mnie za rękaw. – Temat ten zgłębimy w domu.

Szliśmy szybkim krokiem, chcąc jak najszybciej znaleźć się w bezpiecznym miejscu. Andżelika próbowała iść koło mnie, ale jak się po pewnym czasie wyraziła, nie może, bo zbiera się jej na wymioty. Wiecie, że niby śmierdzę! Prawdę powiedziawszy mnie również przeszkadza, ta luźna galareta znajdująca się obecnie w mych gaciach. W końcu po upływie około piętnastu minut doszliśmy do kawalerki Andżeliki. Ten kwadrans był chyba najdłuższym piętnastominutowym okresem w mym życiu. Dziewczyna otworzyła drzwi i pełnego współczucia tonem, rozumiejąc mnie oraz sytuację, w której się znalazłem, w te oto kulturalne słowa rzekła do mnie:

– Spierdalaj do łazienki i doprowadź się do jakiegoś ładu!

Tembr jej głosu, brzmiał dość rozkazująco, dlatego nie chciałem z nim polemizować. W łazience, ostrożnie ściągnąłem z siebie spodnie, które na szczęście, że tak się wyrażę – ocalały. Następnie z równą uwagą zdjąłem majtki.

– Co ja mam z nimi zrobić? – Cicho spytałem siebie? – Wypierdolić. – Stwierdziłem po krótkim namyśle. W wannie umyłem dupsko, a następnie się wytarłem. Osraną bieliznę chwyciłem w dłoń i poszedłem do pokoju. Tam otworzyłem drzwi balkonowe i wychrzaniłem je na zewnątrz.

– Jest dobrze? – Spytałem spoglądając w stronę Andżeliki.

– Tak, ale na razie się do mnie nie zbliżaj.

– Wytłumaczysz się?

– Jak by ci to powiedzieć?

– Jak sześciolatkowi. – Odparłem.

– Kochanie przepraszam cię, ale trochę się brzydzę.

– A!! Brzydzisz się? Ale jak łykasz moją spermę, to wszystko jest ok. tak?

– To inny temat. Sperma to twoja produkcja, tak jak ślina, a tamto to jest przetworzone jedzenie, które dodatkowo śmierdzi. – Odparła.

– Zaraz a co ty tak zbladłaś? – Spytałem.

– Bo, jak sobie przypomnę ten smród, to…. – Wstała nagle i wybiegła na balkon. Po chwili dał się słyszeć charakterystyczny dźwięk wymiocin. Akurat, gdy skończyła i wróciła z powrotem do mieszkania, usłyszeliśmy dzwonek do drzwi.

– Idź otwórz. – Powiedziałem do niej obrażonym tonem. – W końcu to twoje mieszkanko.

– Masz rację! – Krzyknęła. – Jeszcze się na mnie obraź. – Rzekła oburzona mym zachowaniem i poszła zerknąć przez wizjer. Po chwili zawołała mnie:

– Kochanie ktoś do ciebie.

„Kochanie ktoś do ciebie” – Zastanowiła mnie ta nagła zmiana frontu. Widać głupio się jej zrobiło. Poszedłem, zatem do korytarzyka.

– Czemu nie otwarłaś drzwi?

– Lepiej sam to zrób. – Odparła i przeciskając się między mną a ścianą wróciła z powrotem do pokoju.

„Dziwnie się zachowuje” – Pomyślałem i otworzyłem drzwi. Przyznam się wam szczerze, że widok, który za nimi ujrzałem bardzo, ale to bardzo mnie zaskoczył.

Naprzeciwko mnie stał wysoki, ubrany w jasny garnitur, barczysty facet. Założoną na sobie miał jeszcze białą koszulę z czerwonym krawatem, fachowo zawiązanym pod szyją. Sądząc po ubiorze, szykował się właśnie do wyjścia do pracy. Czarne lakierki na stopach, fajnie kontrastowały z kolorem garniaka. Mężczyzna miał wy żelowane loki po bokach głowy, sięgające mu tak mniej więcej do ramion. Całość tego pięknego skądinąd obrazku, psuł wszak tylko jeden element, który notabene nie należał do niego. Gość miał na głowie, przyklejone moje o kichane gacie. Brązowa galareta spływała mu po jego pięknych lokach, skapując na beżową marynarkę!

– Ty wyrzuciłeś je przez balkon? – Wysapał.

– Eee. – Jęknąłem, bezwładnie rozkładając ręce. – I’m sory – Powiedziałem, po czym uśmiechając się, ukazałem mu swoje zęby.

Niestety mężczyzna nie przyjął moich przeprosin. Najpierw kopnął mnie w jądra, a gdy upadłem na kolana, wpakował mi centralnie w noś swoją wielką pięść. Siła ciosu rzuciła mnie w czarną przestrzeń otwartych drzwi od łazienki. Mężczyzna był jednak znacznie bardziej wkurwiony, niż mi się to na pierwszy rzut oka wydawało. Dlatego, więc wszedł za mną do pomieszczenia, zapewne po to, by upodlić moją osobę jeszcze bardziej.

Zacisnął swoje ogromne łapsko na mojej szyi tak mocno, że z trudem mogłem oddychać. Podniósł mnie do góry, mniej więcej tak na swoją wysokość, po czym ściągnął z włosów, moją obsraną garderobę, starł nią z siebie resztki kupy i bezceremonialnie rozmazał mi ją po twarzy. Gdy skończył, rzucił mnie do wanny i wyszedł.

Nie muszę wam chyba mówić, jak się w tamtej chwili poczułem?

Powiem tylko tyle, że miałem ochotę wybiec za nim i chuja zastrzelić. Jednak z drugiej strony, zasłużyłem sobie na to. Nie pozostało mi nic innego jak odkręcić kurek z ciepłą wodą i w spokoju posiedzieć sobie pod bieżącą wodą.

– Jak zmyjesz z siebie poczucie wstydu to przyjdź do kuchni! – Doszedł mnie krzyk Andżeliki. – Zaparzyłam herbaty.

Nawet nie chciało mi się odpowiadać. Siedziałem pod wartkim strumieniem ciepłej wody bojąc się o dalsze swoje losy.

Czy te morderstwa ujdą mi na sucho?

Nie wiem.   

 

                                                   SZOK W WIADOMOŚCIACH

 

Siedziałem w wannie z prawą ręką wystawioną na zewnątrz, by nie zamoczyć gipsu. Kran nad „żeliwną balią” odkręcony był do końca, dzięki czemu strumień, spadającej na mnie wody miał wysokie ciśnienie. Ciepły prysznic bardzo mi się teraz przydał, gdyż minione przed momentem zdarzenie wyżłobiło w mej dumie, olbrzymich rozmiarów dziurę. Właściwie to te ostatnie kilka dni, jest dla mnie jednym, wielkim pasmem nieszczęść. Jestem poniewierany przez różnych, z piekła rodem ludzi, którzy za nic mają moją godność osobistą. Policjanci, pajac w garniturze koloru ecru. Nie wspomnę tutaj o niepowodzeniach w zamordowaniu, mej jebanej żony, które zakrawają na parodię kiepskiego kryminału. Sam już nie wiem czy to ja z takim entuzjazmem przyciągam do siebie pecha, czy to po prostu los kpi sobie ze mnie? Oparłem się plecami o ścianę wanny. Spojrzałem do góry w stronę źródła ciepłej wody i z stoickim spokojem zadałem sobie fundamentalne pytanie.

Dlaczego tu siedzę w ubraniu?

Mimo intensywnego skupienia się na tym problemie, nie byłem w stanie znaleźć żadnej sensownej odpowiedzi. Po prostu jestem wariatem, który zatracił swą wybitną zdolność analitycznego myślenia, na poczet zwierzęcego instynktu bezkompromisowej prokreacji. Właściwie to, dlaczego tak teraz z tym wyjechałem?

A cóż ja innego robię od kilku dni?

– Franek! Utopiłeś się tam? Herbata czeka!

– Zaraz przyjdę! – Odkrzyknąłem. Następnie zakręciłem termostat i wyszedłem z wanny. Zdjąłem z siebie mokre ciuchy i wrzuciłem je do pralki. Kolejną wykonaną przeze mnie czynnością było skrzętne osuszenie, swego seksownego ciała. Przed wyjściem z łazienki wysmarowałem jeszcze mordę balsamem po goleniu, który zatuszuje ewentualnie pozostałą po kupie, przelotną nutę smrodku.

– A ty nie masz innych ubrań? – Spytała mnie Andżelika, widząc jasność mojej postaci.

– Od, kiedy przeszkadza ci moja nagość? – Odparłem pytaniem na pytanie.

– Od czasu, w którym zrezygnowałeś z ubikacji na rzecz bielizny. – Odpowiedziała z uśmiechem.

– Chyba ci za moment przyłożę. – Rzekłem i groźnie na nią spojrzałem.

– Byle nie swoim rowkiem. – Zaśmiała się. – Ha, ha, ha. A tak w zasadzie to wyleciało z ciebie wszystko? Czy masz jeszcze jakieś niedobitki?

– Jak mnie wkurwisz, to coś jeszcze znajdę.

– No, ale sam przyznaj, zachowałeś się trochę jak tchórz.

– Nie wiem jak zachowują się tchórze? Może srają w gacie, a może nie? Wiem jedno! Mi się zdarzył wypadek, a ty zamiast mnie wspierać, to się ze mnie naśmiewasz!

– A niby, jak mam cię wesprzeć? Słownie? Mentalnie? Czy iść do nocnego i kupić ci kilogram śliwek?

– Mi w zupełności wystarczy, jak po prostu przestaniesz się już ze mnie śmiać.

– Ok. już więcej nie będę. Chodź teraz do kuchni, napijemy się tej cholernej herbaty, która już ci zapewne wystygła. – Powiedziała i mrugnęła do mnie okiem.

– Która jest godzina?

– Druga w nocy.

– Już tak późno? Jak ten czas leci.

– No. Lecz to nawet dobrze, ciało nie zdąży się zepsuć. Naturalnie pod warunkiem, że Mirka jutro gdzieś wyjedzie, a właściwie to już dzisiaj.

– Na pewno.

– Rozumiesz, że musiałam to zrobić? – Spytała mnie.

– Tak. – Odpowiedziałem. – Mógł nam narobić niezłego zamieszania. Nie mniej jednak, trochę mnie zaskoczyła twoja radykalna reakcja. Uderzyłaś go bardzo mocno, miałaś wtedy jakieś takie nieogarnięte szaleństwo w oczach.

– Wybacz, ale byłam zdesperowana. Nie przeżyję kolejnej porażki, kolejnej nieudanej próby. Lecz teraz już nikt i nic nam nie przeszkodzi. Plan jest idealny.

– Masz rację. – Rzekłem. – Bo niby, kto mógłby nam zepsuć?

– Wypij herbatkę i pójdziemy do łóżeczka. – Powiedziała do mnie i wstała od stolika. Odłożyła swoją szklankę do zlewu i poszła do pokoju. Zostałem w kuchni całkiem sam. Podniosłem do ust kubek i po chwili bezruchu, wychyliłem go, wlewając w siebie letni napój. Odstawiłem porcelanowe naczynie na blat stołu i poszedłem do Andżeliki, która właśnie kładła się pod kołdrę. Wsunąłem się obok niej, kładąc się przy tym na plecy. Andżelika położyła swą głowę na mojej piersi i spytała się:

– Chcesz się budować?

– W sensie?

– Sprzedalibyśmy nasze mieszkania, a za nie wybudowalibyśmy sobie mały domek gdzieś za miastem. Za moją kawalerkę kupimy jakąś działkę, a za twoje zbudujemy dom. Co ty na to?

– Ciekawy pomysł. – Odparłem. – Za domem zrobilibyśmy sobie basen, taki z podgrzewaną wodą i zamykanym dachem, żeby można było także zimą z niego korzystać.

– Fajna koncepcja. Lecz musiałby być odpowiedni system do filtrowania wody.

– Przecież to nie problem. Są na rynku specjalistyczne firmy, które z ochotą ci taki zamontują. Jeszcze nawet dół ci wykopią.

– Pomyśl sobie. – Zaczęła marzyć. – Moglibyśmy sobie w nim pływać nago.

– A dzieci?

– Dzieci? Dzieci wtedy bawiłyby się w domu, albo byłby w szkole.

– A! W ten sposób sobie kombinujesz? Sądzisz, że z dziećmi jest takie łatwe życie?

– A tak nie jest?

– Chyba naoglądałaś się za dużo „Super niani”. Telewizyjny reżyserowany program, to nie szara rzeczywistość.

– Mówisz tak, jakby dzieci, nie były dziećmi, tylko małymi diabełkami.

– Bo tak jest. Powiem ci więcej! Niektóre z nich to prawdziwe diabły wcielone. Nie oglądałaś „Egzorcysty”?

– Nie przesadzaj.

– Ok. no może lekko przesadziłem, nie mniej jednak, ci mali ludzie są niegrzeczne, nieusłuchane i wredne. Jak niefortunnie im coś obiecasz, to będą ci tak długo wierciły dziurę w brzuchu, aż w końcu dasz im to, co chcą i jeszcze ich przeprosisz, że musiały tak długo na to czekać.

– Ale ty próbujesz mnie teraz nastraszyć?

– Nie! Nie! – Szybko zaprzeczyłem, tą bolesną dla mnie insynuacją. – Po prostu staram ci się nakreślić, jak wygląda codzienne obcowanie z dziećmi. Nie ważne już w tym momencie czy mówimy o swoich czy cudzych pociechach. Naturalnie swoim szkrabom wybaczysz więcej niż obcym, nie mniej poziom zdenerwowania, z zasady jest do siebie bardzo zbliżony.  

– To w sumie, po co były wam potomkowie? Bo teraz nie rozumiem?   

– Jejku! Oczywistym jest fakt, że są i też piękne momenty. Pierwsze kroki, pierwsze słowa, „tata” oraz „mama”. To jak się cieszą, kiedy wracasz zmęczony po pracy do domu? Ich pierwsze łzy szczęścia, bólu przy wyrywanych mlecznych ząbkach. Tak! Są takie chwile, w których nawet największy twardziel, patrząc w pseudo-niewinną twarzyczkę swojego bobaska, uroni słoną i pełną, szczęścia, niejedną łzę.

– Czyli mój scenariusz z pływaniem nago w basenie nie jest taki do końca science fiction?

– No tak do końca, to nie. Nie mniej nie napalaj się na codzienne kąpiele w stroju Ewy.

– Ok. cieszy mnie to, że przynajmniej jesteś zainteresowany moim pomysłem. Kiedy zaczniemy?

– Ale, co zaczniemy? – Spytałem zdziwiony.

– No, jak to, co? – Spytała obruszona. – Sprzedaż.

– Acha. A nie lepiej poczekać do końca tej sprawy? Nie to żebym krakał, ale jeszcze nic się nie stało. Poczekajmy do czasu, aż grabarz, rzucając ostatnią szypę piachu, pogrzebie jej trumnę w ziemi. Wtedy będę pewny, że mamy ją z głowy.

– Uspokój się kochanie. Wszystko będzie dobrze. – Zapewniła mnie i pocałowała w sutek. Jej usta otoczyły brodawkę rozchylając się lekko, by mogła za chwilę dotknąć ją czubeczkiem swego języka. Momentalnie stwardniała. Kiedy skończyła pieścić ją, zajęła się drugą, masując dłonią mnie po brzuchu. Wraz z intensywnością tych pieszczot, jej dłoń schodziła w dół mojego brzucha, by dość szybko mijając moje podbrzusze, dotrzeć do sterczącego konaru. Andżelika objęła go palcami dłoni, po czym zgrabnym ruchem odsłoniła różową główkę. Wtedy zaczęła osypywać mnie pocałunkami, posuwając się nimi coraz to niżej, aż w końcu dotarła do niego. Najpierw włożyła go sobie do ust, by delikatnie pochłaniając go coraz głębiej dotrzeć, aż do samej nasady. Nie wiem, jakim cudem ta skromna dziewczyna potrafiła, że tak się wyrażę połknąć moje dwadzieścia centymetrów? Następnie trzymając cały czas mojego węża głęboko w ustach, przeszła do pozycji 69. Przed twarzą miałem w tej chwili jej różowiutkie wargi a także brązowy rowek. Od razu złączyłem się moimi ustami z jej wargami w miłosnym pocałunku. Naturalnie wysunąłem na sam przód język, który zatopił się w wilgotnej przestrzeni istniejącej za podwójną zasłoną warg sromowych. Zacząłem nim wykonywać owalne ruchy, czując specyficzny smak i zapach. Gdy już dostatecznie długo się nim pobawiłem, dwa palce lewej dłoni włożyłem do rozgrzanej jaskini i pieszcząc nimi górną ścianę groty, języczkiem masowałem rosnący wzgórek zwany łechtaczką. W tym samym czasie Andżelika oblizywała mojego członka w taki sposób, jakby zamiast niego rósł mi na dole pokaźnych rozmiarów Włoski lód. W takich momentach upływający czas na pewien moment zatraca swoją tożsamość. Mijające sekundy zamieniają się w minuty, a te z kolei w godziny. Tak było i tym razem. Gdy języczek mojej dziewczyny zatrzymał się na wiązadełku, zrozumiałem, że długo już nie wytrzymam. Dlatego postanowiłem, że spróbuję dotrzymać jej kroku. Ona szybkimi ruchami drażniła mój punkcik a ja jej, jednocześnie szybkimi manewrami, operowałem we wnętrzu Andżeliki swymi palcami. Ja doszedłem pierwszy, wyrzucając z siebie, jasno kremowy materiał genetyczny, wprost do jej otwartych ust. Na szczęście kochanka nie musiała za długo czekać na swoją kolej. Szczytowała chwilę po mnie. Ruszając w niej palcami, czułem jak mięśnie jej łona ściskają mnie coraz mocniej. Za każdym razem, gdy wycofywałem z niej swe paluszki, na mą twarz spadały kropelki miłosnej bryzy, która swe apogeum osiągnęła w trakcie przeżywanemu orgazmowi.

– Powiem ci szczerze, że umiesz mnie pieścić oralnie. – Powiedziała mi, gdy położyła się z powrotem na swoje miejsce.

– Dziękuję. – Odparłem. – Staram się jak mogę.

– Cieszę się. – Rzekła i soczyście mnie pocałowała.

– Lecz mam jedno pytanie…. – Zacząłem, gdy się ode mnie oderwała. – Gdzie ty go mieścisz?

– W gardle. – Odparła. – Jak odpowiednio ustawisz głowę, to nawet nie masz odruchów wymiotnych.

– Nie pojmuję tego. – Szczerze wyraziłem swoją opinię.

– Jejku, a niby jak mam ci to wytłumaczyć? Podoba ci się?

– Bardzo. – Odparłem z błyskiem w oku.

– No! I tego się trzymaj. Powiem ci tylko tyle, że niewielu mężczyzn ma tak dobrze.

– Hm? – Zastanowiłem się. – Farciarz ze mnie.

– Żebyś wiedział.

– Lubisz smak moich chłopaków? – Spytałem.

– Zależy. Czasami są słodkawe, innym razem są cierpkie w smaku a jeszcze indziej gorzkie. Ich smak jest ściśle powiązany z dietą. Najbardziej mi smakują, gdy najesz się czekolady, albo słodkich owoców.

– To zupełnie tak samo jak z tobą. – Odparłem.

– Bo to tak samo działa.

– A nie masz takiego przeświadczenia, że jedząc je, stajesz się niejako trochę kanibalem? – Spytałem się jej robiąc przy tym poważną minę.

– No cóż? – Zaczęła, zarumieniając się odrobinę. – Za pierwszym razem połknęłam je przez przypadek, i gdy uświadomiłam sobie, że właśnie wtedy do mojego żołądka wpadło ileś milionów tych bądź, co bądź żywych, nie wiem jak to teraz nazwać, „istot”?

To w tamtej chwili poczułam się jak jakiś ludobójca. Przez pewien czas dręczyły mnie nawet wyrzuty zranionego sumienia. Kiedy jednak przemyślałam sobie tę sprawę dogłębniej, zrozumiałam, iż takiego samego ludobójstwa dokonuje każdy mężczyzna, który „zwali konia” , spuści się w prezerwatywę, czy będzie miał nocna ejakulację. A, jak jeszcze oglądając program na Discovery, dowiedziałam się, że z około dwóch milionów plemników obecnych w tzw. jednej porcji nasienia, w przeważającej większości przypadków, wyścig wygrywa tylko jeden, doszłam do wniosku, iż mogę ich zjadać na potęgę, a i tak nie jestem w stanie zaszkodzić ogólnokrajowej ich liczbie. Prawdę powiedziawszy nie wiem czy byłabym w stanie zaszkodzić nawet małej wiosce, zwłaszcza, iż wam, co dwa dni odradza się ich populacja. Tak, więc reasumując, moja odpowiedź na twoje pytanie brzmi: Nie, nie mam takiego przeświadczenia. Powiem więcej, zauważyłam nawet jej pozytywne działanie zwłaszcza, na moją cerę.

– Ciekawy punkt widzenia. – Odparłem. – Nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiałem, ale ty masz rację. W ciągu swojego całego życia, jeden zdrowy chłop wyśle w kosmos tryliony, kwadryliony plemników? Masakryczna marnotrawność materiału genetycznego. Kurwa! Przecież to jest straszne! Może ludzkość powinna spermę zamrażać i gdzieś magazynować?

– Przestań. Gdy by każdy miał tak robić, to po roku zabrakłoby miejsca na lodówki.

– Tej! Teraz wreszcie zaczynam rozumieć idee celibatu. Zamiast roztrwaniać bezmyślnie na lewo i prawo swe plemniki, lepiej jest trzymać je przy sobie. Ty! Ale skąd kościół wiedział o tym kilka wieków temu? Sądzisz, że Bóg im to powiedział?

– Nie sądzę. – Rzekła śmiejąc się. – Kościołowi w celibacie zapewne chodzi o inny cel. Zresztą skoro wy produkujecie je na okrągło, to znaczy, iż specjalnie tak to zostało wymyślone.

– Pewnie tak. – Rzekłem. – Dobrze myszko, chodźmy już spać, bo obydwoje zaczynamy gadać bzdury.

– Ok. To zgaś światło. – Powiedziała i odwróciła się do mnie plecami. Stając się, zatem przymusowym ochotnikiem, wyszedłem spod kołdry i podszedłem do futryny, obok której znajdował się włącznik światła. Naciskając go, zgasiłem dwie stuwatowe żarówki wiszące pod sufitem. Następnie wróciłem z powrotem do łóżka i kładąc się koło Andżeliki przytuliłem się do niej. W tej oto pozycji, zmęczeni minionymi wydarzeniami zasnęliśmy błogim snem.

 

Obudziłem się leżąc na wznak. Zrzuciłem z siebie kołdrę i usiadłem na materacu z nogami spuszczonymi za łóżko. Obok mych stóp leżały na wykładzinie beżowe kapcie. Chwila oddechu, aż mi pewna część ciała zwiotczeje. Wstałem, wkładając przed tym swe stopy w miękkie bambosze. Poszedłem w stronę łazienki. Zapaliłem światło i wszedłem do środka.  Podszedłem do sedesu i zacząłem robić to, co się zwykle w takich sytuacjach robi. Kiedy skończyłem, spuściłem wodę i spojrzałem w swe odbicie w lustrze. Moją uwagę natychmiast przykuł ogromny pryszcz, który wyszedł mi na samym środku czoła.

– Kurwa! – Głośno przekląłem. – Wyglądam jak jakaś hinduska rani.

– Coś się stało? – Usłyszałem pytanie Andżeliki.

– Jakaś ogromniasta pipa mi wyszła. – Odpowiedziałem.

– Co ci wyszło?

– No pryszcz, ale takich konkretnych rozmiarów.

– Przyjdź pokazać.

– Zaraz przyjdę. – Odparłem po chwili zadumy. – „Przecież nie zostanę tu tak długo, aż mi zniknie” – Myślałem sobie.

Po minucie przeglądania się w zwierciadle wyszedłem z pomieszczenia i wróciłem z powrotem do pokoju.

– Sama zobacz. – Powiedziałem do dziewczyny, z zażenowaniem prezentując jej swoje czoło.

– Rzeczywiście ogromny. – Potwierdziła moją poprzednią diagnozę. – Poczekaj spróbuję go wycisnąć. Nie ruszaj się. – Rzekła do mnie i pochyliła się nade mną. Przytknęła swe palce do niego i powiedziała:

– Może trochę zaboleć.

Gwałtownym ruchem zdusiła wielkiego pryszcza paznokciami. Nie kłamała. Bolało to jak kurwa mać.

– Czekaj! Już prawie. Jest! – Pryszcz pękł! – Ała! – Krzyknęła niemal natychmiast. – Jezu, jak szczypie!

– Co się stało miśku?! – Spytałem ją przestraszonym głosem, widząc, jak Andżelika trzyma się za twarz.

– Wytrysnął mi do oka! – Odpowiedziała mi, zrywając się z łóżka i pędząc do łazienki.

– Już dobrze? – Spytałem się jej, kiedy siada obok mnie na materacu.

– Tak. – Odpowiedziała mi krótko. – Nie przypuszczałam, że aż takie ciśnienie w nim będzie.

– Ale za to już mnie nie boli. – Powiedziałem, uśmiechając się do niej. – Chcesz całusa?

– A daj. – Odpowiedziała mi, po czym przysunęła się bliżej mnie.

 Złączyliśmy się rozchylonymi ustami pozwalając swoim językom na chwilę intymności. Jakoś tak sama z siebie, moja prawa dłoń upadła w przestrzeń między jej udami, lądując finalnie na ciemnej kępce włosków. Tam, swym środkowym palcem, szybko odnajduję mokrą dziurkę. Natychmiast zanurzam go w niej, czując ciepłą wilgoć. Andżelika nie pozostaje mi dłużna i również ona chwyta mnie za dolną część mojego ciała. Od razu zaczęła poruszać swoją zaciśniętą dłonią, to w górę to w dół. Ja natomiast, do środkowego palca, dołączyłem wskazujący i teraz nimi dwoma zgłębiałem w coraz to wilgotniejsze miejsce, ukryte za podwójną kurtyną. Andżelika miała taki punkt na górnej ściance swej groty, którego stymulacja, szybko przynosiła zamierzony efekt. Dlatego im szybciej ona ujeżdżała mnie, tym szybciej ja, jej go drażniłem. Koniec był wspólny. Przeżywając swoje orgazmy, byliśmy złączeni ustami, co utrudniało nam nieco oddychanie, ale mam wrażenie, że jednocześnie bardziej nas do siebie zbliżało. Gdy już było po wszystkim, spoglądam na nią i mówię:

– Pójdę do sklepu.

– Idź. Kupisz kawę.

– Dobrze. – Odpowiedziałem. – Coś jeszcze sobie życzysz?

– Nie. Nic ponadto. Naturalnie nie zapomnij o chlebie. Tudzież bułkach. Zresztą zrób tak, jak sam wolisz. – Przemawiając do mnie kładła się jednocześnie z powrotem pod kołdrę. – Ja sobie jeszcze trochę poleżę. Włącz mi tylko telewizor i podaj pilota.

– Dobrze kochanie. – Mówię do niej, wstając na nogi.

Zacząłem się ubierać. Najpierw założyłem na siebie dżinsy, a dopiero potem podkoszulkę. Gdy się już ubrałem, podszedłem do telewizora i sięgnąłem z niego pilota. Odwróciłem się w stronę łóżka i rzuciłem nim w stronę Andżeliki. W życiu bym nie przypuścił, że ona właśnie w tym momencie zamknie oczy. Lecący w jej stronę pilot od telewizora, zakończył swój lot w centralnym punkcie jej czoła.

– Ała! – Krzyknęła. – Zwariowałeś?

– Oj przepraszam kotku. –Wyjąkałem naprędce jakieś drętwe przeprosiny. – Nie przypuściłem, że ty akurat teraz zamkniesz oczy.  

— Idź już wreszcie do tego sklepu. — Powiedziała do mnie, palcem wskazując drzwi.

— Dobrze, idę.

            Wyszedłem z mieszkania. Ubrany w niebieskie dżinsy oraz białą, bawełnianą podkoszulkę, która na plecach miała wielkie logo „Adidas”. Zbiegłem schodami na sam dół, po czym wyszedłem na zewnątrz. Z brązowej klatki wejściowej skierowałem się do narożnika bloku, który znajdował się – patrząc po skosie – z mej prawej strony. Prowadziła do niego wąska alejka, wyłożona jasnoszarą kostką brukową. Z jej lewej strony schowanym za niewysoką siatką, znajdował się krótko przycięty trawniczek, który otaczał brązowy zagajnik, z, którego wyrastały jakieś bliżej nieokreślone zielone krzaki. Kiedy doszedłem do końca budynku, skręciłem w prawo. Moim oczom ukazał się komunistyczny megasam. Naturalnie nie był to już sklep „Społem”, ale tak zwany ‘spożywczak’ pozostał. Skierowałem się w jego stronę.

Do środka sklepu prowadziły brązowe oraz aluminiowe drzwi. Za nimi rozciągała się dosyć duża hala wypełniona ‘pełnymi’ regałami. Część zakupową od wąskiego korytarza oddzielał rząd kas. Tuż przy brzegu, zaraz obok drzwi wejściowych zainstalowane zostały ruchome balustrady, które rozsuwały się, gdy tylko wyczuły przed sobą ruch. Przede mną również się otworzyły. Wszedłem na halę, do reki wziąłem niewielki plastikowy koszyk i zniknąłem między półkami. Nie planowałem robić jakiś wielkich sprawunków. Jeden chleb, kilka pszennych bułek oraz kawę Tchibo. Kiedy już wszystkie te produkty znalazły się u mnie w koszyku, postanowiłem zerknąć sobie na telewizory, które dziwnym trafem, można było również w tym sklepie nabyć. Co prawda, to nie wiem jak sprzęt RTV ma się do działu spożywczego, ale widać ludzie, którzy odpowiadali za zaopatrzenie sklepu, tudzież jego zyski, wiedzieli to lepiej. Na szczęście telewizory znajdowały się na samym końcu sklepowego pomieszczenia. Poszedłem, zatem w ich kierunku. Stały na podeście umocowanym na całej ścianie. Ich asortyment zaczynał się od najmniejszych, piętnasto calowych, aż do pięćdziesięciu. Stanąłem naprzeciwko jednego. Nie pamiętam marki, ale chyba dobrej, gdyż jego cena była dość, że tak powiem zaporowa. Akurat włączony był kanał informacyjny. Na górze ekranu widniało szumne logo TVP info. Pani reporterka, która stała właśnie przed kamerami informowała telewidzów o …

            — Dzień dobry. Tutaj Marta Klosz. Znajdujemy się właśnie u zbiegu ulic Zygmunta Wojciechowskiego, a Karola Kurpińskiego w Poznaniu. Doszło tutaj dzisiaj we wczesnych godzinach porannych tj. około szóstej nad ranem, do wypadku komunikacyjnego w wyniku, którego jest jedna ofiara śmiertelna. Ze wstępnych ustaleń policji, była to osoba kierująca uszkodzonym pojazdem. Niestety nie są to wszystkie ofiary. Na miejscu zdarzenia, strażacy, którzy dotarli tutaj, jako pierwsi odkryli w zniszczonym samochodzie cos jeszcze. O tym, co to jest opowie nam aspirant Franciszek Kapustka, który jest jednocześnie inspektorem dochodzeniowym. Zwracam się, zatem do pana. Proszę nam powiedzieć, co do tej pory udało wam się ustalić?

— Dzień dobry — rzekł młody inspektor, którego poznałem od razu. Tak był to ten sam ‘piękniś’, którego wczoraj przeleciała Andżelika. — Do tych czas ustaliliśmy kilka kwestii, które jednak na ten moment nie za bardzo nam do siebie pasują.

— Mamy rozbity samochód na słupie — rzekła reporterka — jak wiemy zginął jego kierowca. Czy był on trzeźwy?

— Czy kierowca prowadził pojazd w stanie trzeźwości czy upojenia alkoholowego, to pokaże dopiero badanie krwi. Istotniejszym pytaniem jest to, kim jest ów człowiek, ponieważ z całą stanowczością mogę poinformować Panią, iż na pewno nie jest, nie był i już nie będzie właścicielem tegoż auta.

— Czyli jak mam rozumieć, samochód ten został skradziony?

— Tak.

— Kiedy się Państwo o tym dowiedzieliście?

— Właściwie to dzisiaj rano, tuż przed wypadkiem zadzwoniła do nas właścicielka pojazdu i powiedziała, że ktoś skradł jej kremową KIA Soul.

 

            Wtenczas zbaraniałem. Stałem jak zahipnotyzowany i wpatrywałem się w płaski ekran telewizora, z którego właśnie dowiadywałem się, że moja pierdolona żona, po raz kolejny uciekła mi, nam spod topora.

 

— A czy jest coś jeszcze?

— Faktycznie jest — odparł ‘piękniś’ —w bagażniku znaleźliśmy zwłoki pewnego mężczyzny. Podejrzewamy, że nakrył on złodzieja i dlatego zginął.

— Strażacy wspomnieli też o jakimś liście. To prawda, że napisała go kobieta, w którym przyznaje się do chęci popełnienia samobójstwa?

— Tak i właśnie to nam nie pasuje.

— Sądzi pan, że kradzież pojazdu była przypadkowa?

— Niestety, ale udzielając Pani odpowiedzi na to pytanie, złamałbym już tajemnicę śledztwa. Na ten moment mogę Pani powiedzieć tylko tyle, że wytypowaliśmy już potencjalnego sprawdzę.

— Kradzieży czy napadu?

— Napadu. Tożsamość sprawcy kradzieży jest nam znana.

— A na jakiej podstawie wytypowaliście sprawcę napadu?

— Nie wiem czy nie wiedział, czy sądził, że nie zostanie zauważony, ale parkingu, na którym ów pojazd się znajdował, od dwóch lat są zainstalowane kamery.

— Monitoring?

— Tak.

— A jakość nagrania wystarczy do właściwego zinterpretowania sprawcy?

— Chyba rozpoznania?

— Tak, przepraszam.

— Wspólnota, która zrzuciła się na ten monitoring, naprawdę zainwestowała spore fundusze, tak więc dysponując sporym budżetem zakupiła sprzęt wysokiej klasy. Dzięki temu, jakość nagrań jest bardzo dobra.

— Kiedy będzie mógł Pan powiedzieć coś więcej?

— Jak tylko ujmiemy sprawców, co zdarzy się już niedługo.

— Sprawców? To jest ich więcej?

— Z mojej strony to wszystko. Do widzenia Pani oraz Państwu. — Rzekł spoglądając w kamerę.

— Jak Państwo słyszeli, wypadek, który z początku wydawał nam się zwyczajnym, teraz nabrał zupełnie innego charakteru. Morderstwo oraz kradzież z listem samobójcy w tle nadały mu wręcz kryminalnego charakteru. Czy policja odkryje, co się za tym wszystkim kryje? Czas pokaże. To wszystko na teraz. Z Poznania dla TVP info mówiła do Państwa Marta Klosz.

 

            Znieruchomiałem. Monitoring? Ale skąd kurwa? Kiedy się na niego zrzuciłem? Wiedziałem, że Mirka coś mi tam, brechała, ale nigdy nie brałem tego na poważnie. Gdybym o tym wiedział, to założylibyśmy jakieś maski albo, chociaż pończochę, a tak? Byłem tak wściekły, tak wkurwiony i przerażony, że nie wiedziałem gdzie mam się wyładować. Nagle usłyszałem za sobą czyjś głos:

— Zastanawia się pan nad wyborem telewizora?

Nie zastanawiając się wiele, przypieprzyłem mu w twarz. Młody sprzedawca upadł na podłogę, a ja odwróciłem się na pięcie i pomaszerowałem w stronę kasy. Oddalając się usłyszałem jedynie jak uderzony przeze mnie ekspedient zanosząc się płaczem mówi:

— Wystarczyło powiedzieć, że nie jest pan zainteresowany.

Idąc w stronę kasy, sięgnąłem z półki półlitrową butelkę „Luksusowa”, gdyż wiedziałem, że na trzeźwo tego problemu nie rozbiorę.   

         

     

 

                                                       PROKURATOR

 

            Była dziesiąta, kiedy wchodziłem do bloku. Wszedłem po schodach i skierowałem się w stronę drzwi. Nacisnąłem klamkę i po chwili znalazłem się w mieszkaniu.

— Kochanie wróciłem! — Krzyknąłem. — Za chwilę twój misiaczek przyrządzi ci filiżankę wspaniałej i aromatycznej kawusi — ćwierkałem do Andżeliki, gdyż wieści, które miałem jej za chwile przekazać nie należały do tych ‘pozytywnych’. — A potem usiądziemy sobie i porozmawiamy.

            Trochę zdziwił mnie fakt, że dziewczyna w ogóle mi nie odpowiedziała, ale uznałem, że pewnie zasnęła i mnie nawet nie usłyszała. Zdjąłem obuwie i wszedłem do pokoju. To co w nim ujrzałem, zaskoczyło mnie całkowicie. Na pościelonym łóżku siedziała pewna, obca pani. Właściwie to nie była mi ona aż tak obca.

— Dzień dobry — odezwała się pierwsza — jak przypuszczam, nie spodziewał się mnie pan tutaj?

— Eeee — zająknąłem się — nie. Rzeczywiście nie spodziewałem się pani.

— Zaparzy mi pan kawę? — Spytała, po czym spojrzała na mnie zalotnie.

— Oczywiście — odpowiedziałem i udałem się do kuchni. Tam wstawiłem wodę. Z szafy wyciągnąłem dwie filiżanki i postawiłem je na stole. — Słabą czy mocniejszą sobie pani życzy?

— Półtorej łyżeczki.

— Gdzie jest Andżelika? — Zapytałem wracając z powrotem do pokoju. Tym razem nieznajoma siedziała przy stoliku.

— Wszystkiego się dowiesz.

— Kiedy?

— We właściwym czasie. To twoje mieszkanie? — Spytała, rozglądając się po pokoju.

— Nie.

— Rozumiem. Dlatego go nie wietrzysz?

— Coś nie tak? Duszno?

  Nie. Nie tyle, że duszno, ale trochę tutaj śmierdzi.

— A niby, czym?

— Nie chcąc wdawać się w szczegóły, powiem tylko tyle – seksem.

— Proszę mi wybaczyć, ale nie spodziewaliśmy się gości, więc…

— Nie spodziewaliście się? — Przerwała mi. — A to ciekawe. — W tym momencie czajnik ogłosił nam, że woda się zagotowała. Wstałem i poszedłem do kuchni. Zgasiłem gaz, po czym zalałem kawę wrzątkiem. Wziąłem dwie filiżanki i wróciłem do swojego gościa. Jedną postawiłem przed sobą, a drugą przed nią. Gdy usiadłem na krześle odezwała się:

— Nie powiedziałam ci wcześniej. Ja piję białą. Masz mleko, tudzież śmietankę?

— Tak, mam. — Odparłem, po czym cofnąłem się do kuchni. Z lodówki wyciągnąłem niewielki kartonik i zabrałem go ze sobą. Siadając odkręciłem nakrętkę i nalałem jej do filiżanki odrobinę białego płynu. — Starczy?

— Tak dziękuję. — Należy się wam teraz odrobina wyjaśnienia. Owa pani, która tak z nienacka mnie odwiedziła, była tą samą kobietą, którą ‘zaliczyłem’ w pociągu, gdy wracałem z Zakopanego. Co ona tu robiła? Tego właśnie usiłowałem się dowiedzieć.

— To kim pani właściwie jest?

— Spokojnie, wszystkiego się pan dowie. Teraz proszę się tym nie przejmować i po delektować się tą aromatyczną kawą, którą kupiłeś. — Odparła i uniosła swoje naczynie do góry. Przyłożyła usta do brzegu filiżanki i upiła łyk beżowego napoju. — Hm… fantastyczna kawa. Nigdy nie myślałeś nad otwarciem własnej kafejki, w której serwowałbyś swoim klientom tą poezję smaku i aromatu?

— Nie. Nie myślałem o tym. Jestem handlowcem, ale pracuję w innej branży. Jednak twój pomysł nie wydaje się aż tak głupi. Może rzeczywiście byłby to dobry interes, zwłaszcza, że nie jesteś pierwszą osobą, której smakuje zaparzona przeze mnie kawa. — Rzekłem i sam spróbowałem swojej. Jednak ona nie smakowała już tak jak kiedyś.

— Coś nie tak jest z twoją? — Spytała się mnie dziewczyna, widząc zapewne grymas, który pojawił się wówczas na mej twarzy.

— Nie wiem… — odparłem, czując że zaczyna mi się kręcić w głowie. — Smakuje jakoś dziwnie.

— Dziwnie?

— Kwaskowato, jakbym dodał do niej cytryny. — Rzekłem, po czym spojrzałem na nią. Nagle jej obraz zaczął mi się rozmywać. Rozjeżdżał się na lewo i prawo, jakby składał się z dwóch jednakowych warstw. W brzuchu mi się zakotłowało. W pewnym momencie zrobiło się nawet mdło. — Co się ze mną dzieje? — Nie wiem czy wypowiedziałem to na głos, czy tylko sobie pomyślałem? — Przepraszam… muszę na chwilę do łazienki. — Wstałem i odwróciłem się w stronę drzwi. Niestety daleko nie uszedłem. W zasadzie to zrobiłem może ze dwa kroki. Z tamtej chwili pamiętam jeszcze tylko to, że bezwładnie upadłem na wykładzinę. Leżąc na niej, próbowałem swym skołowanym rozumem objąć to, co się przed sekundą wydarzyło, ale bezskutecznie. Straciłem przytomność.

 

            Ocknąłem się. Z przerażeniem odkryłem, że w nieznanym mi łożu, pod jedwabną pościelą, leżę krzyżem z przywiązanymi do poręczy rękoma i nogami.