Otworzyłem
oczy i rozejrzałem się po pomieszczeniu, w którym przebywałem. Białe ściany
oraz turkusowe linoleum na podłodze, a także łóżko, w którym miałem przyjemność
leżeć, jednoznacznie wskazywały nazwę tego miejsca – szpital, a konkretnie
jedna z jego sal. Chwilę potrwało nim zorientowałem się, że sparaliżowane nogi
to nie koniec problemów. Były i inne niespodzianki, które powoli wyłaniały się
spośród mgły. Szybko okazało się, że oprócz paraliżu, mam również złamaną prawą
nogę oraz rękę.
Tak
jak kończyny dolne w ogóle nie bolały, tak bark napierdalał z całych sił. Oparłem
głowę z powrotem o poduszkę i zastanowiłem się nad swym losem. Do
pomieszczenia, poprzez duże okno, które znajdowało się po mojej lewej stronie
wpadało jasne światło letniego dnia. O ile dobrze kojarzyłem było gdzieś około
15 lipca 2009 roku. Obróciłem wzrok w stronę ‘jasności’ szyb i po krótkim
przyzwyczajaniu się dostrzegłem w oddali piękne, błękitne niebo. Patrząc w nie odczułem
wewnętrzny spokój, coś na kształt ukojenia skołowanych nerwów, a może
przebaczenia? Sam nie wiem.
Zapewne zaczynacie się teraz zastanawiać
jak się tu znalazłem tudzież, co mi się przytrafiło, że w tak opłakanym stanie wylądowałem
w szpitalu i to od razu na oddziale ortopedycznym?
Właściwie ciężko jest mi to w jakiś
sensowny sposób wytłumaczyć. Wydarzenia, które poprzedziły ten skądinąd smutny
stan rzeczy, są jeszcze bardziej przykre lub używając innego sformułowania – nieprzewidywalne.
A przynajmniej dla mnie takowe one były.
Jestem trzydziestoletnim mężczyzną,
stanu wolnego. Średniej budowy ciała. Nie za chudy, nie za gruby. Trenowałem
trochę na siłowni, od czasu do czasu przebiegałem się po lesie, więc tłuszczyku
na sobie nie mam. Noszę długie do ramion, proste oraz ciemne włosy. Na twarzy z
reguły szkicuję mi się tygodniowy, czarny zarost. Piwnymi oczyma, z długimi jak
u płci przeciwnej rzęsami często czaruję kobiety, ale nigdy nie byłem i nie
jestem jednym z tych ‘tanich’ lowelasów. Pochodzę z bogatej rodziny, chociaż
nie sądzę, by była ona w prostej linii następczynią jakiegoś szlacheckiego rodu
albo czegoś tam w tym rodzaju. Mój ojciec był, a właściwie jest nadal, wójtem
pewnej gminy. Nie będę tutaj przytaczał jej nazwy, gdyż nie jest wam ona do
niczego potrzebna. Ważne natomiast jest to, że kilka lat temu, znając plan
zagospodarowania terenu, – co oczywiście nie powinno nikogo dziwić, biorąc pod
uwagę zajmowane przez niego stanowisko – wykupił od tejże gminy potężne połacie
ziemi ornej, czy tam gruntu – w tej chwili nazwa jest najmniej istotna –, a następnie
przerobił te kilkadziesiąt hektarów nieużytków na ziemię budowlaną. Czekał lat
kilka, aż wreszcie pojawił się na tą nieruchomość kupiec. Okazało się wówczas,
że podmiotem zainteresowanym odkupieniem od tatusia tych hektarów, jest pewien
deweloper, który zaplanował wybudowanie lub postawienie na niej małego osiedla
domków jednorodzinnych. Tato mój z naturalnie dużą ochotą przystał na tą
propozycję i w ten o to właśnie sposób z dnia na dzień staliśmy się wręcz
obrzydliwie bogatymi ludźmi. Ojciec pomimo skończonej tylko zawodówki i to do
tego rolniczej – uh – znał się na prowadzeniu interesu, a także na pomnażaniu
pieniędzy – wiecie taki samorodny talent. Szybko zainwestował tę forsę w
kolejne nieruchomości i nim dorosłem, na swoim prywatnym koncie – notabene
założonym mi przez rodziców – miałem odłożoną pokaźną sumkę. Tata i mama
chcieli, abym się ustatkował czytaj – założył rodzinę, a jeszcze lepiej,
wybudował się zaraz tuż obok nich. Ja miałem jednak nieco inne plany. Chciałem
zamieszkać w dużym mieście. Nie musiała być to zaraz stolica, ale chociażby
miasto, które posiada więcej niż sto tysięcy mieszkańców. Dlatego postanowiłem
przenieść się do Poznania. Nie jest to może jakaś wielka tam metropolia, ale na
moje wówczas oczekiwania, absolutnie mi wystarczała. Poza tym chciałem zostać
autorem erotyków. Tak jestem pisarzem. Między innymi, dlatego żeby mieć ciszę
oraz spokój, poprosiłem znajomego agenta nieruchomości o pomoc w znalezieniu mi
odpowiedniego mieszkania. Naturalnie na moim koncie nie leżały żadne grube
miliony, zatem ów agent miał nieco utrudnione zadanie zwłaszcza, że ja
zażyczyłem sobie mieszkania gdzieś blisko centrum, może dworca kolejowego? Poproszony
przeze mnie agent spisał się doskonale i znalazł mi odpowiednie lokum.
KWATERA
Niedaleko zbiegu ulic Śniadeckich i
Głogowska w Poznaniu znajduje się pięciokondygnacyjna kamienica. Nie wiem
dokładnie, z którego roku, ale sądząc po kremowej elewacji z gdzieniegdzie
odpadającym tynkiem, musiała być już dość wiekowa. Patrząc na nią od frontu, brama
wjazdowa, a co za tym idzie i wejście znajdowało się mniej więcej w dwóch
trzecich jej długości. Po prawej stronie jawiła się macierz złożona z pięciu na
cztery okna, po lewej z pięciu na trzy. Zaparkowaliśmy auto obok budynku i
poszliśmy zobaczyć mieszkanie. Kiedy stanęliśmy przed obskurną, drewnianą i
brązową bramą, w której w jednym ze skrzydeł znajdowały się małe drzwi
wejściowe, agent wyciągnął z kieszeni płaszcza pęk kluczy i rzekł do mnie:
—
Ten mały zielony kluczyk służy do otwierania tych właśnie drzwi.
—
A całą bramę jak się otwiera?
—
Z tyłu podnosisz taką wajchę do góry i całą roztwierasz na oścież.
—
Aha. Lecz rozumiem, że domofon działa?
—
Tak. Jest również specjalny kod, którym otwierasz elektrozamek, ale w tej
chwili go nie pamiętam. Mam to, jak i kilka innych uwag zapisane w dokumentach,
które zostawiłem na stole w salonie.
—
To tu jest salon?
—
Zaraz wszystko tobie pokarzę. — Odparł, po czym wymownym gestem dłoni zaprosił do
sieni, puszczając mnie przodem. W środku nawet był dość szeroki korytarz, w
którym naprzeciw siebie znajdowały się dwie klatki schodowe. Jedna po lewej
druga po prawej stronie. Dalej korytarz szedł prosto, za którym widać było
jakiś niewielki placyk.
—
A tam, co się znajduje?
—
Skromniutki parking, ale raczej wątpię byś mógł tam stawiać swój samochód,
chociaż oczywiście go jeszcze nie masz. To jest miejsce dla śmieciarek, gdyż
tam również znajduje się śmietnik oraz kolejna klatka schodowa. Kiedyś
mieszkała tam służba. Obecnie tylko jedno mieszkanie jest tam użytkowane i to
do tego przez ciecia.
—
Ok. — Skinąłem głową. — To racz waść poinformować mnie, w którą stronę mam teraz
iść?
—
Na prawo. — Odparł i poszedł pierwszy. W momencie, w którym przekroczyłem próg
tandetnych zgniło zielonkawych podwójnych drzwi, przeszedł mnie dziwny dreszcz.
Naprzeciwko nich znajdowało się pierwsze mieszkanie. Agent wszedł na schody,
które w lewą stronę pięły się do góry. Stopnie zrobione były z drewna, ale
sądząc po ich stanie wizualnym, było to drewno sosnowe. Po środku każdego z
nich, zapewne dzięki ich starości, widniały wytarte dziury. Ponad to idąc po
nich wydawały z siebie charakterystyczne skrzypienie.
—
Rozumiem, że klatka schodowa może nie zachęcać, ale…
—
Ale mieszkanie, które mi za chwilę pokażesz zwali mnie z nóg — przerwałem mu z
jawną ironią w głosie, bojąc się o własne życie, gdyż właśnie odkryłem bardzo
wątpliwą przyczepność ciężkiej, również drewnianej poręczy.
—
Zwali…? — Spytał, ale chyba sam siebie, gdyż ja stojąc tuż za nim ledwie go
usłyszałem.
—
Na, które piętro idziemy?
—
Piąte — odparł.
—
Świetnie. — Pomyślałem sobie. Zwłaszcza jak będę wracał pijany do domu. Prędzej
na tych stopniach przydarzy mi się coś złego, niż na Wildzie w jakąś ciemną
listopadową noc.
W końcu dotarliśmy do celu.
Stanęliśmy na podeście. Drzwi do mojej kwatery znajdowały się na lewo od
szczytu schodów. Spojrzałem na agenta, kiedy ten trzymając klucze w dłoni
zastygł na moment w bezruchu. Był wysokim mężczyzną o krótko przystrzyżonych
włosach. Nosił staromodne okulary i takiego samego też wąsa pod nosem, co mogło
dziwić, gdyż młodym był człowiekiem. Posturą przypominał bardziej anemika niż samca
alfa, ale jak często się na ten temat wypowiadał – taki jest los zapracowanego
agenta nieruchomości. Teraz stał i gapił się swoimi błękitnymi oczami w kilka
kluczyków spiętych ze sobą stalowym kółkiem.
—
Zasnąłeś? — Spytałem go, gdyż zacząłem się obawiać o jego formę psychiczną.
—
Jeżeli ci się nie podoba, to zawsze możemy jeszcze anulować transakcję. Owszem
zapłacisz jakieś odszkodowanie, ale damy radę.
—
Jak mam tobie powiedzieć, czy mi się cokolwiek podoba czy nie, skoro niczego mi
jeszcze nie pokazałeś? Przecież nie będę oceniał tego lokum, po jakości
schodów, bo to byłoby tak, jakbym stwierdził smak ryby po kiczowatej etykiecie
na puszce.
—
Dobrze — odparł, po czym włożył odpowiedni klucz do zamka. Przekręcił go i
nacisnął klamkę. Skrzydło drzwi, pod naporem jego dłoni puściło i skrzypiąc
przeraźliwie otworzyło się do wewnątrz. — Dokonało się. — Wypalił ni z Gruchy
ni z Pietruchy i wszedł do mieszkania.
‘Dokonało się’? — Pomyślałem sobie. Kurwa,
a co to niby jest? Matrix?
—
Ej! — Krzyknąłem do niego. — Co ty z tym ‘Dokonało się’ wyjechałeś?
—
A nic… — odpowiedział, a po chwili dodał — to taki żart agentów nieruchomości.
—
Ha, ha, ha — wyszczerzyłem zęby w uśmiechu — normalnie uśmiałem się do łez.
—
Szybko wchodź do środka.
—
Już, już.
Przed moimi oczami ukazał się raczej
wąski korytarz, coś tak około półtora metra szerokości. Kiedy jednak wzrok mój
przyzwyczaił się do mroku panującego w mieszkaniu, zauważyłem po prawej
stronie, duże i jeszcze zamknięte dwuskrzydłowe drzwi. Agent podszedł do nich i
chwyciwszy je oburącz, otworzył je. Wówczas do korytarza wpadło więcej światła.
Dopiero wtedy dostrzegłem początek jakiegoś większego, a także otwartego pomieszczenia
z lewej strony.
—
Nie stój tak w progu! — Krzyknął do mnie. — Chodź i zobacz salon. — Zrobiłem,
więc to, o co poprosił. Rzeczywiście, salon był konkretny. Dwa okna, które
rozdzielała metrowa ściana, za których ku mojemu negatywnemu zaskoczeniu słychać
było gwar ulicy, nie mówiąc już tutaj o hałasie przejeżdżających tramwajów.
—
Wietrzysz kwadrat, bym czegoś nie poczuł?
—
Nie, a dlaczego pytasz?
—
Jakby głośno tu.
—
Okna są nieszczelne — odparł z jawną bezczelnością w głosie — dobrze byłoby je
wymienić, bo tak ciepło przez nie ucieka.
—
Żartujesz sobie teraz ze mnie? Wiesz przecież, że ja potrzebuję spokoju do
pracy.
—
Zaraz żartujesz. Mam idealne miejsce na twój gabinet, zaraz ci go pokażę. A jak
salon? Może być? — Rozejrzałem się po rzeczonym pomieszczeniu. Uformowane w
kształt prostokąta. Po prawej stała jakaś wyliniała kanapa, która dawno temu,
była chyba różowa. Tuż obok niej znajdował się niewielki stolik kawowy, a
naprzeciwko ścienny kredens. Z jego boków znajdowały się dwie szafki, zapewne z
półkami w środku. Całe wnętrze pokoju pomalowano na zielono. Trochę ciemniejszy
niż kolor trawy, a jaśniejszy niż zgniły. Przy lewej ścianie stał jedynie
stolik rtv, a na nim spoczywał niewielki 21 cal. telewizorek. Odwróciłem się do
tyłu i przyjrzałem się drzwiom. Jak już wspominałem wcześniej, były duże i
dwuskrzydłowe. Do połowy szprosów oszklone, sprawiały wrażenie ekskluzywnych,
lecz lata swojej świetności dawno już miały za sobą. Biała farba olejna, którą
zostały pokryte, w wielu miejscach była poprzecierana, a w innych znów brudna.
Podszedłem do nich, pogłaskałem dłonią i powiedziałem:
—
Przydałoby się je odmalować.
—
Fakt — odparł agent — ale zwróć uwagę na to, że są wykonane z dębu. Dzisiaj już
takich nie kupisz, a nawet jeśli, to za masę pieniędzy. Natomiast te są dziełem
staropolskiego rzemiosła. Owszem zgodzę się z tym, że wymagają nieco pracy, ale
gdy się do tego przyłożysz, podciągniesz na zawiasach, podszlifujesz tu i tam
to będą wyglądać jak nowe.
—
Jak nowe?
—
Ok. jak stare acz odświeżone. Za to efektownie będą się prezentować. Dobrze
chodź teraz pokażę ci resztę domu. — Powiedział i poszedł do korytarza. Tam
włącznikiem powieszonym na ścianie, zaświecił światło. Dopiero wówczas
dostrzegłem ogrom pomieszczenia, które znajdowało się naprzeciwko salonu.
Obszerny kwadrat z ogromnym, jadalnianym stołem po środku. Wokół niego stało
osiem krzeseł. Sam mebel posiadał gruby, drewniany blat, na którym widniała
piękna okleina przedstawiająca korzeń orzecha. Blat spoczywał na czterech
masywnych nogach, które zostały wyrzeźbione w kształt pnącej winorośli. W
podobnym tonie wykonane zostały krzesła, których siedziska obite wytartym
gobelinem wołały o pomoc tapicera. To pomieszczenie wymalowano na brązowo.
Biorąc pod uwagę fakt, iż jedyne dzienne światło, jakie docierało do tego
pokoju pochodziło przez przeszklone drzwi salonu, lub z kuchni, która
znajdowała się za następnymi drzwiami, pod warunkiem, że były one otwarte,
decyzja poprzedniego właściciela mogła zaskakiwać.
—
Na końcu tego wąskiego korytarzyka jest szafa ubraniowa. Naturalnie możesz go z
czasem przerobić na garderobę, ale to pieśń przyszłości.
—
A tam jest łazienka? — Spytałem, ręką wskazując pełne skrzydło z przybitą do
nich mosiężną figurką przedstawiającą młodego chłopczyka siusiającego do
nocnika.
—
Tak. — Odparł.
—
Pokażesz mi ją?
—
Naturalnie — odparł, po czym podszedł do drzwi. Jednak, kiedy przybliżył się do
nich, zauważyłem, że ręce trzęsą mu się jak jakiemuś staremu pijakowi. Gdy
zacisnął wreszcie swoja rozdygotaną dłoń na klamce, dostrzegłem jego zamknięte
oczy. Co mnie dodatkowo, że tak powiem zamurowało to fakt, iż nie wiem czy
rzeczywiście, ale odniosłem wrażenie, że agent mamrocze pod nosem „Ojcze nasz”.
—
‘Czy on zgłupiał?’ — Pomyślałem sobie. „Ojcze nasz” przed wejściem do łazienki?
— Albo jest tam tak katastrofalnie brzydko albo cudownie.
W końcu je otworzył, ale do środka
nie wszedł. Wskazał mi jedynie ręką i rzekł:
—
Proszę… zerknij sobie.
—
Ty nie wchodzisz?
—
Już tam byłem. Nie ma, o czym gadać.
—
Kurwa, jak w całym mieszkaniu. Ukrywasz coś przede mną?
—
Nie! — Zaprzeczył gwałtownie. — Lecz chcę iść do kuchni.
—
W celu?
—
A wiesz, pić mi się jakoś nagle zachciało. — Odparł i sobie poszedł. Wydało mi
się to lekko dziwne, ale znałem go nie od dzisiaj i szczerze mówiąc, nie
zdziwiło mnie to aż tak bardzo. Wszedłem, więc do łazienki. Na wprost mnie
stała obudowana małymi, białymi płytkami żeliwna wanna. Wymiary kafelków,
którymi została obłożona to dziesięć na dziesięć centymetrów. Emalia na nich
pościerała się już w kilku miejscach, odsłaniając beżowy kolor fajansu. Na
podłodze ułożona była mozaika złożona z malutkich płytek – takich dwa i pół na
dwa i pół centymetra. Także i one wołały o wymianę. Jednakowoż im dłużej się im
przypatrywałem, tym bardziej chciałem je zachować. Skrzydło otwierało się do
wewnątrz na prawą stronę. Po lewej, tuż nad wanną wisiało na ścianie dość spore
lustro, w którym odbijało się metrowej szerokości okno. Wszedłem głębiej i ręką
zamknąłem drzwi. Obróciłem się w stronę okna. Niewielka umywalka przymocowana
była do ściany, a powyżej średniej wielkości lustro wraz ze szklaną półeczką
oraz stalowym drucikiem, za którym stał szklany kubek, zapewne na szczoteczkę
do zębów. ‘Małe to pomieszczenie’ – Pomyślałem sobie, po czym odwróciłem się,
chcąc wyjść z łazienki. Gdy już prawie wychodziłem, rzuciłem okiem na lustro
nad wanną. Wtedy aż podskoczyłem do góry, gdyż – dam sobie rękę obciąć –
zauważyłem białą halkę spadającą z okna tuż za moimi plecami. Nie była jednak
to sama bluza, ponieważ – i tutaj już taki pewny nie byłem – wydało mi się
również, że pośród niej dostrzegłem nagie stopy. Natychmiast obejrzałem się do
tyłu i spojrzałem w stronę szyby. Wówczas przeszły mnie ciarki. W pofalowanym
szkle ujrzałem przymgloną poświatę czyjejś twarzy. Długie włosy oraz ciemne
spojrzenie. Mimo dreszczy, oraz strachu postanowiłem podejść i przyjrzeć się
temu bliżej. Na szczęście, ku mojemu wielkiemu uradowaniu, zorientowałem się,
że to jest moje własne odbicie.
—
Idiota — powiedziałem do siebie — przecież ty masz na sobie białą koszulę.
—
Marek! — Krzyknąłem — gdzie jesteś?
—
W kuchni. Gotuję wodę na kawę.
—
Mam tu kawę? — Spytałem z niedowierzaniem wchodząc jednocześnie do
pomieszczenia.
—
Znalazłem w szafce metalową puszkę.
—
Zwariowałeś? Ta kawa może mieć ze sto lat!
—
Nie histeryzuj. Sam powąchaj — rzekł podając mi otwartą puszkę do powąchania.
Muszę przyznać, że faktycznie pachniała znakomicie.
To pomieszczenie nie było już tak
duże jak salon, ale większe od łazienki. Szerokie na cztery metry, długie na
trzy. Z lewej strony znajdowało się okno, a pod nim zlewozmywak, który jak
wszystko w tym mieszkaniu, był stary i zniszczony. Emalia, którą był pokryty
wytarła się w kilku miejscach, zwłaszcza w tych, gdzie najczęściej ocierasz się
o niego spodniami, zmywając naczynia. Obok stała kuchenka – o dziwo –
elektryczna! Dalej stały meble. W całej kuchni przy ścianach poustawiane
zostały jednopiętrowe szafki, na których oparto drewniany blat pokryty grubą
warstwą olejnej farby. Po środku pomieszczenia umieszczono stolik z czterema
stołkami. Ten mebel był już totalną tandetą, którą szkoda nawet opisywać. Nagle,
przybrudzony czajnik dźwiękiem swojego gwizdka obwieścił nam, że woda do niego
nalana osiągnęła stan wżenia. Marek podszedł do kuchenki, wyłączył palnik, a
następnie zalał nam kawę. Kiedy zmielone ziarna zaczęły nasiąkać wodą, agent
spojrzał na mnie i powiedział:
—
Pokazać ci twój gabinet?
—
Naturalnie — odparłem przyglądając się fusom, które wraz z upływającym czasem,
zaczęły masowo spadać na samo dno naczynia.
—
Proszę, oto on — powiedział otwierając przede mną jakieś malutkie drzwiczki, do
równie małego pomieszczenia. Nie mogąc uwierzyć własnym oczom podszedłem
bliżej, by móc dokładniej przyjrzeć się tej wulgarnie bezczelnej propozycji. Za
niewielkim skrzydłem skrywała się mikroskopijna spiżarnia, która była chyba
nawet mniejsza od niektórych dostępnych na rynku lodówko-zamrażarek.
—
Marek no proszę cię. Nie rób sobie jaj.
—
Hi, hi, hi — zaczął się śmiać. — Wybacz, ale nie mogłem się powstrzymać. Rozumiem,
że potrzebujesz spokoju, ale na dzisiaj nic nie wymyślę. Na razie będziesz
pisał w kuchni lub w tym dużym pokoju. A jak przyjdzie czas, to wymienimy ci
okna i będziesz miał spokój. Uwierz mi wiem, co mówię. Byłem to sprawdzić w
kwaterze piętro niżej.
—
A tamtego nie mogłem kupić?
—
Nie stać cię. Tamto jest odrobione. Wszędzie wymienione podłogi, kafelki oraz
odmalowane ściany.
—
A cena?
—
Prawie jeszcze raz taka. Zatem biorąc to wszystko pod uwagę, uważam, że
zrobiłeś dobry interes. Ze spokojem wyremontujesz sobie to mieszkanko,
zaczynając od najpilniejszych potrzeb.
—
Może masz rację — rzekłem upijając przy tym odrobinę gorącej kawy — zacznę od
łazienki.
—
Nie! Nie wolno ci jej tykać! — Krzyknął tak niespodziewanie i gwałtownie, że aż
podskoczyłem na krześle.
—
Jezu, chłopie! Odbiło ci czy co? Czego tak wrzeszczysz? Nie widzisz, że siedzę
tuż obok?
—
Przepraszam.
—
Spójrz kurwa! Kawą się ochlapałem! — Krzyknąłem widząc beżowe plamy na mojej
ekskluzywnej koszuli. — Dlaczego niby nie mogę tykać łazienki?
—
Ponieważ, jak już mówiłem ci wcześniej, kamienica ta jest uznana za zabytek i
podlega pod jurysdykcję konserwatora zabytków. Łazienka w twoim mieszkaniu
ostała się, jako ostatnia w nienaruszonym stanie. Dlatego nie dostaniesz zgody
na jej przebudowę lub rozbiórkę.
—
To co mogę w niej zrobić?
—
Wyczyścić.
—
Buhahaha — w pierwszym momencie się zaśmiałem, ale zaobserwowawszy grymas, jaki
namalował się na obliczu Marka, zrozumiałem, że był on daleki od żartu. — Ale
jak jakieś płytki będą uszkodzone to mogę je wymienić?
—
Oczywiście, że nie. — Odparł. — Lecz nie martw się, dam ci numer telefonu do
super specjalisty, który specjalizuje się w uzupełnianiu różnego rodzaju
ubytków. Jednak z tego, co pamiętam, nie ma w niej jakiś większych uszkodzeń.
Kup po prostu trochę chemii gospodarczej i doprowadź ją do stanu używalności.
Dobrze to ja wskoczę teraz do salonu po moją teczkę z dokumentami. — Powiedział
do mnie, po czym odsunął taboret do tyłu i wstał. Kiedy agent wyszedł z kuchni
podniosłem kubek z kawą do góry i przytknąwszy jego rant do ust przechyliłem
lekko, by wypić do końca pozostały w nim czarny napój. Stawiając porcelanowe
naczynie na zniszczonym stoliku, który ktoś przykrył prastarą ceratą, mój wzrok
padł na przedziwną – przynajmniej jak dla mnie – baterię, która wystawała znad
zlewu.
Szeroka
przy nasadzie zwężała się stożkiem ku górze. Tuż przy jego końcu znajdowało się
mieszadło wody ciepłej i zimnej uformowanej w kształt walca, którego dwie
trzecie długości wystawało poza pionową linię całości, na końcu, którego
przymocowana została szersza rozeta wraz z metalowo porcelanowym prętem. Gdzieś
tak trzy centymetry powyżej mieszalnika, wylewka zwężała się do średnicy
normalnej pół calowej rurki, która pięła się w górę jeszcze jakieś dwadzieścia
parę centymetrów. Na samej górze był czwórnik, w którym pionowa rurka spotykała
się z taką samą, ale poziomą. Razem stanowiły kształt litery „L”. Pozioma
część, była krótsza od pionowej, a do tego jej koniec zawijał się w haczyk, by
finalnie móc kierować wodę z powrotem do zlewu. Prostopadłą do zlewu część
wylewki, jak sądzę dla poprawienia estetyki kranu, ozdobiono trzema
pierścieniami. Również sam czwórnik obok funkcji połączenia dwóch prostopadłych
do siebie elementów pełnił rolę estetyczną, ponieważ końce obydwóch rurek,
które się w nim spotykały miały swoje zaślepione przedłużenia tuż poza nim.
Dzięki temu, patrząc na ten kran miało się wrażenie, że dwie części wylewki nie
tyle się ze sobą stykają, co krzyżują. Oczywiście cała bateria wykonana została
z mosiądzu, który jednakowoż lata swojej świetności miał już dawno za sobą. Na
szczęście znałem pewien, niezawodny sposób na wyczyszczenie nawet bardzo mocno
zaśniedziałego mosiądzu. Natomiast humor, a także widok estetyczny psuł mi
żeliwny zlew, który jak już wspominałem wcześniej w kilku miejscach był
powycierany. Nim jednak zdążyłem się nad nim głębiej zastanowić, do kuchni
wrócił Marek. Usiadł naprzeciw mnie, na przybrudzonej ceracie położył czarną
opasłą teczkę i rzekł:
—
Mam tu dla ciebie akt notarialny, który oczywiście wymaga twojego podpisu, by
transakcja zakupu mieszkania stała się wiążącym obie strony, stanem prawnym.
—
A właśnie — zacząłem — dlaczego nie ma tu poprzedniego właściciela?
—
Nie chciał przyjechać — odparł. — Stwierdził, że skoro ja się już tym zająłem –
między innymi biorąc za to swoją prowizję – jego obecność jest tutaj zbędna.
Jakiś dziwak z niego, ale to już starszy człowiek, dlatego nie nalegałem za
bardzo. Chyba nie przeszkadza ci to jakoś szczególnie?
—
Właściwie to nie, ale wiesz zawsze lepiej kupować od właściciela.
—
Boisz się, że nie mówię ci całej prawdy?
—
A ukrywasz coś przede mną? — Spytałem patrząc mu przenikliwie w oczy. Agent z
pozoru nie spuścił wzroku, ale w rzeczywistości gapił mi się w brodę. Pomimo
tego z kamienną twarzą odparł:
—
Niczego przed tobą nie ukrywam. Z mieszkaniem jest wszystko w porządku. Nie
jest obciążone hipoteką, rury nie przeciekają, a grzyba nawet w
najciemniejszych zakamarkach nie znajdziesz. Owszem, remont na pewno się mu
przyda, ale nie jest niezbędny, a to chyba istotne dla kogoś, kto nie cierpi na
nadmiar gotówki?
Zamilkłem
na chwilę, zastanawiając się nad jego słowami. Może rzeczywiście odrobinę
przesadzam? Na cholerę mi poprzedni właściciel, skoro nad kupnem tej kwatery
pieczę sprawuje mój kolega.
—
Ok masz rację głupio się zachowałem. Daj te papierki, podpiszę je i zacznę się
cieszyć z zakupu.
—
Jarku — rzekł do mnie — to nie są jakieś tam papierki, tylko akt notarialny!
Musisz go podpisać i schować w bezpiecznym miejscu, ponieważ jest to dowód na to,
że od tego momentu ty jesteś właścicielem tego lokum.
—
Spokojnie — podniosłem wyprostowaną dłoń do góry w geście indiańskiego
pozdrowienia, co u nas znaczyło, by lekko przyhamował — nie ekscytuj się tak.
Podpiszę, a kopię …
—
Oryginał — przerwał mi.
—
Oczywiście — przytaknąłem — oryginał zawiozę zaraz do mojej skrytki bankowej.
—
Masz taką? — Spytał zdziwiony.
—
Nie no, żartuję sobie z ciebie — uśmiechnąłem się do niego, odsłaniając przy
tym białe zęby — nie mam, ale za to obiecuję schować go do szuflady. Akt ten
będę trzymał w teczce z napisem ‘ważne’.
—
Dobrze — skinął głową, po czym podał mi je do podpisania. Gdy na obydwu
dokumentach złożyłem już swój autograf, Marek zabrał kopię i schował ją do bordowej
teczki, z którą przyszedł. — Tutaj masz numer kodu do otwierania dolnych drzwi
— rzekł podając mi kartkę ‘przylepkę’. Na niej widniał kod ‘#666#’.
—
Ten kod to chyba jakiś niesmaczny żart?
—
Dlaczego? — Spytał i spojrzał na zapisany kawałek żółtego papieru. — Ej! Źle go
trzymasz, obróć górą do dołu.
—
Czyli nie trzy szóstki, a trzy dziewiątki?
—
Naprawdę sądziłeś, że ktoś użyłby symbolu diabła, jako kodu do otwierania
drzwi?
—
Różne są zboczenia na tym świecie.
—
Dobrze — uśmiechnął się i zamknął teczkę. — Z mojej strony to wszystko. Tu masz
klucze — powiedział i położył je na stole. — Ja już będę spadał, gdyż muszę obejrzeć
jeszcze jeden dom, a później jestem umówiony z pewną laską na wypad do kina.
—
Do kina czy na film?
—
A to jest jakaś różnica?
—
Do kina idziesz, jak zamiast na filmie chcesz się skupić na obmacywaniu
dziewczyny, a na film jak no wiesz… zainteresuje cię opowieść reżysera.
—
Te erotyki, które piszesz już na mózg ci padają — rzekł obruszony. — Wszędzie
tylko widzisz podteksty seksualne.
—
Ojej! Przepraszam — rzekłem — życzę ci udanego wieczoru.
—
Tobie również. — Odparł i skierował się do wyjścia. Gdy otworzył drzwi,
odwrócił się w moją stronę i zapytał:
—
Dzisiaj jeszcze się wprowadzisz?
—
Raczej nie. Najpierw chciałem się rozejrzeć i zobaczyć, co jest do zrobienia. Z
pewnością zdrapię z drzwi tą obrzydliwą białą farbę. Te między salonem a dużym
pokojem oszlifuję i pomaluję bejcą. To samo zrobię z drzwiami od łazienki, ale
w tym przypadku tylko od zewnętrznej strony, środek zostawię biały, co najwyżej
umyję go lub ewentualnie przemaluję, skoro już nie mogę jej ruszać.
—
Nawet pomysłowe — Marek skinął twierdząco głową — jeżeli pomalujesz je bejcą w
kolorze ‘Złoty dąb’ będą lepiej pasować do brązowej barwy ścian.
—
Tak właśnie sądzę. Lecz i tak pierw muszę pojechać do domu po walizkę oraz
kilka atrybutów potrzebnych mi do pierwszej fazy remontu. Na pierwszy ogień
pójdzie łazienka. Zobaczymy, co uda mi się osiągnąć, kiedy ją porządnie
wyszoruję? Która to jest godzina? — Spojrzałem na swój zegarek. Był to automat
marki Atlantic. Miał złotą kopertę oraz tarczę, a pozłacane wskazówki
wskazywały kwadrans po południu. W miejscu godziny trzeciej znajdowało się
niewielkie okienko, w którym pokazany był aktualny dzień miesiąca, jego wadą
było to, że trzeba było ją dostosowywać do krótszych miesięcy. — Jest
piętnaście po dwunastej. Wyjdę z tobą i pojadę do domu.
—
Chętnie bym cię podrzucił, ale i tak już jestem spóźniony.
—
Poradzę sobie. Poczekaj wezmę tylko klucze.
Kiedy
wróciłem Marek już czekał na zewnątrz. Zamknąłem drzwi na klucz i zeszliśmy
schodami na parter.
Zachęcam do komentarzy, może jakiś porad odnośnie stylu lub innych rzeczy, które się wam rzucą w oczy.