Witam.
Na początku się przedstawię.
Nazywam się Nowodworski Patryk. Jak imię wskazuje jestem mężczyzną, chociaż nawet i to, niektórzy mogliby spróbować podważyć -np. ci z serii Macho. Mam żonę i dwójkę dzieci. Ona (małżonka) szczerze zarzeka się, że są to śliczne "dzieła" mych lędźwi, ale ja patrząc na ich zachowanie (upartość, nieposłuszeństwo oraz częste wymuszania różnych rzeczy poprzez płacz), czasami w to wątpię. Zwłaszcza wtedy, gdy dokonując mocnego skupienia, przypominam sobie samego siebie z mych młodzieńczych lat.
Wszak biorąc pod uwagę wczesne dzieciństwo mej żony, wychodzi na to, że wszelkie "złe geny" przejęły po niej. Ponad to bardzo kocham "te" dzieci, które z rozbrajającym uśmiechem na ustach krzyczą "tatuś", gdy na dłuższą chwilę, tudzież kilka godzin zniknę im z oczu.
Córka jest starsza. Na imię ma Kasandra (niestety wbrew genezy swojego imienia) nie potrafi przepowiadać przyszłości (osobiście sprawdziłem przy skreślaniu numerków w totolotku). Ma prawie dziewięć lat i dosyć duże zdolności plastyczne. Picasso to i może z niej może nie jest, ale z rysunkiem, czy malowaniem, radzi sobie całkiem dobrze.
Synek Dawid jest młodszy od niej o trzy lata i jest wybitnym beztalenciem artystycznym. Ma jednak nad nią kilka przewag. Szybciej zapamiętuje (wierszyki, liczenie itp.) jest również znacznie od niej bystrzejszy.
Z "moją" córeczką Kasandrą wiąże się wszak pewna tzw. magia liczb.
Otóż siedemnastego listopada 1995 roku cudem przeżyłem wypadek samochodowy, a mówiąc konkretniej wbiegłem pod nadjeżdżającego (dodam tutaj, że dość szybko) białego Forda Sierrę. Jak to zwykle bywa w tego typu przypadkach, trochę mnie poturbował, a dokładniej mówiąc, połamał mi nogę i rozbił czaszkę. Płat czołowy mózgu odrobinę się porozbijał wewnątrz mego "czerepu", co pociągnęło za sobą obrzęk mózgu, krwotok wewnętrzny i coś tam jeszcze. Na szczęście czaszka pękła mi, tuż pod łukiem brwiowym, więc krew miała którędy się wydostać. Przez czternaście godzin leżałem na intensywnej terapii, zastanawiając się, czy mam umrzeć teraz, czy jeszcze trochę poczekać. Naturalnie wybrałem opcję nr 2.
Na czym zatem polega owa magia liczb? Ano na tym, iż Kasandra urodziła się dokładnie dziewięć lat później.
Żonę natomiast poznałem na studiach. Na Politechnice Poznańskiej pisząc ściśle. Ja miałem wówczas dwadzieścia sześć lat a żona dwadzieścia.
Rok czasu chodziłem wokoło niej, nim wreszcie udało mi się zaciągnąć ją do łóżka, choć to było akurat niezależne ode mnie, gdyż ona była po prostu zaręczona. Co jest budujące, to to, że zerwała swe zaręczyny właśnie dla mnie. Kiedy przyjechała do mnie pierwszy raz, zachowałem się jak prawdziwy dżentelmen, innymi słowy nawet jej nie pocałowałem. Za to za drugim razem -wziąłem wszystko.
Cóż to była za noc?!
Oświadczyłem się jej trzy miesiące później, a w rok po pierwszym seksie staliśmy szczęśliwi u ołtarza.
W całej tej idylli, którą obecnie wiedziemy, cieniem kładą się jej rodzice a moi teściowie. Kładą się? Ha, ha, ha. Oni mnie zwyczajnie kurw... nie lubią.
Ok. na dzisiaj tyle. Następne posty w niedalekiej przyszłości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz