Jeżeli ktoś czytał "Kochankę" to ten większy fragment jest kontynuacją. Proszę o jakieś opinie, gdyż chciałbym to dopracować i dopisać dalszy ciąg.
ŻONA
Rozwód.
Po tej krótkiej, acz bardzo
znaczącej rozmowie, położyłem się wygodnie na łóżku, próbując tak ułożyć swoje
ciało, by zminimalizować, odczucie bólu, którego zażywane przeze mnie tabletki
przeciw bólowe, nie mogły ukoić.
Cierpienia, przez które w tym
momencie przechodziłem, podsuwały mojemu mózgowi liczne, czasem nawet dość
ekstremalne rozwiązania.
Myślałem o Pyralginie, podanej
bezpośrednio do krwiobiegu, Morfinie lub APAP Ekstra.
Przez moją głowę przeszła również
abstrakcyjna chęć spróbowania, tabletek rozkoszy pewnych lekarzy tj. Vicodin-u
(Paracetamol zawarty w preparacie zwiększa efekt przeciwbólowy hydro kodonu i
uniemożliwia stosowanie preparatu w celach innych niż wskazania medyczne,
ponieważ dawki stosowane w celach odurzania się zawierałyby toksyczną dawkę
paracetamolu. Hydro kodon podawany doustnie ma około 1,5 razy silniejsze
działanie od morfiny podawanej tą samą drogą, aczkolwiek dawka wywołująca
równoważny efekt analgetyczny może się różnić osobniczo).
Tak, więc leżę i staram się choćby
siłą woli ukoić ból, gdy nagle do pokoju, który aktualnie zajmuję wchodzi młoda
pielęgniarka. Właściwie jest to ta sama, która towarzyszyła lekarzowi
ortopedzie, temu samemu, który mnie ostatnio składał i z promiennym uśmiechem
zadaje mi podchwytliwe pytanie:
– Chce pan kaczkę? – W pierwszym
momencie pomyślałem sobie, iż ona żartuje, ale ja byłem głodny, dlatego
szczerze odpowiedziałem:
– Tak. Najlepiej z frytkami.
– Ha, ha, ha. – Zaśmiała się.
Czyżby nie mieli frytek? – Chodzi mi o taki pojemnik, do, którego robi się
siusiu. – Rzekła.
– A do sedesu nie mogę? – Spytałem
zdziwiony.
– Jak da pan radę dojść do
łazienki, to oczywiście.
– To proszę mi pomóc. –
Powiedziałem i przytrzymując się za wieszaki wiszące nade mną podniosłem się do
góry.
– Już idę. – Odpowiedziała, po czym
podeszła do mnie i pomogła mi stanąć na nogi. Następnie trzymając mnie pod
pachą, skierowała nas w stronę łazienki, która znajdowała się na korytarzu.
Powoli idąc, stawiałem małe kroczki, gdyż ból jednak trochę mi przeszkadzał.
Mniej więcej po upływie dziesięciu
minut, dotarliśmy do celu, który tak naprawdę oddalony był od mojego pokoju, o
około piętnaście metrów. Weszliśmy do środka. Rękoma oparłem się o ściany,
przytrzymując tym sposobem swoje ciało w pionie i spojrzałem w dół. Niestety mój
mały, dalej tkwił w majtkach.
– Jak go stamtąd wydostać? –
Powiedziałem cicho do siebie.
– Będzie pan tak długo stał? –
Zapytała się mnie piguła.
– Boję się. – Odpowiedziałem.
– Czego?
– Tego, że jak puszczę się ściany
by go wytargać z majtek, to się przewrócę.
– Mam pomóc?
– Jak by pani mogła?
– No dobrze. – Odparła. Na początku
pomyślałem, że po prostu chwyci mnie w pół i przytrzyma, jednak ona miała inny
plan. Podeszła do mnie i bezceremonialnie wyjęła mojego ptaszka z gaci i
skierowała go w stronę otworu. W pierwszej fazie wszystko było w porządku,
jednakowoż po chwili, ptaszek rozwiną skrzydła i w końcówce akcji, opluł deskę klozetową.
– No ładnie. – Skwitowała. – Co pan
taki wrażliwy?
– Nie wiem. – Odparłem
zarumieniony. – Tak jakoś.
– Już dobrze. Salowa posprząta.
Wracamy, czy jeszcze będzie pan coś robił?
– Nie lubię w łazience. –
Odpowiedziałem.
– Ok. – Odparła i pomogła mi wrócić
z powrotem do pokoju.
Położyła mnie do łóżka i przykryła
kołdrą.
– Może potrzebuje pan jeszcze
pomocy w umyciu się?
– Bardzo. – Odparłem. – Ramiona
bardzo mnie bolą.
– Dobrze, pójdę tylko po miskę i
jakąś gąbkę oraz ręcznik. – Odpowiedziała i wyszła z sali.
Leżąc i czekając na powrót siostry
zasnąłem. Nie wiem jak długo spałem, ale za to wiem jak zostałem obudzony. Cóż
takiego się stało?
Ano było tak.
Budzi mnie jakiś delikatny i mokry
dotyk. Muszę tu jednak zaznaczyć, że nie była to gąbka, czy też jakaś szmatka.
Bardziej ten przedmiot przypominał czyjś jęzor. No i gdzie?
Na nim! Tak, ktoś przesuwał po jego
długości swój język. W pierwszym momencie pomyślałem sobie:
– Jaki piękny mam sen?
– To nie sen kochasiu. – Usłyszałem
tajemniczy głos.
– Kto tu jest? – Spytałem podnosząc
głowę znad poduszki.
– Ja. – Odparł.
– Jakie ja? – Spytałem, czując
narastające we mnie podniecenie.
– Twoja pielęgniareczka. – Odparła
i zabrała się do dalszej pracy.
Nie muszę wam chyba mówić, że
umycie mnie w ten sposób, a zwłaszcza przez personel szpitalny, było dla mnie
nie typowe? Nie mniej, kobiecina znała się na tym. Zajęła się wszystkim tym,
czym powinna, nawet, gdy skończyłem. Następnie pomogła mi usiąść i kiedy ja
dochodziłem jeszcze do siebie, ona zdjęła ze mnie szpitalną koszulę, którą
otrzymałem przy przyjęciu mnie na oddział (niestety nie na zawsze, co mnie
trochę bolało, gdyż ładna była) i zamoczoną wpierw w misce z wodą i płynem do
kąpieli gąbką, zaczęła mnie myć. Następnie, gdy już skończyła, wytarła mnie
ręcznikiem i włożyła na mnie nową koszulę.
– Proszę. – Rzekła do mnie i pocałowała
mnie w usta. Całus ten generalnie smakował mną, co jeszcze bardziej mnie
podkręciło. – Jesteś czysty. Teraz idź spać.
– Zobaczę cię jeszcze? – Spytałem.
– Raczej nie. – Odparła. – Dzisiaj
kończę pracę, a potem mam dwa dni wolnego. Do tego czasu, już cię wypiszą do
domu. W dzisiejszych czasach, szpital to nie hotel. To pa. – Powiedziała i
ponownie tego wieczoru a zarazem ostatni raz w życiu mnie pocałowała.
Kiedy wyszła i zostałem już sam,
zrobiło mi się jakoś dziwnie. Samotnie. Położyłem się delikatnie na plecy i
starałem się zasnąć. Wiecie, coś wam powiem. Po tej odrobinie seksu, ból
znikną.
Dlaczego więc kobiety na swoje tzw.
migreny, nie dopuszczają nas do siebie?
– Gdzie on jest!? – Obudził mnie
jakiś podniesiony, acz znajomy głos.
– W tamtym pokoju. – Ktoś inny
odparł.
Po chwili do sali weszła Mirka
(żona moja). Wystrzępione, jasne, dżinsowe spodnie oraz wyciągnięty czerwony,
wełniany sweter oraz skórzana saszetka a’la Indiana Jones, przewieszona przez
ramię. Innymi słowy, dama pełną gębą.
– Cześć kochanie. – Powiedziałem do
niej z pełnym uroku, uśmiechem na ustach.
– Cześć gnoju. – Odparła, waląc
mnie przy tym z otwartej dłoni w policzek. – Jak mogłeś bydlaku? – Spytała się
mnie, poprawiając mi z drugiej strony.
– Ałła! – Krzyknąłem. – Powaliło
cię? – Spytałem, trzymając się dłońmi za zaczerwienione policzki
– Zdrady ci się zachciewa? Może
rozwodu pragniesz? – Zadała pytania, po czym ponownie zamachnęła się na mnie
ręką, lecz tym razem już się nie dałem. Chwyciłem jej lecącą w mą stronę
otwartą dłoń, a następnie przywaliłem jej z pięści.
– Czegoś pan potrzebuje? – Spytała
się wezwana przeze mnie pielęgniarka, kiedy weszła do pokoju.
– Waciki lub dwa tampony dla mojej
żony. – Odparłem, spoglądając w kierunku, leżącej na podłodze Mirki, która
ściskając palcami dłoni nasadę nosa, próbowała zatamować obfite krwawienie.
– Jezu, co się jej stało? – Spytała
się mnie piguła, która szybko podbiegła do poszkodowanej.
– Poślizgnęła się na mokrej
podłodze. – Odparłem.
– Ależ, co pan opowiada? Przecież
podłoga jest sucha.
– Bo już wyschła. – Powiedziałem. –
Minutę temu, była jeszcze mokra.
– Mam kogoś zawołać? – Zagadnęła
moją żonę.
– Nie, nie trzeba. – Odparła Mirka
z trudem podnosząc się z podłogi.
W tym momencie do szpitalnej sali
weszło trzech funkcjonariuszy zakopiańskiej policji. Stanęli przy drzwiach
wejściowych i spojrzeli w moją stronę. Nie muszę wam chyba tłumaczyć, że widok
stawiał mnie w bardzo niekorzystnym świetle. Ja w łóżku, moja żona (jeszcze)
obok mnie z mocno krwawiącym nosem i pielęgniarka z błagalnym spojrzeniem
skierowanym w ich stronę.
– Pan Franek Kłopocisko? – Spytał,
chyba ich dowódca.
– Nie, właśnie wyszedł, a o co
chodzi? – Udałem głupka.
– To on! – Krzyknęła pielęgniarka.
– Pobił swoją małżonkę. – Dodała skinieniem głowy wskazując na Mirkę, która
notabene oscarowo wręcz zagrała zmaltretowaną.
– Brać go chłopcy! – Podniesionym
głosem, dowodzący pozostałą dwójką, wydał rozkaz.
Cóż? Panom w kominiarkach na
głowach, nie trzeba było dwa razy powtarzać. Rzucili się na mnie, niczym dwa
wygłodniałe psy na mięsną kość. Chwycili mnie za koszulę i bezceremonialnie
wyciągnęli z łóżka. Nie zwracając uwagi na moją złamaną rękę, „zglebowali” mnie
na podłogę, po czym wykręcili mi ręce do tyłu i założyli kajdanki. Następnie
postawili mnie na nogi i zaczęli ciągnąć w stronę wyjścia. Zacząłem stawiać
czynny opór, cały czas krzycząc w niebogłosy:
– Panowie, rzeczy zostawiłem! Moje
ubrania tam zostały! Rzeczy zostaw… Agrh! – Musiałem na chwilę zamilknąć, gdyż
otrzymałem silny cios w wątrobę.
„Kurwa, może dam ją sobie wyciąć?”
„Łatwiej mi będzie” – Pomyślałem sobie, zwijając się aktualnie z bólu. Reszty
drogi na komisariat nie pamiętam zbyt dokładnie, ponieważ zemdlałem.
Ocuciła mnie zimna woda, którą
oblano mnie na komisariacie.
Siedziałem przy wąskim acz długim
stole. Pokoik, w którym się znalazłem nie był zbyt duży. Naprzeciw mnie na
całej ścianie wisiało wielkie lustro, najpewniej tzw. weneckie. Reszta ścian
wymalowana starą, żółtą emulsją przypominała mi dawne jakże szczęśliwe lata.
Przy stole stały jeszcze dwa dodatkowe krzesła, na których zapewne nie długo
ktoś usiądzie. Sądziłem, że będzie to między innymi ten pajac, który przed
chwilą oblał mnie wodą, lecz jednak nie, gdyż wyszedł, a zamiast niego weszło
dwóch innych. Jeden z nich usiadł na drugim końcu mebla wprost mnie, stawiając
przy sobie parującą filiżankę, a drugi stanął tuż przy mnie.
– Napije się pan kawy? – Łagodnym
tembrem głosu spytał się mnie, ten z oddali.
Był szatynem, z idealnie ogoloną
twarzą i błękitnymi oczyma.
– Chętnie. – Odparłem po chwili
namysłu. – Rozpuszczalną ze śmietanką i dwoma łyżeczkami cukru.
– Nie ma takiej. – Odparł. – Czarna
może być?
– Może. – Odpowiedziałem.
– Takiej też nie ma. – Odparł i się
zaśmiał. – Herbatkę może?
– Super, ale bez cukru. – Rzekłem,
obserwując przy tym, jakąś wypłowiałą teczkę, która leżała na blacie tuż przed
nim.
– Marek, przynieś panu herbatę. –
Powiedział. Wtedy wywołany się odezwał.
– Melduję panie majorze, że herbata
się właśnie skończyła. – Wypalił Marek.
– Panowie, nie róbmy szumu. –
Zacząłem. – Szklanka wody i wszystko się ułoży.
– Wczoraj nam odłączyli, bo kapral
zapomniał rachunku zapłacić. – Poinformował mnie major, jak tylko przełknął łyk
gorącej i pachnącej kawy.
– A to pech. To, czym pan zalał
kawę? – Spytałem
– Mineralną.
– Ok. taką też piję. – Rzekłem.
– Przykro mi to była resztka. –
Odpowiedział i spojrzał na mnie. Normalnie aż poczułem ten jego wzrok. Te
świdrujące błękitne oczka, gapiły się na mnie, próbując… sam już nie wiem, co?
Wtedy nie wytrzymałem.
– Mam do pana majora pytanie. –
Rzekłem.
– Proszę, niech pan pyta. – Odparł.
– Wie pan, dlaczego, jak policjant
zostanie postrzelony w głowę, to umiera dopiero po upływie trzydziestu minut?
– Nie?
– Bo najpierw kula szuka mózgu. –
Odpowiedziałem z uśmiechem na ustach.
– Ha, ha, ha. – Roześmiali się
obydwoje.
– Ha, ha. – Zawtórowałem im,
zerkając, co chwilę z jednego na drugiego.
– Marek! – Krzyknął major, gdy już
skończył się śmiać.
„Marek! Kurwa!” – Pomyślałem sobie,
kiedy po otrzymaniu silnego uderzenia z pięści w twarz, znalazłem się na
podłodze. Muszę jednak przyznać, że kiedy tak leżałem z mordą przyciśniętą do
terrakoty, z podziwem przyjrzałem się kunsztownemu ułożeniu ich przez
glazurnika.
– Nie ładnie jest się z nas tak
naśmiewać. – Powiedział do mnie major, kiedy Marek już mnie posadził z powrotem
na krześle.
– Przepraszam, ale to wy pierwsi zaczęliście
robić sobie ze mnie jaja. Ja tylko się broniłem. Może jednak, zamiast wymiany
tych uprzejmości, panowie wytłumaczą mi, co ja tutaj w ogóle robię i gdzie są
moje rzeczy, bo mówiąc szczerze trochę mi już zimno?
– Po pierwsze, to pana rzeczy
zostały w szpitalu, ale bez obaw, już kogoś po nie wysłaliśmy. Po drugie proszę
pana, to jest pan oskarżony o naruszenie bezpieczeństwa pasażerów kolejki
linowej, a teraz dojdzie jeszcze pobicie, oczywiście, jeżeli pańska żona zgłosi
do nas zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa. Otwarcie drzwi wagonika, jest
obciążone grzywną, a za pobicie grozi panu około dwóch lat pozbawienia
wolności.
– Ależ panowie, to, że otwarłem te
pierdolone drzwi, było podyktowane wyższą koniecznością, i to również dla
pozostałych pasażerów. Wyobrażacie sobie, jakby to wyglądało, gdybym zesrał się
tam w gacie? Co najmniej niehigienicznie. Smród, że hej.
A jaki wstyd?
– No faktycznie, wstyd mógłby być.
– Odparł major i otworzył teczkę. – Czyli otworzył pan drzwi, ponieważ musiał
pan iść za potrzebą? Czy tak?
– Tak. – Potwierdziłem skinieniem
głowy.
– Ale nie wyszedł pan? – Spytał i
spojrzał na mnie.
– Ale, jak wyszedł? Na zewnątrz?
– Tak. Na zewnątrz. – Odpowiedział
i wziął łyk kawy.
– Czy pan u mnie coś widzi?
– Co mam widzieć? – Spytał,
zdziwiony mym pytaniem.
– Skrzydełka, kurwa! – Krzyknąłem
podirytowany. – Jak to wyszedłem na zewnątrz? Przecież to nie była kolejka na
Gubałówkę, która jeździ po szynach, tylko na Kasprowy Wierch, a ona wisi w
powietrzu.
– Na Kasprowy? – Spytał zdumiony. –
To, czemu ja mam w papierach, że na Gubałówkę? Marek! – Marek podszedł do
majora spojrzał w teczkę i po chwili zadumy, która wręcz zarysowała mu się na
twarzy, rzekł:
– Eeee. To pomyłka szefie.
– Jaka pomyłka?
– Przypadkowa. Z poprzedniego
raportu.
– Tzn?
– Kopiuj – wklej. Musiałem źle
skopiować.
– Jakie kopiuj – wklej? O, czym ty
do mnie gadasz?
– CONTROL+C. – Odpowiedział mu
Marek
– CONTROL+C? – Spytał major i
powoli wstał. Stanął frontem do Marka i powtórzył. – CONTROL+C, tak?
– Przepraszam panie majorze. –
Odpowiedział Marek, z trudem przełykając ślinę. – Jest mi naprawdę przykro, że
w tak niechlubny sposób wystawiłem pański honor na splamienie. Dlatego z
nieukrywaną radością poddam się zasłużonej karze. – Dokończył, po czym
wyprostowanym niczym struna zasalutował majorowi.
„Jezu, gdzie ja jestem?” –
Pomyślałem sobie, widząc całe to zachowanie się policjantów. „Oni są nienormalni.
A jak zrobią mi krzywdę?”
Szatyn widząc przerażenie, swojego
podwładnego, poklepał go tylko po policzku i powiedział:
– Przestań, każdemu może zdarzyć
się pomyłka. – Już miał usiąść z powrotem na krzesło, gdy nagle uderzył Marka w
brzuch.
– Uhhh! – Krzyknął Marek i ukląkł
na podłodze zwijając się w kłębek.
– Radzę ci, by była to twoja
ostatnia pomyłka. Inaczej, resztę swej służby spędzisz na skrzyżowaniu. I to do
tego takim, jakie ci specjalnie wybiorę.
Więc dobrze, byliście w wagoniku wiszącym
nad ziemią. Czy tak?
– Taak. – Odparłem.
– I nagle się ci zachciało?
– Tak.
– I nie mogłeś się powstrzymać?
– No nie.
– Hm? Sytuacja nie do
pozazdroszczenia.
– No. Naprawdę, bez wyraźnego
powodu, przecież nie otwierałbym tych drzwi.
– A, czy przed wejściem nic nie
wróżyło zaistnienie tej sytuacji? –Zapytał się mnie.
– Nie.
– Żadnych bólów brzucha,
niestrawności, czy coś z tych rzeczy?
– Nie, ale jak tak się teraz nad
tym zastanawiam, to przypominam sobie czarnego kota, który przebiegł mi drogę.
Niestety nie powiązałem go z tym wcześniej.
– Ale, co ma do tego kot?
– Jak, co? Jest wszystkiemu winien.
Złapiecie go, to złapiecie winowajcę.
– Pozna go pan?
– Oczywiście, że tak. – Odparłem z
przekonaniem.
– Po, czym?
– Białych łapkach. –
Odpowiedziałem.
– Panie, tylko całkowicie czarny
kot przynosi pecha.
– Aha. – Odparłem. – Nie
wiedziałem. W takim razie to nic nie wróżyło tego, że mnie tak znienacka
najdzie.
– Ok. to, co było dalej?
– Pan tak poważnie? – Spytałem się
go.
– A uśmiecham się? Co było dalej?
– Awaryjnie otworzyłem drzwi,
wystawiłem dupsko na zewnątrz i rozpocząłem proces opróżniania jelita. Kiedy
już wszystko wyleciało, wytarłem się a kiedy miałem wejść do środka, wagonik
ruszył i wypadłem.
– Czyli jak dobrze pana
zrozumiałem, do zarzutu o nieuzasadnione otwarcie drzwi wagonika, muszę dodać
panu zarzut zanieczyszczenia środowiska? Powiem szczerze… źle to wygląda.
– Co najmniej rok. – Dodał Marek,
który już doszedł do siebie.
– Jak nie dwa roki. – Major błysnął
polszczyzną.
– Może się jakoś dogadamy? –
Zaproponowałem błagalnym głosem. – Jestem otwarty na propozycje.
– Hm? – Westchnął major, po czym
puścił do mnie oczko. – A dasz radę nam dwóm?
– Tzn.?
– No wiesz. – Rzekł zalotnie,
odsłaniając zęby w uśmiechu. – Kolacja, tańce przy świecach jakieś lody.
– A kto płaci za panienki? –
Spytałem.
– Raczej, kto robi lody?
– ?
– Ty.
– A niby, komu?
– Nam.
– To ja już wolę więzienie. –
Odparłem.
– Szkoda. Ale cóż, skoro tak. Marek
zaprowadź pana do celi. Posiedzi tam do jutra z Arnoldem, to może zmieni
zdanie.
– Z Arnoldem? A któż to?
– Zły człowiek. – Odparł major i
wziąwszy ze sobą tajemniczą teczkę wyszedł pierwszy z pokoju.
Mnie Marek zaprowadził do celi.
Mocne, metalowe drzwi, z małym otwieranym na bok lufcikiem umieszczonym na
wysokości oczu, otwarły się przede mną. Następnie zostałem kulturalnie
poproszony o wejście do środka, innymi słowy Marek kopnął mnie w tyłek.
Szczupakiem wpadłem do celi. Najgorsze w tym było to, że pomieszczenie, do
którego mnie przyprowadzono, było bardzo krótkie, dlatego nim się ostatecznie
zatrzymałem, przedzwoniłem głową w stalowy sedes. Co było dalej? Nie wiem, bo
straciłem przytomność.
Obudziłem się na dolnej pryczy.
Przed sobą ujrzałem rozpromienioną twarz Arnolda. Czarne włosy zaczesane do
tyłu i upięte w kitkę. Pod nosem gruby i siwy wąs. Rysami twarzy trochę
przypominał przyjezdnego turysty z Meksyku. Koszulka bez rękawków, za mała
chyba o trzy rozmiary, ciasno opasywała jego muskularny tors.
Zastanowiło mnie jedno. Dlaczego on
się tak uśmiechał, a mnie tak bolał tyłek?
– Co się tutaj stało? – Spytałem.
– Nie pamiętasz?
– Nie. Coś mi umknęło?
– Miłość. – Odpowiedział.
Spojrzałem w jego brązowe oczy i
nagle poczułem, że muszę zwymiotować. Na szczęście kibel był blisko. Kiedy
skończyłem, spytałem się:
– Która jest godzina?
– Dziewiętnasta. –
Odpowiedział.
Nagle drzwi od celi się otworzyły a
w nich stanął major. Rzucił mi ubrania i powiedział:
– Ubieraj się.
Pół godziny później siedziałem w
pociągu do Poznania. Major powiedział mi, że Mirka nie wniosła skargi, ale z
przyczyn bezpieczeństwa wróci do domu innym pociągiem niżeli ja. Dodał również,
że Arnold był moją karą i lepiej dla mnie będzie, jeśli już do Zakopanego nie
przyjadę. Na do widzenia oddał mi mój telefon, bilet kolejowy oraz portfel, po
czym wyszedł.
Powiem wam szczerze, że miałem już
po dziurki w nosie stolicę polskich Tatr. Marzyłem tylko o jednym. Ciepłym
łóżku oraz Andżelice. Już wkrótce miałem się z nią spotkać.
KASIA
Obudziło mnie szturchanie w ramię.
Spokojnie otworzyłem oczy i zerknąłem przez okno. Sądząc po odbiciu przedziału
w szybie, na dworze panowała złowroga ciemność. Skręciłem głowę w lewą stronę i
ujrzałem nad sobą niebieską postać konduktora, który swymi czerwonymi ustami
przemawiał do mnie:
– Bilety do kontroli.
– Już. – Odpowiedziałem i sięgnąłem
ręką do kieszeni koszuli, w której spodziewałem się namacać bilet, ten, który
dostałem od majora. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, iż tam go nie
ma? – Momencik. Zerknę do innej kieszeni. – Rzekłem. Niestety w żadnej z nich
nie było biletu. – Ktoś mnie okradł! – Krzyknąłem. – Kurwa, buchnęli mi bilet!
– Spojrzałem po ludziach siedzących w przedziale. – Wiara, na powiedźcie, że
coś.
– Eee. – Zaczął jakiś hipis. – Właściwie to byliśmy na papierosie.
– Wszyscy? – Zapytałem. – On też? –
Pytając, ręką wskazałem na staruszka siedzącego przy drzwiach.
– Nie widzisz, że gość śpi? Jego w
całości można by wynieść i by się nie zorientował, nie wiem, czy on nawet widzi
różnicę między kupą a pierdnięciem?
– Ja pierdolę! Zaufaj ludziom. –
Rzekłem. – Dobra ile?
– Chodzi o cenę biletu? – Dopytał
konduktor.
– Tak.
– Cena + dziesięć procent. –
Odparł.
– Proszę. – Powiedziałem podając mu
stówę.
– Dziękuję. – Odpowiedział i zaczął
drukować bilet. Kiedy skończył, podał mi go i wydał resztę.
– Dziękuję. – Odparłem i odwróciłem
wzrok w stronę okna. Nagle usłyszałem:
– Bilecik do kontroli. – Pewnie
ktoś doszedł, pomyślałem sobie, dalej tępo gapiąc się przez okno, a
przynajmniej próbując w nim coś zobaczyć. – Bilecik do kontroli! – Usłyszałem
znowu, ale tym razem już głośniej. Odwróciłem się, więc z powrotem i zagadnąłem
do „niebieskiego”:
– Pan mówi do mnie?
– Tak. Bilecik do kontroli.
Patrzę na gościa i niedowierzam.
– Panie. Sekundę temu wypisał mi
pan bilet, za który zapłaciłem dziesięć procent więcej, a teraz chce go pan
ponownie zobaczyć? Nie ufa pan sobie? Czy ma pan rozdwojenie jaźni?
– Bilecik do kontroli. – Odparł.
„Bilecik do kontroli”. Kurwa!
Powtarza to z uporem maniaka, jakby
niewiele więcej potrafił powiedzieć.
– Jaka to jest stacja? – Zapytałem
się go.
– Bilecik do kontroli. –
Odpowiedział. No zaciął się.
– A deszcz nie pada? – Spytałem.
– Bilecik do kontroli. – Odparł.
– Paaniie, dajjj muu teeen
biileeecik booo spaccć niiie mooogę. – Wyjąkał z siebie starzec.
– Już dobrze. – Rzekłem. – Proszę.
– Podałem ten jeb…ny bilecik konduktorowi.
– Dziękuję. – Odparł. – Ale jest
brzydko wypisany, nie wiem czy mogę go uznać. – Stwierdził i spojrzał mi w
oczy. – Kto go panu podrabiał?
– Proszę szanownego pana. –
Zacząłem po chwili namysłu. – Mam dzisiaj zły dzień, powiem więcej, cały ten
weekend nie należał do najbardziej szczęśliwych, owszem nie brakowało
sympatycznych momentów, ale ogólnie był kiepski, więc proszę się nie wygłupiać.
Niech pan skasuje ten bilet i już sobie idzie.
– Za fałszowanie dokumentów grozi
więzienie. – Powiedział. – Kto?
No teraz już nie wytrzymałem.
Wstałem, kopnąłem go w jądra, po czym jak się nieco skulił, otworzyłem okno i
wyrzuciłem na peron. Upadł na komunistyczną, betonową kostkę, ułożoną na
peronie, akurat tuż przed odjazdem pociągu. Ja odwróciłem się w stronę
zszokowanych współtowarzyszy podróży i spytałem się:
– Ktoś jeszcze chce opuścić
przedział?
– Chciałem iść do toalety. – Odparł
hipis.
– Proszę. – Rzekłem.
– Ale już mi się nie chce. Posiedzę
sobie, może się zdrzemnę? – Powiedział i zamknął oczy. Rozejrzałem się po
pozostałych pasażerach. Z nieukrywanym zadowoleniem, stwierdziłem, iż nagle
wszystkich obecnych w przedziale, zmorzył sen.
– No! I tak ma być do samego
Poznania! – Powiedziałem podniesionym głosem i usiadłem w fotelu. Spojrzałem na
zegarek – była za kwadrans godzina piąta. Powinienem się jeszcze przespać, ale
w tych warunkach wolałem nie zmrużać oka. Jeszcze bym się nie obudził. Lub
obudził, ale nagi i porzucony gdzieś w przy kolejowej trasie. Wtedy zacząłem
rozglądać się po twarzach, ludzi obecnych w przedziale. Najbardziej wzrok mój
przykuła jedna. Należała do kobiety w średnim wieku. Niby nic nadzwyczajnego.
Ot zwykła pospolita twarz, z kilkoma piegami, paroma zmarszczkami wokół oczu.
Twarz z dużym nosem, który jednakowoż jej nie szpecił, gdyż lico miała
pociągłe. Ciemne krzaczaste brwi nad oczami.
Brązowe tęczówki, po środku nich
czarne źrenice, które od dłuższego czasu wpatrują się we mnie. Uśmiecham się,
więc do niej, chcąc zrobić dobre wrażenie. Lecz nie przynosi to oczekiwanego
przeze mnie efektu. Kobieta milcząc, dalej bez jakiejkolwiek mimiki twarzy,
wpatruje się we mnie. Zaczyna mnie to odrobinę krępować. Nie żebym zaraz robił
się wstydliwy, ale sami rozumiecie, że takie wpatrywanie się w kogoś, może tego
drugiego człowieka drażnić. Opuściłem, zatem wzrok i zacząłem wpatrywać się w
podłogę wagonu, od czasu do czasu ukradkiem zerkając na kobietę z naprzeciwka.
Mimo rzekomego braku zainteresowania z mojej strony, ona dalej świdrowała mnie
swymi oczyma. Różnica była taka, że teraz rozpuściła swe włosy. Były one
ciemne, acz nie czarne. Swobodnie opadały na ramiona, skrywając jej, jak
zauważyłem wcześniej, lekko odstające uszy.
– Przepraszam, czy my się znamy? –
Nie wytrzymałem w końcu.
– Nie. – Odpowiedziała.
– To, dlaczego
tak mi się pani przygląda?
– Zastanawia mnie pański portret
psychologiczny.
– Jaki portret? – Spytałem.
– Psychologiczny. Ma pan w sobie
jakiś dziwny magnetyzm.
– Tzn.?
– Zwierzęcy. Jest pan brutalny w
obyciu, a jednocześnie dający się lubić. Rzadko spotykane połączenie, dwóch
skrajnych cech charakteru. Z jednej strony chce się pana zabić, a z drugiej
schrupać. – Powiedziała, po czym niby bezwiednie zwilżyła swym językiem spękane
usta.
– Hm? – Zastanowiłem się. – Nie
wiem czy to komplement, czy obraza?
– Może jedno i drugie? – Odparła,
rozklejając zrośnięte kolana, jednocześnie dłońmi delikatnie podnosząc wyżej
rąb sukienki. Niezbyt grube uda o jasnej karnacji, ciemniały w głębi swego
zwieńczenia. Z całej swej siły woli starałem się nie patrzeć w tamtą stronę,
zwłaszcza, że mimo usilnych starań i tak nie było niczego widać. Kobieta
wiedziała jak mnie zainteresować, a jednocześnie nie być wyuzdaną.
– Myślę, że to był komplement. –
Powiedziałem do niej.
– Skąd taki wniosek?
– Bardziej przeczucie.
– Przeczucie. – Powtórzyła za mną,
po czym zdjęła buty i podniosła kolana do góry, w taki sposób by mogła na
siedzisku swojego fotela oprzeć stopy. Wtedy temperatura trochę mi się
podniosła. Dałbym sobie obciąć głowę, że była bez majtek, aczkolwiek w stu
procentach pewny nie byłem.
– Jest pani zamężna? – Spytałem ją.
– Nie. – Odparła. – Jestem
zapracowaną kobietą. Praca i kariera zawodowa jest dla mnie bardzo ważna. Nie
mam czasu na miłość. A teraz pan wybaczy, ale muszę skorzystać z toalety. –
Rzekła. Założyła obuwie i wyszła z przedziału.
Długo wahałem się, ale w końcu
zdecydowałem.
– Ty. – Odezwałem się do hipisa. –
Częstuj papierosem.
– Skończyły mi się. – Odpowiedział.
– Lecz już kupiłem. – Dopowiedział, gdy zacisnąłem na jego szyi swoje dłonie. –
Odpakował paczkę i poczęstował mnie.
– Dziękuję. – Odparłem. – Następnym
razem nie karz mi powtarzać prośby. – Rzekłem i wyszedłem na korytarz.
Skręciłem w lewą stronę i poszedłem w kierunku toalet. Stanąłem obok drzwi i
zapaliłem. Zaciągając się dymem, czekałem aż nieznajoma wyjdzie. Nagle drzwi
otwarły się. W nich stanęła kobieta z przedziału. Spojrzała na mnie. Nim
zdążyłem coś powiedzieć, wciągnęła mnie do środka, zamykając za sobą
pomieszczenie. Odwróciła się w moją stronę i wyszeptała:
– Już myślałam, że nie skorzystasz.
– Nie sądziłem, że mi się zachce. –
Odparłem.
– Zachęcę cię bardziej. –
Stwierdziła i chwyciła ręką moją dłoń. Następnie położyła ją na swym udzie i
pociągnęła do góry. Na zarośniętym szczycie panowała iście gorąca i wilgotna
aura. Palce wpadły w nią z dziecinną łatwością, zagłębiając się po kostki. Jako,
że kobieta była niższa ode mnie, by mnie pocałować musiała stanąć na palcach.
Złączyliśmy się ustami. Kiedy ja jedną dłoń trzymałem między jej udami, a drugą
wplatałem we włosy, ona rozpięła suwak w moich spodniach. Następnie nałożyła
prezerwatywę na ich mieszkańca. Tak przygotowany wprowadziłem go do gorącego
wnętrza niedawno, co poznanej kobiety. Poruszaliśmy się w rytm pędzącego
pociągu. Obydwoje ubrani, stykaliśmy się ze sobą tylko ustami i narządami. Po
upływie bliżej nieokreślonego czasu, doszliśmy do szczęśliwego końca. Kobieta
zeszła ze mnie, poprawiła spódniczkę i powiedziała:
– Poczekam na zewnątrz.
Po chwili zostałem sam. Kiedy się
oporządziłem, spojrzałem w lustro.
– I z czego mam być dumny?
Wyszedłem. Kobieta faktycznie
czekała. Poczęstowała mnie papierosem. Zapaliłem a ona zapytała:
– Jak masz na imię?
– Franek, a ty?
– Kasia. Dzięki.
– Ależ proszę.
– Już myślałam, że te wakacje będą
do końca nieudane. Dzięki tobie, chociaż zakończenie będę mogła zaliczyć do
udanych. Ciężko jest samemu spędzać czas.
– Przecież masz wybór. Możesz
znaleźć sobie jakiegoś mężczyznę i założyć rodzinę. – Powiedziałem jej.
– To nie takie łatwe. Jak już
skończysz szkołę i pracujesz w korporacji po szesnaście godzin na dobę, nie
masz czasu na randki.
– To pracuj krócej.
– Nie da się.
– To gdzie ty pracujesz? W obozie
pracy?
– Prawie. W sieci komórkowej, w
dziale marketingu. Tam nie ma przerw, urlopów i przyjaciół. Całą dobę musisz
być pod telefonem. Nawet makijaż mam permanentny, by w każdej chwili jak tylko
zadzwonią, być gotową do pracy.
– Trochę jak niewolnik.
– No. Kiedyś miałam taką sytuację.
Jestem w domu, na mnie leży poznany tego samego wieczoru mężczyzna. Obydwoje
jesteśmy już blisko, a tu nagle telefon. Postanowiłam nie odbierać, ale gdy po
trzecim sygnale usłyszałam pukanie do drzwi zrozumiałam, że to z pracy. Szybko
zrzuciłam z siebie fagasa i zaczęłam się ubierać. On spytał się czy to mój mąż,
a ja mu na to, że nie mąż a kolega z pracy i, że na pewno to coś pilnego.
Powiedział, że przecież jeszcze nie skończył.
– I, co mu na to odpowiedziałaś?
– Że niech idzie do łazienki i tam
dokończy.
– I?
– Sądząc po plamie na ręczniku do
rąk, tak też zrobił.
– Bydle.
– Bo ja wiem? Trochę go jednak
rozumiem.
– Dlaczego nie wyrwiesz się z tej
pracy, nie odejdziesz?
– Dokąd? Nie mam gdzie się udać.
Nie mam innego życia. Nie mam nawet psa, lub złotej rybki. Kiedyś miałam
chomika, ale zapomniałam o nim.
– Zapomniałaś?
– Tak. Zorientowałam się dopiero
wtedy, kiedy koleżanka spytała mnie, co to za pluszowa zabawka leży w klatce.
– Zapomniałaś go nakarmić?
– Zapomniałam, że mam klatkę?
– Uuuu. To rzeczywiście nie dobrze.
– Innym razem, dostałam zlecenie na
kampanie nowych usług i tak się zaangażowałam w pracę, że zapomniałam o ślubie
swojej siostry. Gdy skończyłam, zadzwoniłam do niej z pytaniem, co chce na
prezent, a ona mi mówi, że mam nie przeszkadzać jej w podróży poślubnej. Pytam
się, jakiej podróży, skoro ślub jest za tydzień? Okazało się, że tydzień i
owszem, ale temu odbyła się ceremonia. I, że nie chce mnie widzieć.
– Aż tak źle to przyjęła? Mogłaś
jej to jakoś wytłumaczyć.
– Tak, ale ja miałam ich obrączki!
Do dzisiaj zresztą je mam. Nie chciała ich. Powiedziała, że już ich nie
potrzebuje, że ma nowe. A ty?
– Ja? Co ja?
– Jaka jest twoja historia?
– Moja? Moja jest jeszcze
nienapisana.
– Ale masz do kogo wracać?
– Mam.
– Kobieta?
– Tak.
– To fajnie. – Powiedziała i lekko
chyba posmutniała. – Wracam do przedziału. – Rzekła i poszła. Zostałem sam. Na
dworze zaczęło się przejaśniać. Spojrzałem na zegarek, dochodziła siódma.
Poznań zbliżał się coraz bardziej, a wraz z nim dalsza część mej opowieści. Z
kieszeni spodni wyciągnąłem telefon i zadzwoniłem do Andżeliki. Kiedy odebrała,
poprosiłem ją by odebrała mnie z dworca, gdyż do swojego domu, na razie niemiałem,
po, co ani ochoty wracać.
PLAN
– Cześć kochanie. Dzięki, że
chciało ci się po mnie przyjechać. – Powiedziałem, gdy skończyliśmy się
całować.
– No przestań, dlaczego miałabym
nie przyjechać po ciebie?
– Eee …
– Właśnie. Skończ eee-ać i wsiadaj.
– To powiedziawszy usiadła na miejscu kierowcy i uruchomiła silnik. Otworzyłem
drzwi od służbowej Śkody i usiadłem na miejscu pasażera.
– Jak minęła ci podróż? – Zapytała
Andżelika
– Dobrze. – Odparłem, co było
zgodne z prawdą.
– Żadnych przygód? Miłe towarzystwo
w przedziale? – Dopytywała dalej, jakby przeczuwała, że miałem ekspresowy
romans.
– Nic, cisza. – Odpowiedziałem,
chociaż odniosłem wrażenie, że właśnie się zarumieniłem.
– Na pewno? – Z uporem maniaka
ciągnąc dalej ten test prawdy.
Wówczas postanowiłem, że opowiem
jej historię z konduktorem oraz to, że ktoś okradł mnie z biletu, zostawiając wszystko
inne. Naturalnie we wszystkich przytoczonych przeze mnie szczegółach, brakowało
najważniejszego. Słowem nie wspomniałem o kobiecie, tak jakby w ogóle takowa
nie istniała.
– No. Wreszcie się przyznałeś.
– Tzn.?
– Mówili w radio, jak jechałam po
ciebie, że znaleziono jakiegoś konduktora leżącego na peronie.
– Aha. Cóż mógł się nie zachowywać
jak wariat. – Stwierdziłem odetchnąwszy z ulgą, że udało mi się nie wspomnieć o
seksie w pociągowej toalecie.
– Chyba masz rację, że coś z nim
nie tak, gdyż ponoć jak go znaleźli, to próbował wmówić pasażerom oczekującym
na pociągi, iż jest on tajnym agentem tajnych służb ochrony kolei. Jednak jak
się go zapytali skąd się tam wziął i jak ma na imię, to nie umiał powiedzieć
niczego sensownego. W pewnym momencie był nawet „Kapitanem Żbikiem”.
– Kim?
– Nie czytałeś za czasów swych
młodych lat, polskich komiksów?
– Nie!
– Ok. Kapitan Żbik to taki
amerykański Kojak.
– I co z nim?
– Z kim? Ze Żbikiem?
– Nie, no z konduktorem?
– Zabrała go Policja do szpitala na
obserwację. Nie wiadomo, czy był już taki przedtem, czy upadek mu zaszkodził? I
właściwie to wszystko, co na razie powiedzieli, oprócz tego, że prokurator ma
się zająć tą sprawą.
– Dlaczego?
– Bo nie wolno wyrzucać nikogo z
pociągu, tak? A już tym bardziej urzędnika państwowego, a do takowych,
konduktorzy PKP się zaliczają, znaczy chyba? Powiem ci, że jak tylko usłyszałam
o tym w radiu, od razu nasunęła mi się twoja osoba.
– Bo?
– Ponieważ takie rzeczy przydarzają
się chyba tylko tobie.
– A co ja mogę na to poradzić?
Imają się mnie takie bzdety i już. – Rzekłem.
– A jak wizyta żony?
– Super.
– Aż tak dobrze? – Spytała mnie
spokojnie, chociaż sądząc po białych paznokciach na palcach dłoni, kierownicę
ściskała z całych sił. Ależ ona była zazdrosna!?
– No mówię ci, było naprawdę
ekstra. – Kłamałem dalej, chcąc sprawdzić, co się złamie pierwsze, kierownica,
czy palce dziewczyny?
– Niesamowite. – Odparła z
uśmiechem, acz przez zaciśnięte zęby.
„Zaraz je sobie połamie” – Pomyślałem
sobie.
– No! Aż sam byłem zaskoczony. –
Bajerowałem. – Miła i uczynna. Przynosiła mi kaczkę i pomagała się umyć. –
Rozpędzałem się. – Po prostu do rany przyłóż. – Spojrzałem na Andżelikę, lecz
tym razem nie zauważyłem już na jej twarzy uśmiechu. Usta zaciśnięte tworzyły
kreskę niewiele grubszą od linii narysowanej ołówkiem na kartce papieru. W
oczach jej zagościły przeźroczyste, szklane krople żalu i rozpaczy, która
potęgowana była miłością do mej skromnej osoby. – Jejku, kochanie żartowałem. –
Powiedziałem wesołym głosem. – Wcale tak nie było! – Rzekłem i opowiedziałem
jej o całym zajściu z Mirką, a także o najściu policjantów i nieudanej wizycie
na komisariacie.
– I w, co ja mam ci teraz uwierzyć?
– Spytała mnie, gdy zatrzymaliśmy się na czerwonym świetle.
– Spójrz mi w oczy. – Powiedziałem.
– I co w nich widzisz?
– Sama już nie wiem.
– Kocham ciebie. – Zacząłem,
głaszcząc ją po policzku. – Zawsze już będę kochał, mamy przecież zacząć pisać
nowe rozdziały wspólnego życia, dlatego uwierz mi, było tak jak ci to przed
chwilą opisałem.
– Na pewno?
– Tak, na pewno. Jedź, bo zielone
się zaświeciło. – Poinformowałem Andżelikę.
Dziewczyna ruszyła. Ujechaliśmy z
kilkaset metrów, gdy przerywając panującą w pojeździe ciszę, Andżelika
wyartykułowała:
– Trzeba się jej pozbyć.
Zatkało mnie. Jak to pozbyć się?
– Masz na myśli…?
– Upozorować samobójstwo, albo coś?
– A moje dzieci? Co z nimi?
– A są one twoje?
– Na razie tak, zresztą nie ważne,
kocham je i absolutnie nie zamierzam się ich jakoś pozbywać tudzież krzywdzić.
– To je adoptujemy, mi to nie
będzie przeszkadzało. Pragnę własnych, ale z „twoimi” też damy sobie radę.
– Hm? A masz jakiś plan, czy tak
tylko na razie pomyślałaś?
– Coś tam się wykluwa, ale jeszcze
nie jest to jakaś zorganizowana wizja.
– Może pogadamy w domu. –
Zaproponowałem.
– Oczywiście, że tak, ale masz
jakieś opory?
– Nie mam. – Odparłem. W końcu
przecież jeszcze parę dni temu miałem plan zamordować Andżelikę, więc w
ostateczności mój plan pozostanie ten sam, ino tylko przedmiot mordu ulegnie
zmianie.
Andżelika mieszkała na Piątkowie, a
dokładnie na oś. Zygmunta Starego. Jak już kiedyś wam wspominałem, jej
„kwadrat” był mały i ciasny. W rzeczywistości była to po prostu zwykła
kawalerka z otwartą i jasną kuchnią oraz niewielką łazienką. Lecz cóż, biorąc
pod uwagę fakt, iż była sama, do tej pory jej w zupełności wystarczała.
Mieszkanie mieściło się na drugim piętrze. Niestety blok, w którym Andżelika
nabyła ww mieszkanie nie posiadał szybu windowego tak, więc do dyspozycji
mieszkańcy mieli jedynie betonowe schody.
Weszliśmy do mieszkanka i pierwsze
swoje kroki skierowałem do łazienki, która notabene znajdowała się tuż na
wprost drzwi. Zwykła, bez wodotrysków. Wszystkie kafelki na ścianach i podłodze
były białe. Po prawej stronie stała niezabudowana żeliwna wanna, wzorowana na
stary styl, o mosiężnych nóżkach. Visa-vi wejścia wisiało lustro a pod nim
malutka umywaleczka, z równie niewielką szafką pod sobą. Podszedłem do wanny i
odkręciłem kurek z ciepłą wodą, gdyż od dawna już marzyłem o ciepłej kąpieli.
Następnie poszedłem do pokoju.
– Będziesz się kąpał? – Spytała
mnie dziewczyna.
– Tak. – Odparłem. – Masz ochotę mi
potowarzyszyć? – Zagadnąłem.
– Chętnie. – Odparła. Ale najpierw
trzeba jakoś zabezpieczyć ci ten gips przed wodą.
– Masz słuszność, nie chcemy by
kości mi się źle pozrastały. Przynajmniej ja nie chce. – Andżelika szybko
owinęła mi cały gips folią strecz i uszczelniła taśmą na końcach. Gdy skończyła
zrzuciliśmy z siebie ciuchy i nadzy poszliśmy do łazienki. Tam weszliśmy do
gorącej wody, w której po dodaniu płynu do kąpieli pływały gęste obłoki piany. Usiedliśmy.
Ja oparłem się o tył wanny, a
dziewczyna siadając między moimi nogami, oparła się swymi plecami o mój tors,
jednocześnie kładąc głowę na mym barku.
Para unosząca się nad wodą otaczała
nas niczym opary na bagnach oplatają zaschnięte źdźbła traw. Osiadała na
naszych twarzach, tworząc mikroskopijne krople, które tak jakby nawilżały naszą
cerę. Lewą ręką objąłem pod lustrem wody talię Andżeliki, mocniej ją do siebie
przytulając. Do jej policzka przysunąłem swój, ocierając się nim. Andżelika
rozchyliła usta i po chwili doszedł mnie cichy szmer, wydychanego przez nią
powietrza. Powieki miała zamknięte, skrywając za nimi, swe jakże piękne,
brązowe oczy. Trwaliśmy w tej pozie jeszcze jakiś czas, gdy nagle podniosłem
swą dłoń odrobinę wyżej, by w końcu położyć ją na jędrnej piersi. Wtedy,
Andżelika nie otwierając oczu obróciła twarz w moją stronę. Prawie natychmiast
nasze usta zetknęły się ze sobą. Delikatny związek mocno ukrwionych części
naszych ciał, szybko przeistoczył się w namiętny chaos rozgorączkowanych
języków, które siłując się ze sobą, rozkoszowały się wzajemnie swym smakiem. W
trakcie tej „małej wojny”, dziewczyna uniosła biodra do góry by po chwili
pochłonąć w sobie, sterczącego giganta. Zaczęliśmy prowadzić wspólną grę,
poruszając biodrami w różnych płaszczyznach, dwudziestocentymetrowej oraz
trójwymiarowej przestrzeni. Nasze pocałunki obecne podczas tej gry często
zmieniały nasilenie i nasycenie emocjonalne, co podyktowane było odczuciami
dolnych partii naszych ciał. Kochaliśmy się w tej pozycji coraz szybciej
poruszając biodrami, kompletnie nie zważając przy tym na ilość wody, która
wylewała się z wanny. Nie wiem ile to trwało? Jak długo przenikały się nasze
ciała? Ile metrów pokonał mój członek w pochwie Andżeliki podczas tych
posuwistych ruchów, ale kiedy poczułem, że zbliżamy się do końca, gwałtownie
przyspieszyłem. Finisz nastąpił nagle. Zetknięci swoimi ustami, głębokimi
haustami wymienialiśmy się wydychanym powietrzem. Oprócz orgazmu, dałem mojej
kochance pełną dawkę kremowego płynu, który w jakiejś części zagnieździ się
gdzieś w zakamarkach jej jaskini. Gdy emocje już nieco opadły, oparła swoją
głowę o mój bark i wyszeptała mi do ucha:
– Tak bardzo cię kocham. Jesteś dla
mnie darem. Każdy twój pocałunek jest jak dotyk Boga. Mam do siebie tyle żalu,
za to, że byłam dla ciebie tak paskudna, że męczyłam cię z tym rozwodem, że cię
szantażowałam, ale nie mogłam inaczej postąpić. Chciałam, musiałam walczyć o
ciebie wszystkimi dostępnymi sposobami, gdyż bez ciebie absolutnie nie
wyobrażam sobie dalszego życia. – Kończąc podniosła głowę i spojrzała mi w
oczy.
W nich dostrzegłem szczerość tej
wypowiedzi.
– Nie wiem, co mam ci odpowiedzieć?
– Prawdę.
– Prawdę powiadasz? Cóż, wiesz, że
nie jestem człowiekiem wierzącym, jednakowoż wierzę w ciebie i w to, co mi
teraz powiedziałaś, oraz w swoje uczucia do ciebie. Dlatego będąc najbardziej
szczerym, jak tylko można być, powiem ci, że ja również bardzo cię kocham i
cieszę się, że może i w myśl czyjejś woli, wszystko potoczyło się tak, jak się
potoczyło. – Rzekłem. Pocieszające było to, że ja ją naprawdę kocham, więc
chociaż w tym jej nie okłamałem. Resztę szczegółów postanowiłem zachować dla
siebie. Czego oczy nie widzą temu sercu nie żal, jak mówi nasze polskie
przysłowie i tego zamierzałem się trzymać.
– Jesteś cudowny, zauważyłeś, jaką
magiczną chwilę przeżyliśmy?
– Rzeczywiście. – Musiałem się z
nią zgodzić. – Było cudownie. – Przeżyty orgazm, faktycznie wywarł na mnie
ogromne wrażenie. – To tylko świadczy o tym, że jesteśmy dla siebie stworzeni.
– Masz rację. Chcesz jeszcze
posiedzieć, czy zaczynamy się myć?
– Umyjmy się.
– Ok.
Wycierałem się ręcznikiem, kiedy w
tym czasie Andżelika wcierała w mokre włosy odżywkę. Nagle zapytała się mnie:
– Chcesz bym się umalowała?
– Dlaczego mnie się pytasz o to?
– Bo chcę ci się podobać?
– Dla mnie jesteś piękna i bez
makijażu. Masz ładną cerę, naturalnie czarne rzęsy oraz brwi, po co więc kłaść
jakieś tusze na powieki i policzki? Chcesz wyglądać jak rosyjskie laleczki?
– Rozumiem.
– Cieszę się. A ty chcesz bym coś w
sobie lub na sobie zmienił?
– Nie.
– Nadmiar włosów ci nie
przeszkadza?
– Nadmiar? Przecież ty jesteś
prawie łysy?
– Jezu! Chodzi mi o włosy na
plecach, klacie i fiutku?
– Nie, zostaw je w świętym spokoju.
Jesteś moją małpką, którą kocham. Nie chcę byś się zmieniał.
– A jeśli jeszcze mocniej zarosnę?
– Będę się martwić wtedy, jak
zarośniesz. Na razie nie przejmuj się tym. – Powiedziała i podeszła do mnie.
Następnie uklękła przede mną i nachyliwszy się jeszcze niżej, wzięła go w
szeroko otwarte usta. Po chwili delikatnie przesuwała swój język wzdłuż niego,
od nasady po sam koniuszek. Siedziałem tak na skraju wanny, delektując się tą
pieszczotą. Andżelika miała jednak inne plany. Po minucie, może dwóch,
przestała. Podniosła głowę i wyszeptała:
– Reszta wieczorem. Teraz zjemy
jakieś śniadanie i porozmawiamy o morderstwie doskonałym.
– Dobrze. – Odpowiedziałem. –
Właściwie to jestem głodny jak cholera. Rozumiem, że masz w lodówce coś
dobrego?
– Mam coś, co bardzo lubisz. –
Poinformowała mnie i wyszła z łazienki.
Wtedy wstałem i wyszedłem za nią.
Po mieszkaniu chodziliśmy nago. Dlaczego? To proste, bo mogliśmy. Nikt nam nie
przeszkadzał, okna były zasłonięte gęsto splecionymi firanami, które
przepuszczały do środka światło dnia, lecz nie pozwalały z zewnątrz niczego
dostrzec. Poza tym, osobiście lubię nagość, rzeczy mnie krępują. Oczywiście nie
znaczy to, że jestem jakimś ekshibicjonistą. Poszedłem do pokoju. Pomieszczenie
dość duże, kwadratowe, do którego prowadziły drzwi oddzielające go od
korytarza. Po prawej stronie patrząc od wejścia znajdowała się ściana, przy
której stało dwuosobowe łoże. Na lewo, znajdowała się wolna przestrzeń, za
którą był umiejscowiony balkon. Patrząc w tę stronę, w głębi pokoju po lewej
stronie znajdował się aneks kuchenny. Właśnie to w jego stronę poszedłem.
Zajrzałem do środka. Ujrzałem tam Andżelikę, która w tym momencie
przygotowywała kanapki. Seksowna naga kobieta, z jędrnym biustem, rozsmarowywała
teraz masło na świeżym pieczywie. Obok niej, na blacie niewielkiego stolika leżały
zawinięte w kawałek pergaminu, cienkie plastry baleronu. Był tam też żółty
serek oraz liście sałaty.
Na kuchence, stojącej tuż za
plecami dziewczyny, w małym garnuszku gotowała się woda na jajka.
– U zrobisz kanapki? – Zagadnąłem.
– Myh. – Odmruknęła
– Mam ci pomóc?
– Nie koniecznie. Połóż się do
łóżka i grzej kołdrę. Zjemy śniadanie w łóżku.
– O widzę, że zaplanowałaś wszystko
ze szczegółami?
– Nie! Przecież nie wiedziałam, że
przyjedziesz. Sądziłam, że najpierw pojedziesz do domu.
– Wyszło inaczej. – Powiedziałem
idąc właśnie w stronę łóżka.
– No. Jednak, jeśli mam być
szczera, to wzięłam sobie trzy dni wolnego.
– Szczęściara.
– Bo ja wiem. Wysłałam do firmy też
twoje zwolnienie.
– Dziękuję. – Odparłem nakrywając
się właśnie kołdrą, powleczoną wełnianą pościelą. Jejku, jaka ona jest miła w
dotyku. Czyste ciało, w czystej i wełnianej pościeli. Coś wspaniałego. – Jestem
gotowy. – Powiedziałem.
– Zaraz przyjdę – Usłyszałem głos
dziewczyny.
Minęło kilka chwil, po których
Andżelika pojawiła się ze śniadaniem. Niosła je na specjalnej tacce, lub może
stoliczku? Postawiła ją przede mną, po czym sama wślizgnęła się pod kołdrę.
Usadowiła się obok mnie i powiedziała:
– Częstuj się.
– Dziękuję.
Muszę przyznać, że kanapki były
bardzo dobre. Masło plus świeże pieczywo, baleron, sałata oraz jajko posypane
szczypiorkiem smakowało wprost wyśmienicie. Kiedy skończyliśmy jeść, zestawiłem
tacko-stoliczek na podłogę i odwróciłem się w stronę Andżeliki kładąc
zagipsowaną rękę na kołdrze.
– To jakiż chytry plan uknuła moja
jeszcze nie doszła morderczyni?
– Jeszcze żadnego.
– Aha. Rozumiem, że czekasz na
mnie?
– Tak.
– Hm? – Zastanowiłem się. – To musi
być po pierwsze skuteczne, a po drugie całkowicie poza naszym podejrzeniem.
– No właśnie. Tylko nie bardzo mam
pomysł jak to zrobić.
– Ja mam pomysł. – Powiedziałem. –
Wymaga on jedynie wspólnego działania.
– Tzn.?
– Mówiłaś mi, jak byliśmy w górach,
że moja żona spotyka się z naszym szefem?
– No spotyka się i, co?
– A wiesz, w które dni?
– Dzisiaj i w piątki.
– No i super. – Odparłem. –
Zrobimy, zatem tak… - I tu jej wytłumaczyłem cały mój przebiegły plan pozbycia
się Mirki, jednocześnie wrabiając w jej morderstwo mojego szefa, który prawdę
mówiąc trochę tym romansem z Mirką mnie wkurwił.
– Jesteś pewien, że on zadziała, że
wszystko się uda?
– Tak. Tylko musimy wszystko zgrać
ze sobą. Pamiętaj, że ty będziesz miała do odegrania najważniejszą rolę. No i
muszę się jakoś przebrać. Masz w domu jakieś peruki?
– Jedną.
– Tylko?
– Wiesz, mam ładne włosy, więc nie
muszę nosić peruk.
– No tak, rzeczywiście argument nie
do podważenia.
– A do tego czasu, co będziemy
robić?
– Przede wszystkim to muszę
pojechać w jedno miejsce i załatwić wiesz, co?
– No tak wiem. Ale chyba możemy się
przez chwilę poprzytulać?
– Oczywiście, że tak. –
Odpowiedziałem i przytuliłem ją do siebie.
Jak tak leżeliśmy koło siebie,
wtuleni w swe ciała, poczułem jakiś taki dziwny błogi spokój. Zrozumiałem już,
że znalazłem swoje miejsce.
REUSTAŁRACJA
Po raz kolejny musiałem skorzystać
z pomocy przyjaciela. Pracował w laboratorium chemicznym przy ul. Wojska
Polskiego. Spotkaliśmy się na parkingu. Zatrzymałem auto i wyszedłem na
zewnątrz. W oddali dał się słyszeć hałas dobiegający z trasy szybkiego ruchu.
Zapaliłem papierosa i spokojnie czekałem. Nim skończyłem jarać, ujrzałem
niewysokiego z charakterystycznym nieładem na głowie. Na nosie miał duże, w
grubych i ciemnych oprawkach, szkła. Mały i ciemny wąsik pod klukom. Tak!
Wyglądał jak typowy jajogłowy. Podszedł do mnie i spytał:
– Co zrobiłeś z poprzednim
proszkiem?
– Właściwie to wykorzystałem go,
ale nie do końca tak, jak bym sobie tego życzył. – Odpowiedziałem mu, na zadane
mi pytanie.
– Ktoś nowy zalazł ci za skórę?
– Nie do końca. – Zacząłem. – W
sumie jest to ta sama sprawa, tylko z innego nieco punktu widzenia.
– Ok. postaraj się tym razem nie
spudłować, bo więcej już tych proszków nie mam.
– A ty w tym białym kitlu chodzisz
wszędzie? – Zapytałem.
– Nie rozstaję się z nim.
– W łóżku też?
– Tam tym bardziej! Żona twierdzi,
że ją to kręci.
– Nie łapię was. No, ale cóż, ja
jestem zwykłym człowiekiem, nie tak światłym.
– Przestań! Każdy ma jakieś
zboczenie.
– No, to fakt. Dawka taka sama, jak
poprzednim razem?
– Mhy.
– Dzięki. – Powiedziałem biorąc od
niego woreczek. – Odwdzięczę się.
– Nigdy w życiu. Tym mnie nie
znasz, i nigdy nie widziałeś.
– Ok. To, co? Pójdę już sobie?
– Jedź już. Jak sprawa jakoś
przycichnie, to się odezwę. – Rzekł i odszedł.
Ja rozejrzałem się wokoło,
upewniwszy się, że nikt nas nie obserwował, po czym wsiadłem do samochodu i
wróciłem z powrotem do mieszkania Andżeliki.
– Masz? – Spytała mnie już w samych
drzwiach.
– Mam. – Odparłem. – Ile zostało do
godziny zero?
– Godzina.
– No to musimy się pakować.
– Ja już jestem gotowa.
– Dobra. To poczekaj, założę perukę
i idziemy.
Po nałożeniu na głowę, sztucznych
blond włosów, sam siebie nie poznałem w lustrze. To bardzo dobrze, bo w
przypadku pojawienia się jakiegoś nieprzewidzianego świadka, skutecznie go to
zmyli.
Wyszliśmy z mieszkania i
skierowaliśmy się w stronę tzw. szybkiego tramwaju.
– Jak myślisz, uda się nam? –
Wyczułem w pytaniu dziewczyny nutkę zdenerwowania.
– Na pewno. – Odparłem, ale prawdę
mówiąc sam bałem się tak mocno, jak punk boi się skina.
– A jeśli proszek nie zadziała?
– Pomyślimy wtedy. Może upozorujemy
wypadek?
– Samochodowy?
– Nie. Kolejowy.
– Jak?
– Kochanie żartowałem. Oczywiście,
że samochodowy. Nie mniej, na razie proponuję skupić się na aktualnym planie.
– Skupiam się, jednakowoż zawsze
chyba lepiej jest mieć jakiś plan „B”
– A jak się objawia twe skupienie?
– Dupę mam tak ściśniętą, jak jakiś
elegancik, który w pasiaku jest prowadzony do kilkuosobowej celi. Kurwa czuję,
że przez tydzień będę miała zatwardzenie.
– No to się rozluźnij. –
Powiedziałem do niej, masując jej rzeczywiście spięte pośladki.
– Kiedy się boję.
– Minie ci tuż przed akcją.
– A niby skąd wiesz? Zamordowałeś
już kogoś? – Też mi teraz zadała pytanie. Przecież nie opowiem jej o
poprzednich niedoszłych wydarzeniach.
– A z gangsterskich filmów. –
Odparłem.
– Ale masz świadomość, że kino to
nie życie?
– Dziwne?
– Co?
– Jak oglądam filmy dla dorosłych,
to mam takie nieodparte wrażenie, że są one bardzo podobne do życia.
– Żeś teraz dał przykład? Matrix
też jest dla ciebie odbiciem rzeczywistości?
– W pewnym sensie. Pomysł, iż
jesteśmy bateryjkami, których dusze żyją w komputerowej przestrzeni, jak się
jemu nieco bliżej przyjrzeć, nie jest taki całkowicie wyjęty z rzeczywistości.
Jakby pochylić się nad samym problemem duszy, jako takiej, jest to przecież
nieuchwytna, niedająca się niczym, bynajmniej na razie zmierzyć, cząstka,
naszej świadomości, która ma władzę nad zbitkiem atomów, które tworzą nasze
ciała, a która żyję sama sobie? Gdyby np. stworzyć wirtualną przestrzeń, do,
której można by przejść naszymi duszami, czyli myślą, czuciem oraz wszystkimi
innymi ulotnymi odczuciami, a tu na ziemi pozostawić naszą fizyczność,
podłączoną do maszyn, to otrzymalibyśmy świat idealny, bez bólu.
– A pomyślałeś o tym, że komórki w
naszym ciele mogą podzielić się tylko konkretną liczbę razy? Później umierają.
– Wiem, ale do tego czasu ludziom
żyłoby się lepiej, dusze nie cierpią.
– Jesteś tego pewien?
– Tzn.?
– W przypadku nieszczęśliwej
miłości np.? Cierpi ciało, czy dusza?
– A jak złamiesz nogę? No he?
– Dlatego świat został tak
wymyślony, a nie inaczej, dlatego proszę cię kochanie nie filozofuj, bo ci to
nie wychodzi.
– A skąd wiesz? Skończyłaś może
studia filozoficzne?
– Nie, ale ty również.
– Tak samo jak Platon. –
Powiedziałem i odwróciłem wzrok.
– Ej. Kochanie nie obrażaj się. –
Rzekła do mnie i pocałowała mnie w policzek. – Nie chciałam podcinać ci
skrzydeł.
– Ale podcięłaś. – Fuknąłem na nią.
– Już dobrze, mój ty filozofku
kochany. – Przytuliła się do mnie. – Kocham cię. Jesteś straszliwie
przenikliwy, dociekliwy i w ogóle. – Odniosłem wrażenie, że kobietka, która
szła właśnie obok mnie, kpi sobie w najlepsze.
– Czy ty robisz sobie ze mnie jaja?
– Spytałem z miną poważną jak dziewiąty miesiąc.
– Ależ gdzież bym mogła?
Kwiatuszku, serduszko ty moje, najjaśniejsza gwiazdko na bezchmurnym niebie!
Nie robię sobie jaj, po prostu chyba trochę się rozpędziłeś z interpretacją
Matrixa, to wszystko.
– Może i masz rację? – Stwierdziłem
po chwili namysłu. – Wiesz, którym tramwajem mamy jechać?
– Wiem. Czternastką lub „D”. Te
najlepiej nam pasują.
– O to właśnie „D” jedzie. –
Powiedziałem, gdyż zauważyłem z daleka nadjeżdżający pojazd.
– Idealnie. – Odparła. – Będziemy
na miejscu zgodnie z planem.
Wsiedliśmy do nowego składu, który
chyba jeszcze całkiem niedawno wyjechał na tory. Można było to ocenić po
czystym wnętrzu, które jeszcze pachniało nowością. Podszedłem do kasownika i
skasowałem w nim dwa bilety. Następnie usiedliśmy na krzesłach. Andżelika
zajęła miejsce przede mną, siadając plecami do szyby. Spojrzała na mnie i
powiedziała:
– Kurczę, ale jestem
podekscytowana. Normalnie czuję się, jakbym spełniała dobry uczynek.
– Dobry? Zależy, dla kogo?
– No na pewno nie dla niej, ale dla
nas?
– Ale masz świadomość, że to co
chcemy zrobić, będzie dla ogółu społeczeństwa czymś złym?
– Wiem. Lecz czyż nie powinniśmy
bardziej kierować się naszym dobrem? Co mnie obchodzi zdanie innych ludzi?
– Niby masz rację. – Zacząłem. –
Aczkolwiek będzie mi trochę jej żal.
– Dlaczego?
– No wiesz, w końcu parę lat temu
przysięgałem jej dozgonną miłość w zdrowiu i chorobie. – Odpowiedziałem.
– Czyżbym wyczuwała pierwsze oznaki
skruchy?
– Nie! – Zaprzeczyłem szybko. – To
nie skrucha. To zwykły przejaw chrześcijańskiej życzliwości, przebaczenia.
– Od kiedy?
– Co od kiedy?
– Te objawienia u ciebie?
– Dokładnie to nie wiem. Dzisiaj,
jak brałem od kumpla ten proszek, tak jakoś mnie naszło.
– Chcesz się wycofać? – Spytała
mnie, bacznie mi się przy tym przyglądając.
– A mogę?
– Jeszcze tak. Bo raczej ciężko
będzie się wycofać, jak jej już wsypiesz do kawy tego specyfiku.
– No wiem. Wtedy to będzie już
pozamiatane.
– Więc?
– Spoko, jeszcze się nie
rozmyśliłem.
– Sądziłam w swej naiwności, że
jesteś zdeterminowany do pozbycia się jej.
– No wiem. Tak się tylko
zastanawiam, czy…
– Czy co?
– Czy musimy ją od razu „kilim”
– A jak nie to, to, co? Chciałbyś
ją poprosić o opuszczenie kraju? Załatwić jej azyl w jakimś egzotycznym kraju,
gdzie miałaby otwarte konto? Słońce, plaża i orzechy kokosowe?
– Nie ironizujesz za bardzo?
– To może Grenlandia? Lodowce,
trasy narciarskie i lodówka na zewnątrz?
– Przestań, tak! – Podniosłem głos.
– Tylko się zastanawiałem, a nie rozmyśliłem. Zrobimy to, co jest do zrobienia
i tyle. Zamiast moimi dylematami moralnymi, prędzej zainteresowałabyś się swoją
rolą. W końcu to ty musisz odciągnąć ich od stolika.
– Mną się nie przejmuj. Może i
dupsko mam ściśnięte, ale wykonam swoją robotę.
– No! I tego się trzymajmy. Wzięłaś
z domu słuchawki?
– Tak. Jak dojdziemy na miejsce to
ci je dam.
– Ok. – Odparłem i spojrzałem w
kierunku jakiejś całującej się pary, która siedziała po przeciwnej stronie
wagonu. Dziewczyna siedziała na kolanach swojego chłopaka, plecami do
przejścia. Nie jestem w stu procentach pewien, ale wydaje mi się, że ów chłopak
robił dziewczynie tzw. palcówkę, gdyż trzymał rękę pod jej spódnicą, a ta
mimowolnie poruszała rytmicznie biodrami. –„Ach ta młodość” – pomyślałem,
przypominając właśnie sobie, swoje młodzieńcze lata.
– Dlaczego tak im się przyglądasz?
– Spytała mnie Andżelika, widząc moje zainteresowanie, zakochaną w sobie parą
młodych ludzi.
– Ty wiesz, wydaje mi się, że on ją
szmera właśnie po cipce. – Szepnąłem jej do ucha
– Znaczy, robi jej dobrze?
– No.
– Jakie to romantyczne. –
Westchnęła. – Są tak w sobie zakochani, że zupełnie nie przejmują się obecnymi
wokoło nich ludźmi. Coś pięknego – Nagle do naszych uszu doszły delikatne jęki
młodej dziewczyny. – U dobry jest. – Skwitowała je Andżelika.
Obserwując ich dalej, zauważyłem,
jak w pewnym momencie panienka udami ścisnęła ukrytą pod jej spódnicą dłoń
mężczyzny. Tak nadszedł emocjonalny koniec.
Zapewne objawił się on mocnym wybuchem
nagromadzonej wilgoci, która dzięki osiągniętemu przez dziewczynę orgazmowi, znalazła
ujście na zewnątrz.
Po czym to wywnioskowałem?
Ponieważ, gdy chłopak wyciągnął dłoń spod spódnicy, jego palce odbijały światło
zapalonych w wagonie lamp.
– Szczęśliwi są. – Odezwała się
Andżelika.
– Rzeczywiście. – Potwierdziłem. –
Przynajmniej na razie. – Dopowiedziałem.
– Myślisz, że im się nie uda?
– Nie wiem. Nie wszystkim się
udaje. W tym konkretnym przypadku są dwie możliwości, albo ta dziewczyna jest
wyjątkowo łatwa, albo tak bardzo kocha swojego chłopaka, że pozwala mu na coś
takiego w tramwaju.
– Albo tak bardzo lubi seks.
– Przecież przed momentem to
właśnie powiedziałem. – Spojrzałem na Andżelikę
– Chodzi mi, że z nim.
– No tak, ale gdzie jej reputacja?
Dlatego mówię, że jest dziwką, lub bezgranicznie zakochaną.
– Obstawiam to drugie.
– Ja też. – Odparłem widząc, wręcz
czytając z ruchu warg dziewczyny, jak właśnie wyznaje swojemu chłopakowi
miłość. – Kiedy dojedziemy? – Zapytałem znienacka.
– Za chwilę. Na następnym
przystanku wysiadamy.
– To na Al. Marcinkowskiego. –
Stwierdziłem.
– Chyba tak. – Zawahała się. – Ja
poznaję gdzie mam wysiąść, po budynku NBP.
– Masz fenomenalny zmysł
spostrzegawczy.
– A bo w dzisiejszej erze GPS-u,
człowiek zapomina nazw ulic. Pamiętam tylko te główne, resztę wpisuję do
urządzenia i dalej ono samo mnie prowadzi.
– Wiem, też z niego korzystam.
Jednak ja wychodzę z założenia, że po to je człowiek wymyśla, żeby z nich
korzystać.
– Zgadzam się. O! Zaraz wysiadamy.
– Wstaliśmy z krzeseł i skierowaliśmy się w stronę drzwi. Kiedy tramwaj się
zatrzymał, Andżelika nadusiła zielony przycisk, który je otworzył. Zeszliśmy po
schodkach na peron i pomaszerowaliśmy w stronę starego rynku. Słońce chowało
się już za budynkami, dlatego na dworze panował lekki półmrok, jest on jednak
nieco inny, niż ten panujący np. w okresie zimowym. Podążaliśmy w dół,
trzymając się za ręce. Sądziłem, że Andżelika już się trochę uspokoiła, sądząc
jednak po tym, jak jej się pociły dłonie, nie było to wcale prawdą.
– Denerwujesz się? – Spytałem.
– Bardzo. – Odpowiedziała. – Im
bardziej się zbliżamy na miejsce, tym mocniej bije mi serce.
– Zatem uspokój się, bo jeszcze mi
tu na zawał padniesz.
– W moim wieku, to raczej mało
możliwe.
– No żebyś się jeszcze nie
zdziwiła. Już nie jeden chojrak, okazywał się słabeuszem.
– W górach to raczej nie ty dominowałeś
formą.
– To, co innego. Wysiłek fizyczny,
a stres.
– Nie martw się, jakoś to przeżyję.
– Ok.
Szliśmy tak razem, szybko zbliżając
się do tajemniczego miejsca schadzek mojej żony. W końcu dotarliśmy na miejsce.
Była to niewielka kafejka. Z ulicy prowadził do niej króciutki korytarz, a w
sumie większa wnęka w ścianie. Od zewnątrz, było duże okno, za którym stał na
podwyższeniu maleńki stoliczek, a przy nim dwa krzesła. Właśnie tam zazwyczaj
siedzieli, a przynajmniej tak twierdziła Andżelika. Niestety ze względów
estetycznych, na oknie ktoś zawiesił firanę i nie było widać zewnątrz, czy i po
której stronie siedzą, dlatego nasz plan musiał ulec lekkiej modyfikacji.
– Dobrze. – Zaczęła. – Ja teraz
wchodzę do środka i zacznę udawać, że czytam menu, rozejrzę się w sytuacji i
powiem ci, do której kawy masz wsypać proszek. Następnie zaczepię starego i
wyciągnę ich jakoś na ulicę, wtedy ty szybko wejdziesz do środka i zatrujesz
czarny napój.
– Jasne. Jak chcesz go zaczepić?
– Jeszcze nie wiem. Coś wymyślę. –
Odparła. – No to idę. Życz mi powodzenia.
– Powodzenia. – Rzekłem i dałem jej
buziaka. Andżelika poszła w kierunku kafejki.
Ja przycupnąłem za jakąś terenówką
i z niedalekiej odległości obserwowałem przebieg wydarzeń. Moja kochanka weszła
do lokalu. Nagle zadzwonił mój telefon:
– Mów. – Odezwałem się do
słuchawki, widząc na wyświetlaczu, kto do mnie dzwoni.
– Posłodź kawę z prawej strony.
– Ok. rozumiem, że orzeł wylądował?
– Kto? – Spytała głupio.
– Kurwa! Rozumiem, że są na
miejscu?
– Aha? Tak są. No to przygotuj się.
– Jestem przygotowany. –
Odpowiedziałem i rozłączyłem rozmowę.
Gdzieś po minucie, oczom mym
ukazała się wypchnięta z lokalu postać Andżeliki. Zaraz za nią wybiegła Mirka.
Kiedy dziewczyny razem znalazły się na ulicy, poszedłem w ich stronę.
– Czego chcesz od mojego faceta!? –
Usłyszałem krzyk Mirki.
– On nie jest twój! – Odkrzyknęła
Andżelika, po czym pchnęła zaczepnie moją żonę. No mogła tego nie robić. Mirka
szybkimi sierpowymi przyłożyła jej w twarz. Najpierw lewą a później prawą
pięścią. Po otrzymaniu drugiego ciosu, uderzona dziewczyna padła plecami na
chodnik. Nie wiem czy straciła przytomność, czy nie, ale po chwili moja żona
usiadła na niej i zaczęła ją okładać pięściami. W tym momencie podbiegł do niej
mój szef i zaczął próbować ściągnąć ją z Andżeliki. Pojawiła się również
kelnerka z knajpy, która cały czas pytała się czy ma zadzwonić na policję. Właśnie
ten moment zamieszania postanowiłem wykorzystać. Szybko wpadłem do środka i do
kawy postawionej po prawej stronie wsypałem proszek. Patrząc na filiżankę z
kawą coś mi nie przygrało, ale nie miałem czasu się nad tym dłużej zastanawiać,
ponieważ właśnie wróciła moja żona. Dlatego podszedłem do baru i do barmanki
stojącej za nim powiedziałem:
– Lecha.
Młoda pani nalała mi kufel, a
podając go poprosiła mnie o sześć złotych. Podałem jej odliczoną kwotę i
nabrałem złocistego płynu w usta. Wtedy ze stolika na podwyższeniu doszedł mnie
podirytowany głos Mirki:
– Nawet zamówionej kawy nie
potrafią właściwie podać. Proszę ona jest dla ciebie. – Powiedziała i podała
swą filiżankę kochasiowi. Gdy usłyszałem te słowa, natychmiast zakrztusiłem się,
opluwając przy tym barmankę, nieprzełkniętym jeszcze piwem.
– Co pan!? – Krzyknęła do mnie,
wycierając twarz.
– Przepraszam. – Wydukałem,
zmieniając głos maksymalnie mocno jak tylko potrafiłem. – Następnie szybko
dokończyłem piwo i wyszedłem z knajpy. W momencie, w którym opuszczam lokal,
zauważam kontem oka z, jak błogim uśmiechem na ustach, mój szef właśnie
delektuje się trucizną. – Kurwa w dupę jego wyjebana mać! – Zakląłem
siarczyście na głos. – Ja pierdolę!
– Hej! – Usłyszałem za sobą
wołanie. Odwróciłem się do tyłu gdzie ujrzałem stojącą Andżelikę. – Aż tak cię
to boli?
– Boli? Nie! Nic mnie kurwa nie
boli! Tylko jest …ale ty źle wyglądasz? – Przyjrzałem się jej mocniej. –
Musiałaś dać sobie, aż tak stłuc twarz?
– Chodź odejdziemy trochę dalej by
się nie rzucać w oczy. Aha i daj mi tę perukę, schowam ją do torebki. – Powiedziała
do mnie Andżelika. – Mogłeś mnie ostrzec, przed nią. Nie sądziłam, że ona umie
tak dobrze napierdalać. – Rzekła i wypluła na asfalt kawałek zęba. Na szczęście
nie była to jedynka.
– Ale nie widziałaś tych ciosów? –
Spytałem.
– Powiem ci tak. Pierwszy, którego
zauważyłam zbyt późno by się przednim obronić, na tyle mnie ogłuszył, że drugi
przyjęłam nawet nie wiem, kiedy? Potem jak już leżałam na ziemi, to było mi
wszystko jedno. Normalnie nie miałam świadomości, co się ze mną w ogóle dzieje.
Coś strasznego. Mogłam tylko leżeć i czekać aż skończy mnie okładać. Dobrze, że
naszemu szefowi udało się ją w końcu ze mnie zdjąć, bo inaczej chybaby mnie
zatłukła.
– A co ty zrobiłaś, że ją tak
zdenerwowałaś? – Zapytałem.
– Po prostu. – Zaczęła odpowiedź. –
Podeszłam do niego, nachyliłam się i włożyłam mu język do gardła. Na początku
trochę się bronił, ale później fantazja go poniosła. A tej kurwie, jak tylko
minął pierwszy szok, rzuciła się na mnie i wypchnęła z lokalu. Resztę historii
już znasz.
– Tak, resztę już znam. – Odparłem,
gdy nagle usłyszeliśmy ryk syren nadjeżdżającej karetki pogotowia.
– Jeeest! – Krzyknęła
podekscytowana dziewczyna. – Jes…? – Nie dokończyła, gdyż ujrzała wybiegającą
przed lokal Mirkę, która machając na jadącą karetkę, krzyczy:
– Szybko panowie! Szybko!
Wtedy Andżelika spojrzała na mnie i
wycharkała:
– Chcesz mi coś powiedzieć?
– Ups.
Po tej, jakże krótkiej odpowiedzi z
mej strony, nastąpiła dłuższa chwila ciemności. No cóż? Miała prawo mnie
walnąć, ale żeby zaraz nokautować?
Gdy odzyskałem właściwy stan
równowagi duchowej, wstałem i poszedłem na najbliższy postój taksówek. Wsiadłem
do pierwszej z brzegu taksówki i zrezygnowanym głosem powiedziałem do
schludnego taksówkarza:
– Oś. Zygmunta Starego.
PRZEPROSINY
Gdy przyjechaliśmy na miejsce, były
dwadzieścia dwie minuty po dziesiątej. Przestrzeń między blokami oświetlały
zaświecone latarnie. W przeważającej większości blokowych okien paliły się
jeszcze światła, co mogło sugerować, że mieszkańcy tego niewielkiego osiedla są
raczej tzw. nocnymi markami, niż rannymi.
Zapłaciłem taksówkarzowi za kurs, i
wyszedłem z pojazdu. Następnie szybkim krokiem poszedłem do mieszkania Andżeliki.
Stanąłem przed drzwiami i nacisnąłem na dzwonek. Rozległ się cichy szmer
dzwonka, po którym nastała cisza. Po jakimkolwiek braku reakcji, nacisnąłem
przycisk raz jeszcze, lecz tym razem nieco dłużej przytrzymując naciśnięty
guzik. Tym razem za zamkniętych drzwi doszedł do mnie cichy szmer czyiś kroków
wewnątrz mieszkania. Po upływie kilku sekund drzwi otwarły się, a w nich
pojawiła się postać mojej dziewczyny. Ubrana w białą piżamę, z włosami
opuszczonymi na lico, przesunęła się lekko w bok, dając mi tym do zrozumienia,
iż mogę wejść do środka. Skrzętnie skorzystałem z zaproszenia. Wchodząc do
środka usłyszałem:
– Zamknij drzwi.
– Dobrze. – Odparłem, po czym
kluczem włożonym w zamek, zakluczyłem skrzydło. Następnie zdjąłem z siebie
kurtkę i wszedłem do ciemnego pokoju. Andżelika siedziała na łóżku. Zaświeciłem
górne światło i podszedłem do niej. Następnie ukląkłem tuż przed nią i
rozchyliłem swymi dłońmi włosy z jej twarzy. Za nich ukazała mi się
posiniaczona i opuchnięta buzia. Wargi miała teraz nienaturalnie duże,
fioletowe prawe oko oraz pękniętą skórę na lewej kości policzkowej. Oko z lewej
strony było obecnie zamknięte, tak mocno napuchły jej uszkodzone powieki. Mimo
tych niewątpliwych urazów, z bezczeszczonych oczek kapały łzy. Uchwyciłem jej
głowę dłońmi, i naj delikatniej jak tylko mogłem, pocałowałem w usta.
– Przepraszam cię myszko. –
Wyszeptałem. – Przepraszam ciebie za to, że pomimo twojego wielkiego
poświęcenia się, nic z naszego planu nie wyszło, ale ani ja, ani tym bardziej
ty, nie mogliśmy przewidzieć, że kelnerka źle postawi zamówioną kawę.
– Jak to? – Spytała mnie przez łzy.
– No normalnie. Kiedy powiedziałaś
mi, do której kawy mam wsypać proszek, nie wiedziałaś, że ta kawa finalnie była
przyniesiona dla naszego pryncypała. Ja nie zwróciłem na to uwagi, gdyż
spieszyłem się, by nikt mnie nie zauważył. Gdy się o tym dowiedziałem, było już
za późno.
– To, co teraz zrobimy?
– Teraz to zobaczymy jak potoczy
się dalej sytuacja. Na pewno Mirka pojedzie na komisariat, składać wyjaśnienia.
Potem, gdy zrobią sekcję zwłok odkryją, że jego zgon nie był taki do końca
całkowicie przypadkowy.
– Myślisz, że ją oskarżą?
– Tego to nie wiem. Na pewno możemy
się spodziewać tego, iż nas też wezwą na wyjaśnienia.
– Tzn.?
– Ciebie Mirka kojarzy, więc
przypomni sobie o tobie podczas składania zeznań. Co zaś się mnie tyczy, to
cóż, ja powiem, że byłem tu u ciebie i czekałem aż wrócisz do domu. Z opisu
świadków, ewentualna osoba, której będą szukać ma blond włosy. Trzeba tylko pozbyć
się tej peruki i to najlepiej wraz z torebką. Powinniśmy także wyjątkowo dobrze
posprzątać mieszkanie, by żaden sztuczny włos się tu nie ostał.
– Ale możemy z tym poczekać do
jutra?
– Naturalnie. – Odparłem. – Teraz
połóżmy się spać.
– No. – Powiedziała Andżelika i nim
się schowała pod kołdrą, rozebrała się do naga.
Nie pozostało mi nic innego, jak
tylko skorzystać z toalety, umyć zęby i wsunąć się pod pierzynę. Dziewczyna
leżała na boku, więc i ja tak się położyłem. Leżeliśmy tak w pozycji tzw. na łyżeczkę,
gdy nagle Andżelika zaczęła się o mnie ocierać.
– Kochanie czy ty masz na coś
ochotę? – Spytałem z niedowierzaniem.
– Na coś szybkiego?
– Ale buzia cię nie boli? –
Dociekałem.
– Boli, jednakowoż nie nią
zamierzam teraz przez chwilkę popracować.
– Aha. A czym?
– A tym. – Odparła i wypięła w mą
stronę, swój kształtny tyłeczek. No i cóż ja mogłem w tej sytuacji zrobić,
zwłaszcza, kiedy palcami dłoni wyczułem tę zajebiście mokrą szczelinę? Jestem
tylko zwykłym, napalonym samcem, który do tego ma nieposkromioną ochotę wyżyć
się za przeżytą kilkadziesiąt minut temu porażkę. Dlatego skorzystałem!
Wszedłem w nią i rżnąłem najmocniej jak tylko mogłem, a jednocześnie na tyle,
na ile mi pozwoliła. Czy zaspokoiłem swoje żądze, gdy skończyliśmy? Chyba tak,
biorąc pod uwagę fakt jak szybko po tym zasnęliśmy.
Obudziłem się. Spojrzałem na
zegarek, który nosiłem na nadgarstku lewej ręki. Była siódma. Obróciłem głowę w
lewo. Obok mnie, leżąc na plecach spała moja kobieta. Od razu zauważyłem, że
opuchlizna zaczęła powoli ustępować miejsca siniakom. Na szczęście usta
Andżeliki wróciły już do bardziej naturalnych rozmiarów. Wstałem i poszedłem do
łazienki. Tam podszedłem do ubikacji, podniosłem klapę do góry i wysikałem się.
Następnie umyłem swojego smoka i wróciłem z powrotem do pokoju. Położyłem się
koło Andżeliki, całując ją w policzek.
– Dzień dobry kochanie. – Odezwałem
się, gdyż zauważyłem, że otworzyła jedno oko. – Drugie jeszcze się nie otwiera?
– Jeszcze nie. – Odpowiedziała. –
Lecz już mnie nie boli.
– To bardzo dobrze. A skóra na
policzku?
– No z nią jest gorzej. Zastanawiam
się czy nie powinnam jechać do chirurga, by ją zeszył. – To powiedziawszy,
przejechała palcami po dużym strupie.
– Nie wiem, czy teraz to już coś
da? – Rzekłem pytającym tonem – Może poczekajmy, aż opuchlizna całkiem zejdzie?
Chcesz to przemyję ci ranę wodą utlenioną? – Zaproponowałem.
– Za chwilę. – Odparła. – Nie chcę
jeszcze wstawać. Źle się czuję.
– Coś cię boli? – Spytałem
wystraszony.
– Nie. Nie chodzi o ból. Mam kaca
moralnego. Może źle postąpiliśmy?
– Wyrzuty sumienia ciebie dręczą?
– A ciebie nie?
– Jakoś nie. Widać jestem złym
człowiekiem.
– Mnie też kiedyś zabijesz?
– Pytasz poważnie, czy robisz sobie
jaja?
– Poważnie.
– Kochanie. – Przytuliłem się do
niej. – Uwierz mi, ciebie nie zamorduję. – „Zwłaszcza, że już raz mi spod
topora uciekłaś”. Pomyślałem sobie. No, ale tego już wiedzieć nie musiała. – Po
prostu przyjąłem do wiadomości to, że zamierzamy się jej pozbyć. Pogodziłem się
z tym.
– A nie przeszkadza ci to, że
zamiast niej, zabiliśmy naszego dyrektora? – Spytała spoglądając mi w oczy. –
Nie czujesz żalu z powodu śmierci niewinnego człowieka?
– Tak, tylko czy on był tak
rzeczywiście niewinny? W końcu przecież miał romans.
Jego żona, pewnie się zmartwi, kiedy
się dowie, w jaki sposób zmarł jej mąż. – Dokończyłem swą myśl.
– Może i masz rację? Połóż się na
plecach, chcę oprzeć głowę na twej klacie. – Powiedziała. Z wielką ochotą
uczyniłem to, o, co mnie poprosiła. Niestety nie poleżeliśmy w tej pozie zbyt
długo, gdyż niespodziewanie kilka minut później, zadzwonił dzwonek u drzwi.
– Kto to!? – Andżelika zerwała się
z łóżka.
– Spokojnie kochanie. – Rzekłem
odkrywając się z kołdry. – Zaraz sprawdzę, załóż szlafrok. Ja pójdę zobaczyć
kogóż to przywiał wiatr? – Powiedziałem zakładając przy tym dżinsowe spodnie i
bawełniany podkoszulek.
Następnie podszedłem do drzwi i
spojrzałem przez wizjer. „No ładnie kurwa” – Pomyślałem.
– Kochanie to policja.
– No to otwórz.
Przekręciłem klucz w zamku i nacisnąłem
klamkę. Gdy skrzydło stanęło otworem, ujrzałem przed sobą dwóch funkcjonariuszy
poznańskiej dochodzeniówki, sadząc naturalnie po legitymacjach, które mi
przystawili do oczu.
– Dzień dobry. – Powiedziałem
uprzejmie. – Panowie w celu?
– Dzień dobry, możemy wejść? –
Spytał mnie ładny przedstawiciel służb państwowych. Dłuższe ciemne włosy,
trzydniowy zarost na twarzy i zielone oczy. Wysoki, co najmniej metr
dziewięćdziesiąt, ubrany w białą koszulę ozdobioną grafitowym krawatem oraz
czarny garnitur. Jego partner był niższy o parę centymetrów, ale za to
masywniej zbudowany.
– Ale konkretnie to w jakim celu?
Bo widzą panowie aktualnie jesteśmy trochę, że tak powiem w proszku….
– Wszystko zaraz wyjaśnimy. –
Odparł, po czym wepchnął mnie ręką do środka. – Zastaliśmy panią Andżelikę?
– Jest w kuchni. – Odpowiedziałem,
zamykając za nimi drzwi.
– Dobrze. – Odparł niższy. Razem
weszli do pokoju i bez ceremonialnie usiedli sobie przy małym stoliku, który
stał niedaleko balkonu.
– Napiją się panowie kawy? –
Spytała się ich Andżelika, która wyszła właśnie z kuchni.
– Chętnie. – Odparł ładny. – Dla
mnie czarna.
– A dla mnie z cukrem i śmietanką.
– Dodał niższy, który był przeciwieństwem wyższego. Bez włosów na głowie,
gładko ogolona twarz oraz błękitne oczy.
– Przyszliśmy do pani, ponieważ uważamy, iż jest pani zamieszana w
śmierć pewnego człowieka. – Dokończył, zmieniając temat.
– Zaraz do panów podejdę, tylko
zaleję kawę. – Odparła.
– A pan gdzie był wczoraj
wieczorem? – Spytał tym razem mnie.
– Tu. – Odparłem.
– Cały wieczór?
– Właściwie tak.
– To tak, czy nie?
– Cały wieczór, byłem tutaj. –
Odpowiedziałem pewnym tonem.
– A pani? – Spytał zerkając na moją
dziewczynę.
– Nie. Andżelika wyszła dokądś
około godziny osiemnastej. – Rzekłem. – Ale nie, nie wiem, dokąd. – Ubiegłem
następne pytanie.
– Rozumiem. Pańska dziewczyna
wychodzi gdzieś w bliżej nieokreślone miejsce, a pana to nie interesuje? –
Spytał i spojrzał na mnie.
– Ufam jej. – Odparłem z uśmiechem.
– Wyznaję pewną zasadę. Wierz kobiecie i nigdy jej nie sprawdzaj.
– Dlaczego? – Zapytał.
– Żebyś dalej mógł wierzyć. –
Odpowiedziałem.
– Ha, ha, ha. – Zaśmiali się
obydwoje. – A to dobre. – Dopowiedział ładniejszy.
W tym momencie weszła Andżelika
postawiła kubki z parującym napojem, po czym sama usiadła na krześle z
filiżanką w dłoni.
– Z czego się śmiejecie?
– Z maksymy pani chłopaka.
– A! Wierz kobiecie i nigdy jej nie
sprawdzaj. Znam ją i podoba mi się. – Powiedziała.
– Dobrze, co pani robiła w kawiarni
na ul. Żydowskiej?
– Tzn.?
– Wiemy, że weszła pani do lokalu i
podeszła do siedzącej w nim pary. Następnie pocałowała pani w usta pana i w
konsekwencji tego wszczęła się miedzy panią a towarzyszką owego pana bójka. –
Powiedział niższy z funkcjonariuszy. Następnie podniósł kubek do ust i napił
się kawy. – Dlaczego?
– Pyta pan, dlaczego? –
Enigmatycznie spytała się Andżelika. – Nie wiem. Może chciałam załatwić sobie
awans? – Powiedziała pytając, rozchylając przy tym delikatnie swe uda. Wtedy
nasi nieproszeni goście zastygli w bezruchu. Moja dziewczyna niby przypadkiem, zademonstrowała
im swoją na wpół wydepilowaną szparkę. Kiedy oni siedzieli wpatrzeni w nią,
dziewczyna wzięła łyk kawy. Naturalnie zrobiła to tak niezdarnie, że kilka
kropel beżowego napoju pokapała jej z brody na biust. – Ale, czy to grzech? –
Powiedziała głaszcząc się palcami po udzie.
– Nie, żaden grzech. – Odparł
ładniejszy, gdy już się nieco otrząsnął. – Chodzi o to, że on nie żyje.
– A to pech. – Odparła, kładąc lewą
dłoń na swoim łonie, zasłaniając tym manewrem im widok. – A na, co zmarł?
– Został otruty – Poinformował
niższy.
– Chyba panowie mnie nie
podejrzewają? – Spytała, ewidentnie masując się palcami.
Odniosłem wrażenie, że obecni w
mieszkaniu funkcjonariusze w ogóle mnie nie zauważają.
– Nie musi pan wyjść? – Spytał mnie
spocony na twarzy inspektor.
– Rzeczywiście, chyba wskoczę po
bułki. – Odparłem spoglądając na Andżelikę. Następnie wycofałem się z pokoju.
Otworzyłem drzwi i mocno nimi trzasnąłem. Jednakowoż nie wyszedłem z
mieszkania. Zakradłem się delikatnie do skraju drzwi pokojowych i zajrzałem do
środka. Na dywanie leżał ładniejszy z funkcjonariuszy. Na nim leżała Andżelika,
pochłaniając w sobie jego maczugę. Ciemnowłosy lizał jej sutki, poruszając
delikatnie biodrami. W pewnym momencie, od tyłu podszedł do nich drugi z
policjantów, trzymając w dłoni butelkę oleju do smażenia. Przechylił ją i
pozwolił, by kilka kropel gęstego płynu spadły na brązowawą przestrzeń między
pośladkami dziewczyny. Następnie, dłonią lekko go rozsmarował, po czym z
prawdziwym umiarem, wcisnął w nią swego węża. Gdy już wszedł w nią, aż po samą
nasadę, zaczął się w niej delikatnie poruszać. Stojąc tak i obserwując cały ten
akt, poczułem się jakoś dziwnie. Także grymas rozkoszy na posiniaczonej twarzy
Andżeliki, wzbudził we mnie uczucie zazdrości. Widać było gołym okiem, że jej
się ta zabawa autentycznie podoba!
– Ja go nie otrułam. – Wysapała
Andżelika, ledwo łapiąc oddech. – Zostałam pobita, przez tę jego kochankę. –
Wyjąkała, czując zapewne, że orgazm zbliża się do niej wielkimi krokami.
– Chyba pani wierzymy! – Krzyknął
ten pod nią. – Tak teraz myślę, że pani osoba, to fałszywy trop.
– Szybciej! – Krzyknęła Andżelika.
– Jeszcze szybciej! – Obydwóch mężczyzn rozpoczęło gwałtowny i szybki galop
biodrami.
– Aaaaaaa! – Krzyknęła Andżelika
osiągając szczyt. Mocno odchyliła głowę do tyłu, a dłońmi przytrzymała za
biodra niższego, by i on, jak ten, na którym siedziała skończył w jej środku.
– Ach! – Krzyknęła cała trójka. – Jezu
jak cudownie! – Krzyczała Andżelika. – Wtedy cicho wyszedłem z mieszkania.
Schowałem się za wyłomem na korytarzu i czekałem aż funkcjonariusze opuszczą
kawalerkę mojej kochanki. Gdy zeszli schodami na sam dół, poszedłem z powrotem
do Andżeliki. Gdy otworzyłem drzwi, zauważyłem, jak dziewczyna stojąc pod
prysznicem, podmywa swe krocze.
– Zadowolona? – Spytałem z pogardą.
– Z seksu i owszem, ale z całej
sytuacji już nie. – Odparła. – Przynajmniej nie zadawali zbyt wielu pytań.
– Sądzisz, że tym „daniem dupy” załatwiłaś
sobie nietykalność?
– Przynajmniej na razie. –
Podniosła wzrok do góry i spytała mnie? – Byłeś zazdrosny?
– Nie! Dlaczego niby miałbym być
zazdrosny? Miłość w burdelu dwieście złotych, zobaczyć swoją kobietę z dwoma
fiutami, bezcenne! – Powiedziałem. – Miałaś orgazm?
– Zajebisty!! – Odparła z
uśmiechem. – Musimy sobie kupić wibrator. Nie gniewaj się, coś trzeba było
zrobić.
– Wiem, ale żeby zaraz seks? Pupa cię
nie boli?
– Trochę, ale to miły ból. Teraz
zamiast nim, trzeba się zastanowić, co zrobić z twoją żywą jeszcze żoną? Jak ją
wyeliminować z życia?
– Nie wiem. – Odparłem całkowicie
szczerze. – Może zaimprowizujemy jakiś wypadek?
– W jaki sposób?
– Słuchaj. Nasze dzieci, są w tej
chwili na wakacjach u jej rodziców. Więc my możemy ten moment wykorzystać i
przeciąć w jej samochodzie wężyki hamulcowe. Wyleci z nich płyn i będzie po
zawodach! Wiesz wprowadzić w życie tzw. plan „B”, o którym rozmawialiśmy wcześniej,
zwłaszcza w zaistniałej sytuacji.
– Ekstra pomysł. Możemy również
spreparować list, w którym przyzna się ona do zabójstwa swojego kochanka.
Kurwa! Jak tak na to spojrzę, to dochodzę do wniosku, że to nawet i lepiej, że
w kawiarni tak się stało, jak wyszło! – Stwierdziła. – Chodź do mnie! –
Powiedziała rozkazującym tonem. Dlatego bez szemrania rozebrałem się i ze
sterczącym przyjacielem, weszliśmy do wanny. Andżelika odkręciła wodę i z
słuchawki poleciała na nas ciepła woda. Natychmiast zgiąłem dziewczynę w pół i
odwróciłem ją tyłem do siebie. Wszedłem w nią dość gładko. Nie wiem czy to w
wyniku jej podniecenia, czy dzięki resztkom, które pozostawił w niej wyższy
inspektor? W każdym razie kochaliśmy się w tej pozycji, tak długo, aż i ja
pozostawiłem w niej odrobinę swego materiału genetycznego.
SAMOCHÓD
MIRKI
Dzień upłynął nam na jakiś bliżej
nieokreślonych bzdetach. Trochę rozmów, obiad a w następstwie przesadnego
obżarstwa, sjesta. Kiedy, jednak nastał wieczór postanowiłem napisać Mirki list
pożegnalny. Właściwie nie mógł być on o tyle pożegnalny, co informacyjny.
Dlatego usiadłem przy stole w kuchni, w prawą dłoń chwyciłem wieczne pióro i na
położonym przede mną na blacie pergaminie rozpocząłem pisać.
„W związku z narastającym we mnie kacem moralnym, który potęgowany jest
rosnącymi wyrzutami skatowanego sumienia, pragnę szanowną policję poinformować,
iż z przyczyn, swej ogromnej miłości a także zazdrości, która spalała mnie od
wewnątrz i z, którą nie mogłam sobie poradzić, z pozoru z czystym sumieniem
zamordowałam Pana Jeremiasza Kozioł! Nie potrafiłam pogodzić się z faktem, iż
jestem dla niego tylko odskocznią od życia rodzinnego, od żony, która nie
rozumie, nie zaspokaja, jego seksualnych potrzeb. W swojej naiwności sądziłam,
że w końcu porzuci ją i ożeni się ze mną. Długo czekałam na ten moment,
zdradzając z nim również swego męża. Próżny był jednak mój optymizm. On
absolutnie nie zamierzał rozwieść się ze swoją żoną. Wywołało to we mnie
ogromne poczucie żalu i odrzucenia. Poczułam się tak, jak rzucony z okrzykiem
bólu, gorący kartofel. Przelana czara goryczy, poplamiła biały obrus mojej naiwności. Niestety nie mam jeszcze na tyle odwagi, by
powiedzieć wam o tym osobiście, dlatego więc najpierw przekaże ten list, byście
mogli mnie zaaresztować!”
Z
wyrazami szacunku Mirka Kłopociska.
Gdy już napisałem ten liścik,
zawołałem do kuchni Andżelikę:
– Kochanie przyjdź tu do mnie.
– Już napisałeś?
– Tak, ale chciałbym żebyś go
przeczytała.
– Zaraz przyjdę. Wstaw wodę na
kawę.
– Robi się. – Odpowiedziałem i
zapaliłem gaz pod stalowym czajnikiem. Kiedy otworzyłem szafkę wiszącą nad
zlewem, moim oczom ukazało się prawie puste pudełko po kawie. – Kochanie, ale
obawiam się, że kawy dla dwóch nie wystarczy. Może napijesz się herbaty?
– Może być. – Odparła.
Po chwili weszła do kuchni. Ubrana
w jasne dżinsowe spodnie, które ciasno opasały jej zgrabny tyłeczek, oraz
obcisłą, bawełnianą koszulkę. Tischert koloru białego, kontrastem podkreślał
brązowe sutki na piersiach Andżeliki, gdyż dziewczyna nie założyła pod niego
stanika. Lokowane włosy spięte w kitkę, odsłoniły zgrabną szyję mojej
dziewczyny.
– Hm. Ładnie wyglądasz.
– Z tą szramą?
– Ale oko już masz otwarte. Jeszcze
parę dni i zejdzie cała opuchlizna.
– Lecz blizna pozostanie.
– Trudno. Mnie się to nawet podoba.
– Starałem się ją pocieszyć. – Dobrze skończmy już na ten temat rozmawiać.
Przeczytaj list, który napisałem. – Powiedziałem wsypując do jednego kubka
resztkę kawy, a do drugiego naczynia łyżeczkę Cejlońskiej herbaty.
– No ładnie. – Zaczęła. – Jeszcze
nakreśliłeś motyw. Że niby chytry jesteś?
– Wiesz, chciałem by brzmiał
autentycznie. Żeby policja nie ryła dalej.
– Kiedy chcesz iść?
– Późnym wieczorem. – Odparłem. –
Wtedy jest na parkingu najmniejszy ruch. Ale pamiętaj, że musimy się do niego włamać.
– Nie masz kluczyków?
– Mam, ale w domu. Na szczęście to
nie kłopot.
– Tzn.?
– Jakieś dwa miesiące temu, zepsuł
nam się centralny zamek, dlatego więc wystarczy otworzyć przednie drzwi.
– A musimy je otwierać?
– A gdzie podrzucimy jej ten list?
A tak, otworzymy drzwi i w schowku schowamy kopertę z naszym, źle, z jej
przyznaniem się do winy.
– Cudnie! – Krzyknęła Andżelika,
klaszcząc w dłonie i podskakując niczym piłeczka pingpongowa. – Jestem tak
podekscytowana, że normalnie aż mam ochotę ci obciągnąć.
– Dobra, dobra. – Rzekłem. – Nie
podniecaj się aż tak bardzo. Najpierw niech nam się uda, później będziesz mi
obciągać.
– Jak nam się dzisiaj uda, to
później przez cały dzień będę jadła lody! – Powiedziała i oblizała mnie swym
językiem od brody przez policzek, aż po oko. Następnie wepchnęła mi go do ust.
Nie powiem, uwielbiam, jak się tak zachowuje. Trochę wulgarnie, trochę
wyuzdanie. Czy to mnie kręci? Jak cholera. Testosteron w takim momencie we mnie
wrze. Najchętniej zerwałbym teraz z niej te wszystkie rzeczy, które krępują jej
ciało i położyłbym ją na stole. Następnie swoimi pocałunkami okryłbym każdy
zakamarek jej seksownego ciałka. Kiedy już by nie mogła wytrzymać wysokości pułapu,
do którego doszłoby jej podniecenie, przeleciałbym ją tak mocno, aż by się
posikała. – Ależ się rozmarzyłem –
Pomyślałem sobie, cały czas namiętnie całując Andżelikę.
– Masz ochotę? – Spytała się mnie,
gdy na chwilę oderwała od moich swe usta.
– Nie! – Odparłem. – Nie mam, czym
tryskać.
– Szkoda! – Rzekła ze smutkiem, by
po chwili ponownie włożyć mi w usta swój język.
– Ok. kawa! – Krzyknąłem, gdy
braliśmy oddech.
– Masz rację. – Odparła oblizując
swoje napęczniałe i przekrwione od intensywnych całusów usta. – Napoje dobrze
nam zrobią.
– Na pewno. – Odparłem i usiadłem
na krześle. Kubek z gorącą kawą postawiłem przed sobą na blacie. – Nie siadasz?
– Siadam. – Odparła. Zajęła miejsce
naprzeciw mnie. Obok mojego kubka postawiła swój, a następnie chwyciła me
dłonie w swoje. – Jak się już jej pozbędziemy to, co zrobisz z dziećmi?
– Jak to, co? Zamieszkam z nimi.
– A, co ze mną? – Spytała.
– Jakoś to przetrzymamy. Po roku
się wprowadzisz do nas…
– Kiedy?!
– Może szybciej. – Sprostowałem od
razu.
– Może natychmiast?
– Nie. To by było za wcześnie.
Zrozum, to są małe dzieci. – Zacząłem. – Chociaż?
– Co?
– Mam mały pomysł! Możesz się do
nas wprowadzić, jako ich niania, zamieszkać z nami i z wraz z upływem czasu
wyjść za mnie.
– Hm? A to ciekawy pomysł. –
Uśmiechnęła się. – Widzę, że potrafisz kombinować, zwłaszcza pod presją.
– Pewnie, dlatego pracuję, jako
komiwojażer.
– Jako przedstawiciel handlowy. –
Poprawiła mnie.
– Toż to jedno i to samo bagno. Czy
w tej, czy w tamtej wersji chodzisz po ludziach prosząc się by coś od ciebie
kupili. Ja nie widzę zbytniej różnicy. – Powiedziałem a następnie napiłem się
kawy. Odstawiwszy kubek na stół, spojrzałem w jej brązowe oczy i cicho
wyszeptałem – Kocham cię.
– Ja ciebie też. – Odparła. –
Przepraszam ciebie za tę akcję z tymi glinami, ale sam rozumiesz…
– Wiem. Musiałaś ich jakoś
przekonać. Ale przyznaj się dobrze ci było?
– No było. Jednak wolałabym, abyś
to ty leżał pode mną.
– No a ten drugi?
– Drugi może być gumowy, albo
znajdziemy sobie jakiegoś wspólnego kochanka?
– Jak to wspólnego? – Przeraziłem
się. – Ja z innym mężczyzną, tak wiesz… nie za bardzo się widzę. Jestem takim
jakby to powiedzieć? Delikatnym homofobem.
– Delikatnym? Można być delikatnym?
Ale co? Takim w połowie?
– Powiedzmy, że nie mam ochoty na
seksualne igraszki z jakimś młodzieńcem. – Odparłem zdecydowanym głosem.
– Ale to nie ty, będziesz mu
nadstawiał swoje „otwory” tylko ja.
– Niby tak, ale jego maczuga, w
określonych sytuacjach będzie znajdować się blisko mojej, co może mnie odrobinę
deprymować. – Odpowiedziałem.
– Sprawdzimy później.
– Zobaczymy. – Uciąłem krótko. –
Teraz trzeba się już powoli szykować. Masz w domu jakieś mocne ucinaczki?
– Mam. – Odpowiedziała i otworzyła
szufladę znajdującą się w stole. – Proszę, o to one.
– Idealne. – Stwierdziłem bacznie
je obejrzawszy. – To, co? Ubieramy się i idziemy na spotkanie z przeznaczeniem?
– Ok.
– Ale wiesz, co? Załóż na siebie
jakąś ciemną kurtkę. Ja też taką ubiorę, będziemy się wtedy mniej rzucać w
oczy.
– A masz taką u mnie? – Spytała.
– No. W tej, w której przyszedłem
do ciebie ostatnim razem. – Odparłem.
– Aaa, rzeczywiście, całkowicie o
niej zapomniałam.
– Sklerotyczka. – Skwitowałem jej
luki w pamięci.
– Uważaj, bo cię walnę. – Odparła z
uśmiechem.
– W co? – Dopytałem zaczepnie.
– A w to. – Chwytając mnie szybko
za jądra, odpowiedziała na moją słowną zaczepkę.
– Nie tak mocno kochanie, bo mi
spuchną. – Powiedziałem.
– Wtedy będą wymagały lodowych
okładów. – Rzekła zalotnie.
– Chcesz mi zamrozić plemniki?
– Może?
– A nie lepiej zamrozić je, gdy się
wydostaną na zewnątrz?
– Ten sposób wykorzystamy inaczej.
– ?
– To proste, kiedy mnie przez kilka
dni będzie bolała głowa, ty zapełnisz menzurkę a następnie zamkniesz ją w
zamrażarce, by nie zginęły. Wykorzysta się je w późniejszym terminie.
– Ależ ty masz pomysły. –
Powiedziałem kręcąc ze zdumienia głową. – Nie przypuszczam, by ból głowy ci
przeszkadzał w wyobracaniu mnie.
– Aż tak złe masz o mnie zdanie?
– Nie takie złe. Ale przyznaj się
sama, jesteś nimfomanką. Naturalnie nie mówię, że mi to przeszkadza,
przynajmniej do czasu, kiedy jedynym obiektem twego zainteresowania będzie
tylko moja osoba.
– Przyrzekam ci, że na razie
liczysz się dla mnie tylko ty. – Podeszła do mnie i dala mi buziaka.
– A tych dwóch funkcjonariuszy?
– Jak drwa rąbiesz to i wióry lecą.
– Odparła i podała mi kurtkę.
Wziąłem od niej me odzienie i
założyłem je na siebie. Była to skurzana, czarna kurtka tzw. motocyklowa. Kupa
niepotrzebnych suwaków oraz imitacji kieszonek. Naturalnie miała też normalne
kieszenie, lecz te były w zdecydowanej mniejszości w porównaniu do liczby
zamków i zameczków. Gdy się już wreszcie pozapinałem, jak należy a do kieszeni
schowałem ucinaczki, powiedziałem do swojej kobiety:
– Idziemy.
– Tak jest. – Odparła.
Wyszliśmy z mieszkania i
skierowaliśmy się w stronę mojego M4. Jak zapewne pamiętacie mieszkałem na oś.
Bolesława Chrobrego. Ściślej mówiąc w bloku o numerze bocznym 20. Przed tzw.
deską znajdował się dość duży parking, na którym mieszkańcy parkowali swe
pojazdy. Niedaleko mojego bloku dumnie prezentował się głęboki rów a właściwie
był to podłużny wykop, który zaczął być drążony jeszcze za czasów socjalizmu w
aspekcie warszawskiego metra, o wdzięcznej nazwie - szybki tramwaj -. W obecnym
czasie, rzeczywiście na jego dnie znajdowały się tramwajowe tory, po których z
gracją mknęły zielone pojazdy szynowe, te nowe jak i te stare, otrzymane w
darze od Holendrów. Poznaniacy to taka trochę chytra nacja, która przyjmie
wszystko, co jest za darmo, mimo, że osobiście nie pamiętam żadnych
kataklizmów. Nawet powódź stulecia z 1997r. nas ominęła, co nie przeszkodziło
prezydentowi miasta przyjąć od Olendrów, starego trzydziestoletniego taboru. Przed
placem rosły jakieś bliżej nieokreślone krzaki i to właśnie w nich
postanowiliśmy się z Andżeliką zaczaić.
– Który jest wasz? – Spytała mnie.
Przysuwając się do mnie. – Powiedz mi, bo nie wiem gdzie mam patrzeć. – Drążyła
dalej temat, gdyż jej nie odpowiadałem. – Ty? Zasnąłeś? No odezwij się
wreszcie! – Krzyknęła i dała mi kuksańca łokciem.
– Uh! – Odezwałem się, z trudem
łapiąc oddech, gdyż łokieć Andżeliki wylądował na mojej „obtłuczonej” wątrobie.
– Co robisz? – Spytała się mnie, ze
zdziwieniem wypisanym na mordzie, widząc jak zwijam się z bólu na trawie. –
Chowasz się przed kimś? – Rzekła rozglądając się nerwowo po okolicy.
– Nie. – Wysapałem. – Ale dlaczego
bijesz mnie po wątrobie? – Przecież nic ci nie zrobiłem. – Załkałem.
– A ty, co? Chyba nie będziesz mi
tu płakał? Jesteśmy na akcji, czy w kinie na Titanic-u? – Spytała z pogardą w
głosie. – Uh! – Jęknęła z ogromnego bólu, który właśnie zagościł w jej prawej
stronie tułowia, kiedy otrzymała ode mnie mocny cios. Siłą rzeczy, teraz ona
upadla na zieloną trawkę.
– Boli nieprawdaż? – Rzekłem z
ironią w głosie
– Przepraszam za moje zachowanie. –
Zaczęła mówić, ocierając z policzków łzy. – Jestem zdenerwowana.
– Ja również. – Odparłem. –
Jednakowoż trzeba się wziąć w garść i zabrać do pracy. Widzisz tę KIA Soul na
końcu parkingu, tam przy szczytowej klatce?
– No.
– Więc to jest nasze tj. moje i
Mirki auto. Musimy przejść bokiem by nikt nas nie zauważył.
– Kurwa! – Powiedziała głośniej. –
Światło latarni akurat na nią świeci.
– Wiem, ale to nawet dobrze. –
Odparłem. – Z boku auta jest ciemno, dlatego jak się tam zakradnę nie będzie
mnie widać, ponad to jasny kolor lakieru mocno odbija światło, co dodatkowo mi
sprzyja.
– Super. To, jaki masz plan?
– Podejdę do samochodu i najpierw
go otworzę. Później do schowka włożę list, a następnie położę się na ziemi i
wsunę swe cielsko pod niego. Tam przetnę wężyk hamulcowy i tu wrócę. –
Powiedziałem stanowczym tonem.
– W twych ustach, cały ten plan
brzmi tak prosto, jakbyś opowiadał o zjedzeniu pączusia.
– Pytanie jest, czy się uda?
– Na pewno. Wierzę w ciebie.
– Ok. to idę. – Powiedziałem i
ucałowałem ją na szczęście.
Szybkim krokiem, z lekko pochylonym
ciałem, posuwałem się między zaparkowanymi samochodami w stronę swego Soul-a .
Kiedy już znalazłem się przy drzwiach, zastosowałem sprytny manewr włamywaczy,
który wyszperałem w poradniku znalezionym w internecie.
Po otworzeniu auta, nachyliłem się
w stronę schowka umieszczonego przy fotelu przedniego pasażera, na wysokości
jego kolan. Szybkim ruchem położyłem w nim, złożoną na trzy części, zapisaną
czarnym atramentem, białą kartkę papieru. Oczywiście by nie zostawić w
samochodzie nie potrzebnych odcisków moich paluchów, na dłoniach miałem
założone skórzane rękawiczki. Zamknąłem schowek i zacząłem wycofywać się do
tyłu, gdy nagle aż podskoczyłem ze strachu, w wyniku, czego mocno uderzyłem
tyłem głowy w próg drzwi.
– Witam sąsiada. – Usłyszałem. – Co
słychać u ciebie? Wszystko ok? Bo prawdę mówiąc w pierwszej chwili pomyślałem
sobie, że ktoś ci się włamuje do auta. – Zagadał do mnie mój sąsiad z
naprzeciwka, który właśnie stanął przede mną. Był niewysokim mężczyzną o gładko
ogolonej głowie i masywnej budowie ciała. Jak długo go znam, nie pamiętam dnia,
żeby Jurek, bo tak ma na imię, nie był na siłowni. Wszędzie gdzie był, chwalił
się swą muskulaturą, nawet teraz w ten chłodniejszą letnią noc, spacerował w
koszulce na, na ramkach, zapewne po to, by jacyś przypadkowo napotkani
przechodnie widzieli, jakie ma kształtne i duże bicepsy.
– Cześć. – Odparłem, masując dłonią
bolący obszar mej czaszki. – Wszystko w porządku, a u ciebie? – Spytałem
kurtuazyjnie.
– Ekstr… agrh! – Przerwał mu
wypowiedź, ogromny kawałek czerwonej cegły, który trzymany obiema rękoma
Andżeliki, rozpruł mu czaszkę prawie na pół.
Zatkało mnie. Stałem jak wryty,
zastanawiając się, czy to, co właśnie ujrzałem, zdarzyło się naprawdę, czy to
tylko wytwór, mojej przerażonej imaginacji?
– Alle dlaaczegooo? – Wyjąkałem,
czując właśnie, jak kolana robią mi się z waty, a kupa pierwotnie zagrzebana
gdzieś pośrodku jelit, zaczęła nagle gwałtownie galopować do wyjścia.
– Jak, dlaczego? – Spytała
zdziwiona. – Przecież on cię zobaczył. Mógł zostać świadkiem.
– Jezu! Co my teraz zrobimy? –
Spytałem przerażony.
– Dokończymy to, co mieliśmy
zrobić. – Odparła. – Dalej otwórz mi bagażnik, a ty sam wskakuj pod auto.
– Ok. – Skinąłem głową i położyłem
się przy kole pod autem. Tam namacałem właściwy wężyk. Wyciągnąłem ucinaczki i
przeciąłem go nimi. Skąd wiem, że przeciąłem właściwy?
Ponieważ uciekający pod ciśnieniem
płyn, chlusnął mi w twarz. Szybko wydostałem się spod samochodu i z ogromnym
zdziwieniem odkryłem, że Andżelika sama wrzuciła do bagażnika ciało
nadprogramowego denata.
– Ależ ty masz krzepę? – Rzekłem.
– No. – Odparła. – Ale musiałam
chyba pierdnąć z wysiłku, bo coś tu strasznie śmierdzi. – Powiedziała.
– To nie ty. – Spuściłem ze wstydem
głowę w dół. – To ja.
– Ty pierdnąłeś?
– Nie! Nie pierdnąłem, lecz się zesrałem.
– Z jakiegoś konkretnego powodu? –
Spytała mnie, otwierając przy tym szeroko oczy ze zdumienia.
– Ze strachu.
– Możesz jaśniej?
– Zabiłaś niewinnego człowieka! –
Krzyknąłem, kompletnie nie zważając na to, czy ktoś nas przypadkowo teraz nie
słyszy. – Nie wywarło to na tobie żadnego wrażenia?
– Lepiej już stąd chodźmy. – Rzekła
i pociągnęła mnie za rękaw. – Temat ten zgłębimy w domu.
Szliśmy szybkim krokiem, chcąc jak
najszybciej znaleźć się w bezpiecznym miejscu. Andżelika próbowała iść koło
mnie, ale jak się po pewnym czasie wyraziła, nie może, bo zbiera się jej na
wymioty. Wiecie, że niby śmierdzę! Prawdę powiedziawszy mnie również przeszkadza,
ta luźna galareta znajdująca się obecnie w mych gaciach. W końcu po upływie
około piętnastu minut doszliśmy do kawalerki Andżeliki. Ten kwadrans był chyba
najdłuższym piętnastominutowym okresem w mym życiu. Dziewczyna otworzyła drzwi
i pełnego współczucia tonem, rozumiejąc mnie oraz sytuację, w której się
znalazłem, w te oto kulturalne słowa rzekła do mnie:
– Spierdalaj do łazienki i
doprowadź się do jakiegoś ładu!
Tembr jej głosu, brzmiał dość
rozkazująco, dlatego nie chciałem z nim polemizować. W łazience, ostrożnie
ściągnąłem z siebie spodnie, które na szczęście, że tak się wyrażę – ocalały.
Następnie z równą uwagą zdjąłem majtki.
– Co ja mam z nimi zrobić? – Cicho
spytałem siebie? – Wypierdolić. – Stwierdziłem po krótkim namyśle. W wannie
umyłem dupsko, a następnie się wytarłem. Osraną bieliznę chwyciłem w dłoń i
poszedłem do pokoju. Tam otworzyłem drzwi balkonowe i wychrzaniłem je na
zewnątrz.
– Jest dobrze? – Spytałem
spoglądając w stronę Andżeliki.
– Tak, ale na razie się do mnie nie
zbliżaj.
– Wytłumaczysz się?
– Jak by ci to powiedzieć?
– Jak sześciolatkowi. – Odparłem.
– Kochanie przepraszam cię, ale
trochę się brzydzę.
– A!! Brzydzisz się? Ale jak łykasz
moją spermę, to wszystko jest ok. tak?
– To inny temat. Sperma to twoja
produkcja, tak jak ślina, a tamto to jest przetworzone jedzenie, które
dodatkowo śmierdzi. – Odparła.
– Zaraz a co ty tak zbladłaś? –
Spytałem.
– Bo, jak sobie przypomnę ten
smród, to…. – Wstała nagle i wybiegła na balkon. Po chwili dał się słyszeć
charakterystyczny dźwięk wymiocin. Akurat, gdy skończyła i wróciła z powrotem
do mieszkania, usłyszeliśmy dzwonek do drzwi.
– Idź otwórz. – Powiedziałem do
niej obrażonym tonem. – W końcu to twoje mieszkanko.
– Masz rację! – Krzyknęła. –
Jeszcze się na mnie obraź. – Rzekła oburzona mym zachowaniem i poszła zerknąć
przez wizjer. Po chwili zawołała mnie:
– Kochanie ktoś do ciebie.
„Kochanie ktoś do ciebie” –
Zastanowiła mnie ta nagła zmiana frontu. Widać głupio się jej zrobiło.
Poszedłem, zatem do korytarzyka.
– Czemu nie otwarłaś drzwi?
– Lepiej sam to zrób. – Odparła i
przeciskając się między mną a ścianą wróciła z powrotem do pokoju.
„Dziwnie się zachowuje” –
Pomyślałem i otworzyłem drzwi. Przyznam się wam szczerze, że widok, który za
nimi ujrzałem bardzo, ale to bardzo mnie zaskoczył.
Naprzeciwko mnie stał wysoki, ubrany
w jasny garnitur, barczysty facet. Założoną na sobie miał jeszcze białą koszulę
z czerwonym krawatem, fachowo zawiązanym pod szyją. Sądząc po ubiorze, szykował
się właśnie do wyjścia do pracy. Czarne lakierki na stopach, fajnie
kontrastowały z kolorem garniaka. Mężczyzna miał wy żelowane loki po bokach głowy,
sięgające mu tak mniej więcej do ramion. Całość tego pięknego skądinąd obrazku,
psuł wszak tylko jeden element, który notabene nie należał do niego. Gość miał
na głowie, przyklejone moje o kichane gacie. Brązowa galareta spływała mu po
jego pięknych lokach, skapując na beżową marynarkę!
– Ty wyrzuciłeś je przez balkon? –
Wysapał.
– Eee. – Jęknąłem, bezwładnie rozkładając
ręce. – I’m sory – Powiedziałem, po czym uśmiechając się, ukazałem mu swoje
zęby.
Niestety mężczyzna nie przyjął
moich przeprosin. Najpierw kopnął mnie w jądra, a gdy upadłem na kolana,
wpakował mi centralnie w noś swoją wielką pięść. Siła ciosu rzuciła mnie w
czarną przestrzeń otwartych drzwi od łazienki. Mężczyzna był jednak znacznie bardziej
wkurwiony, niż mi się to na pierwszy rzut oka wydawało. Dlatego, więc wszedł za
mną do pomieszczenia, zapewne po to, by upodlić moją osobę jeszcze bardziej.
Zacisnął swoje ogromne łapsko na
mojej szyi tak mocno, że z trudem mogłem oddychać. Podniósł mnie do góry, mniej
więcej tak na swoją wysokość, po czym ściągnął z włosów, moją obsraną
garderobę, starł nią z siebie resztki kupy i bezceremonialnie rozmazał mi ją po
twarzy. Gdy skończył, rzucił mnie do wanny i wyszedł.
Nie muszę wam chyba mówić, jak się
w tamtej chwili poczułem?
Powiem tylko tyle, że miałem ochotę
wybiec za nim i chuja zastrzelić. Jednak z drugiej strony, zasłużyłem sobie na
to. Nie pozostało mi nic innego jak odkręcić kurek z ciepłą wodą i w spokoju
posiedzieć sobie pod bieżącą wodą.
– Jak zmyjesz z siebie poczucie
wstydu to przyjdź do kuchni! – Doszedł mnie krzyk Andżeliki. – Zaparzyłam
herbaty.
Nawet nie chciało mi się
odpowiadać. Siedziałem pod wartkim strumieniem ciepłej wody bojąc się o dalsze
swoje losy.
Czy te morderstwa ujdą mi na sucho?
Nie wiem.
SZOK
W WIADOMOŚCIACH
Siedziałem w
wannie z prawą ręką wystawioną na zewnątrz, by nie zamoczyć gipsu. Kran nad
„żeliwną balią” odkręcony był do końca, dzięki czemu strumień, spadającej na
mnie wody miał wysokie ciśnienie. Ciepły prysznic bardzo mi się teraz przydał,
gdyż minione przed momentem zdarzenie wyżłobiło w mej dumie, olbrzymich
rozmiarów dziurę. Właściwie to te ostatnie kilka dni, jest dla mnie jednym,
wielkim pasmem nieszczęść. Jestem poniewierany przez różnych, z piekła rodem
ludzi, którzy za nic mają moją godność osobistą. Policjanci, pajac w garniturze
koloru ecru. Nie wspomnę tutaj o niepowodzeniach w zamordowaniu, mej jebanej
żony, które zakrawają na parodię kiepskiego kryminału. Sam już nie wiem czy to
ja z takim entuzjazmem przyciągam do siebie pecha, czy to po prostu los kpi
sobie ze mnie? Oparłem się plecami o ścianę wanny. Spojrzałem do góry w stronę
źródła ciepłej wody i z stoickim spokojem zadałem sobie fundamentalne pytanie.
Dlaczego tu siedzę w ubraniu?
Mimo intensywnego skupienia się na
tym problemie, nie byłem w stanie znaleźć żadnej sensownej odpowiedzi. Po
prostu jestem wariatem, który zatracił swą wybitną zdolność analitycznego
myślenia, na poczet zwierzęcego instynktu bezkompromisowej prokreacji.
Właściwie to, dlaczego tak teraz z tym wyjechałem?
A cóż ja innego robię od kilku dni?
– Franek! Utopiłeś się tam? Herbata
czeka!
– Zaraz przyjdę! – Odkrzyknąłem.
Następnie zakręciłem termostat i wyszedłem z wanny. Zdjąłem z siebie mokre
ciuchy i wrzuciłem je do pralki. Kolejną wykonaną przeze mnie czynnością było
skrzętne osuszenie, swego seksownego ciała. Przed wyjściem z łazienki
wysmarowałem jeszcze mordę balsamem po goleniu, który zatuszuje ewentualnie
pozostałą po kupie, przelotną nutę smrodku.
– A ty nie masz innych ubrań? –
Spytała mnie Andżelika, widząc jasność mojej postaci.
– Od, kiedy przeszkadza ci moja
nagość? – Odparłem pytaniem na pytanie.
– Od czasu, w którym zrezygnowałeś
z ubikacji na rzecz bielizny. – Odpowiedziała z uśmiechem.
– Chyba ci za moment przyłożę. –
Rzekłem i groźnie na nią spojrzałem.
– Byle nie swoim rowkiem. –
Zaśmiała się. – Ha, ha, ha. A tak w zasadzie to wyleciało z ciebie wszystko?
Czy masz jeszcze jakieś niedobitki?
– Jak mnie wkurwisz, to coś jeszcze
znajdę.
– No, ale sam przyznaj, zachowałeś
się trochę jak tchórz.
– Nie wiem jak zachowują się tchórze?
Może srają w gacie, a może nie? Wiem jedno! Mi się zdarzył wypadek, a ty
zamiast mnie wspierać, to się ze mnie naśmiewasz!
– A niby, jak mam cię wesprzeć? Słownie?
Mentalnie? Czy iść do nocnego i kupić ci kilogram śliwek?
– Mi w zupełności wystarczy, jak po
prostu przestaniesz się już ze mnie śmiać.
– Ok. już więcej nie będę. Chodź
teraz do kuchni, napijemy się tej cholernej herbaty, która już ci zapewne
wystygła. – Powiedziała i mrugnęła do mnie okiem.
– Która jest godzina?
– Druga w nocy.
– Już tak późno? Jak ten czas leci.
– No. Lecz to nawet dobrze, ciało
nie zdąży się zepsuć. Naturalnie pod warunkiem, że Mirka jutro gdzieś wyjedzie,
a właściwie to już dzisiaj.
– Na pewno.
– Rozumiesz, że musiałam to zrobić?
– Spytała mnie.
– Tak. – Odpowiedziałem. – Mógł nam
narobić niezłego zamieszania. Nie mniej jednak, trochę mnie zaskoczyła twoja
radykalna reakcja. Uderzyłaś go bardzo mocno, miałaś wtedy jakieś takie
nieogarnięte szaleństwo w oczach.
– Wybacz, ale byłam zdesperowana.
Nie przeżyję kolejnej porażki, kolejnej nieudanej próby. Lecz teraz już nikt i
nic nam nie przeszkodzi. Plan jest idealny.
– Masz rację. – Rzekłem. – Bo niby,
kto mógłby nam zepsuć?
– Wypij herbatkę i pójdziemy do
łóżeczka. – Powiedziała do mnie i wstała od stolika. Odłożyła swoją szklankę do
zlewu i poszła do pokoju. Zostałem w kuchni całkiem sam. Podniosłem do ust
kubek i po chwili bezruchu, wychyliłem go, wlewając w siebie letni napój.
Odstawiłem porcelanowe naczynie na blat stołu i poszedłem do Andżeliki, która
właśnie kładła się pod kołdrę. Wsunąłem się obok niej, kładąc się przy tym na
plecy. Andżelika położyła swą głowę na mojej piersi i spytała się:
– Chcesz się budować?
– W sensie?
– Sprzedalibyśmy nasze mieszkania,
a za nie wybudowalibyśmy sobie mały domek gdzieś za miastem. Za moją kawalerkę
kupimy jakąś działkę, a za twoje zbudujemy dom. Co ty na to?
– Ciekawy pomysł. – Odparłem. – Za
domem zrobilibyśmy sobie basen, taki z podgrzewaną wodą i zamykanym dachem,
żeby można było także zimą z niego korzystać.
– Fajna koncepcja. Lecz musiałby
być odpowiedni system do filtrowania wody.
– Przecież to nie problem. Są na
rynku specjalistyczne firmy, które z ochotą ci taki zamontują. Jeszcze nawet
dół ci wykopią.
– Pomyśl sobie. – Zaczęła marzyć. –
Moglibyśmy sobie w nim pływać nago.
– A dzieci?
– Dzieci? Dzieci wtedy bawiłyby się
w domu, albo byłby w szkole.
– A! W ten sposób sobie
kombinujesz? Sądzisz, że z dziećmi jest takie łatwe życie?
– A tak nie jest?
– Chyba naoglądałaś się za dużo
„Super niani”. Telewizyjny reżyserowany program, to nie szara rzeczywistość.
– Mówisz tak, jakby dzieci, nie
były dziećmi, tylko małymi diabełkami.
– Bo tak jest. Powiem ci więcej!
Niektóre z nich to prawdziwe diabły wcielone. Nie oglądałaś „Egzorcysty”?
– Nie przesadzaj.
– Ok. no może lekko przesadziłem,
nie mniej jednak, ci mali ludzie są niegrzeczne, nieusłuchane i wredne. Jak
niefortunnie im coś obiecasz, to będą ci tak długo wierciły dziurę w brzuchu,
aż w końcu dasz im to, co chcą i jeszcze ich przeprosisz, że musiały tak długo
na to czekać.
– Ale ty próbujesz mnie teraz
nastraszyć?
– Nie! Nie! – Szybko zaprzeczyłem,
tą bolesną dla mnie insynuacją. – Po prostu staram ci się nakreślić, jak
wygląda codzienne obcowanie z dziećmi. Nie ważne już w tym momencie czy mówimy
o swoich czy cudzych pociechach. Naturalnie swoim szkrabom wybaczysz więcej niż
obcym, nie mniej poziom zdenerwowania, z zasady jest do siebie bardzo zbliżony.
– To w sumie, po co były wam
potomkowie? Bo teraz nie rozumiem?
– Jejku! Oczywistym jest fakt, że
są i też piękne momenty. Pierwsze kroki, pierwsze słowa, „tata” oraz „mama”. To
jak się cieszą, kiedy wracasz zmęczony po pracy do domu? Ich pierwsze łzy
szczęścia, bólu przy wyrywanych mlecznych ząbkach. Tak! Są takie chwile, w
których nawet największy twardziel, patrząc w pseudo-niewinną twarzyczkę
swojego bobaska, uroni słoną i pełną, szczęścia, niejedną łzę.
– Czyli mój scenariusz z pływaniem
nago w basenie nie jest taki do końca science fiction?
– No tak do końca, to nie. Nie
mniej nie napalaj się na codzienne kąpiele w stroju Ewy.
– Ok. cieszy mnie to, że przynajmniej
jesteś zainteresowany moim pomysłem. Kiedy zaczniemy?
– Ale, co zaczniemy? – Spytałem
zdziwiony.
– No, jak to, co? – Spytała
obruszona. – Sprzedaż.
– Acha. A nie lepiej poczekać do
końca tej sprawy? Nie to żebym krakał, ale jeszcze nic się nie stało.
Poczekajmy do czasu, aż grabarz, rzucając ostatnią szypę piachu, pogrzebie jej
trumnę w ziemi. Wtedy będę pewny, że mamy ją z głowy.
– Uspokój się kochanie. Wszystko
będzie dobrze. – Zapewniła mnie i pocałowała w sutek. Jej usta otoczyły
brodawkę rozchylając się lekko, by mogła za chwilę dotknąć ją czubeczkiem swego
języka. Momentalnie stwardniała. Kiedy skończyła pieścić ją, zajęła się drugą,
masując dłonią mnie po brzuchu. Wraz z intensywnością tych pieszczot, jej dłoń
schodziła w dół mojego brzucha, by dość szybko mijając moje podbrzusze, dotrzeć
do sterczącego konaru. Andżelika objęła go palcami dłoni, po czym zgrabnym
ruchem odsłoniła różową główkę. Wtedy zaczęła osypywać mnie pocałunkami,
posuwając się nimi coraz to niżej, aż w końcu dotarła do niego. Najpierw
włożyła go sobie do ust, by delikatnie pochłaniając go coraz głębiej dotrzeć,
aż do samej nasady. Nie wiem, jakim cudem ta skromna dziewczyna potrafiła, że
tak się wyrażę połknąć moje dwadzieścia centymetrów? Następnie trzymając cały
czas mojego węża głęboko w ustach, przeszła do pozycji 69. Przed twarzą miałem
w tej chwili jej różowiutkie wargi a także brązowy rowek. Od razu złączyłem się
moimi ustami z jej wargami w miłosnym pocałunku. Naturalnie wysunąłem na sam
przód język, który zatopił się w wilgotnej przestrzeni istniejącej za podwójną
zasłoną warg sromowych. Zacząłem nim wykonywać owalne ruchy, czując specyficzny
smak i zapach. Gdy już dostatecznie długo się nim pobawiłem, dwa palce lewej
dłoni włożyłem do rozgrzanej jaskini i pieszcząc nimi górną ścianę groty,
języczkiem masowałem rosnący wzgórek zwany łechtaczką. W tym samym czasie
Andżelika oblizywała mojego członka w taki sposób, jakby zamiast niego rósł mi
na dole pokaźnych rozmiarów Włoski lód. W takich momentach upływający czas na pewien
moment zatraca swoją tożsamość. Mijające sekundy zamieniają się w minuty, a te
z kolei w godziny. Tak było i tym razem. Gdy języczek mojej dziewczyny
zatrzymał się na wiązadełku, zrozumiałem, że długo już nie wytrzymam. Dlatego
postanowiłem, że spróbuję dotrzymać jej kroku. Ona szybkimi ruchami drażniła
mój punkcik a ja jej, jednocześnie szybkimi manewrami, operowałem we wnętrzu
Andżeliki swymi palcami. Ja doszedłem pierwszy, wyrzucając z siebie, jasno
kremowy materiał genetyczny, wprost do jej otwartych ust. Na szczęście kochanka
nie musiała za długo czekać na swoją kolej. Szczytowała chwilę po mnie.
Ruszając w niej palcami, czułem jak mięśnie jej łona ściskają mnie coraz
mocniej. Za każdym razem, gdy wycofywałem z niej swe paluszki, na mą twarz
spadały kropelki miłosnej bryzy, która swe apogeum osiągnęła w trakcie przeżywanemu
orgazmowi.
– Powiem ci szczerze, że umiesz
mnie pieścić oralnie. – Powiedziała mi, gdy położyła się z powrotem na swoje
miejsce.
– Dziękuję. – Odparłem. – Staram
się jak mogę.
– Cieszę się. – Rzekła i soczyście
mnie pocałowała.
– Lecz mam jedno pytanie…. –
Zacząłem, gdy się ode mnie oderwała. – Gdzie ty go mieścisz?
– W gardle. – Odparła. – Jak
odpowiednio ustawisz głowę, to nawet nie masz odruchów wymiotnych.
– Nie pojmuję tego. – Szczerze
wyraziłem swoją opinię.
– Jejku, a niby jak mam ci to
wytłumaczyć? Podoba ci się?
– Bardzo. – Odparłem z błyskiem w
oku.
– No! I tego się trzymaj. Powiem ci
tylko tyle, że niewielu mężczyzn ma tak dobrze.
– Hm? – Zastanowiłem się. –
Farciarz ze mnie.
– Żebyś wiedział.
– Lubisz smak moich chłopaków? –
Spytałem.
– Zależy. Czasami są słodkawe,
innym razem są cierpkie w smaku a jeszcze indziej gorzkie. Ich smak jest ściśle
powiązany z dietą. Najbardziej mi smakują, gdy najesz się czekolady, albo
słodkich owoców.
– To zupełnie tak samo jak z tobą.
– Odparłem.
– Bo to tak samo działa.
– A nie masz takiego
przeświadczenia, że jedząc je, stajesz się niejako trochę kanibalem? – Spytałem
się jej robiąc przy tym poważną minę.
– No cóż? – Zaczęła, zarumieniając
się odrobinę. – Za pierwszym razem połknęłam je przez przypadek, i gdy
uświadomiłam sobie, że właśnie wtedy do mojego żołądka wpadło ileś milionów
tych bądź, co bądź żywych, nie wiem jak to teraz nazwać, „istot”?
To w tamtej chwili poczułam się jak
jakiś ludobójca. Przez pewien czas dręczyły mnie nawet wyrzuty zranionego
sumienia. Kiedy jednak przemyślałam sobie tę sprawę dogłębniej, zrozumiałam, iż
takiego samego ludobójstwa dokonuje każdy mężczyzna, który „zwali konia” ,
spuści się w prezerwatywę, czy będzie miał nocna ejakulację. A, jak jeszcze
oglądając program na Discovery, dowiedziałam się, że z około dwóch milionów
plemników obecnych w tzw. jednej porcji nasienia, w przeważającej większości
przypadków, wyścig wygrywa tylko jeden, doszłam do wniosku, iż mogę ich zjadać
na potęgę, a i tak nie jestem w stanie zaszkodzić ogólnokrajowej ich liczbie.
Prawdę powiedziawszy nie wiem czy byłabym w stanie zaszkodzić nawet małej
wiosce, zwłaszcza, iż wam, co dwa dni odradza się ich populacja. Tak, więc
reasumując, moja odpowiedź na twoje pytanie brzmi: Nie, nie mam takiego
przeświadczenia. Powiem więcej, zauważyłam nawet jej pozytywne działanie
zwłaszcza, na moją cerę.
– Ciekawy punkt widzenia. –
Odparłem. – Nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiałem, ale ty masz rację. W
ciągu swojego całego życia, jeden zdrowy chłop wyśle w kosmos tryliony,
kwadryliony plemników? Masakryczna marnotrawność materiału genetycznego. Kurwa!
Przecież to jest straszne! Może ludzkość powinna spermę zamrażać i gdzieś
magazynować?
– Przestań. Gdy by każdy miał tak
robić, to po roku zabrakłoby miejsca na lodówki.
– Tej! Teraz wreszcie zaczynam
rozumieć idee celibatu. Zamiast roztrwaniać bezmyślnie na lewo i prawo swe
plemniki, lepiej jest trzymać je przy sobie. Ty! Ale skąd kościół wiedział o
tym kilka wieków temu? Sądzisz, że Bóg im to powiedział?
– Nie sądzę. – Rzekła śmiejąc się.
– Kościołowi w celibacie zapewne chodzi o inny cel. Zresztą skoro wy
produkujecie je na okrągło, to znaczy, iż specjalnie tak to zostało wymyślone.
– Pewnie tak. – Rzekłem. – Dobrze
myszko, chodźmy już spać, bo obydwoje zaczynamy gadać bzdury.
– Ok. To zgaś światło. –
Powiedziała i odwróciła się do mnie plecami. Stając się, zatem przymusowym
ochotnikiem, wyszedłem spod kołdry i podszedłem do futryny, obok której
znajdował się włącznik światła. Naciskając go, zgasiłem dwie stuwatowe żarówki
wiszące pod sufitem. Następnie wróciłem z powrotem do łóżka i kładąc się koło
Andżeliki przytuliłem się do niej. W tej oto pozycji, zmęczeni minionymi
wydarzeniami zasnęliśmy błogim snem.
Obudziłem się leżąc na wznak. Zrzuciłem
z siebie kołdrę i usiadłem na materacu z nogami spuszczonymi za łóżko. Obok
mych stóp leżały na wykładzinie beżowe kapcie. Chwila oddechu, aż mi pewna
część ciała zwiotczeje. Wstałem, wkładając przed tym swe stopy w miękkie
bambosze. Poszedłem w stronę łazienki. Zapaliłem światło i wszedłem do środka. Podszedłem do sedesu i zacząłem robić to, co
się zwykle w takich sytuacjach robi. Kiedy skończyłem, spuściłem wodę i spojrzałem
w swe odbicie w lustrze. Moją uwagę natychmiast przykuł ogromny pryszcz, który
wyszedł mi na samym środku czoła.
– Kurwa! – Głośno przekląłem. –
Wyglądam jak jakaś hinduska rani.
– Coś się stało? – Usłyszałem
pytanie Andżeliki.
– Jakaś ogromniasta pipa mi wyszła.
– Odpowiedziałem.
– Co ci wyszło?
– No pryszcz, ale takich
konkretnych rozmiarów.
– Przyjdź pokazać.
– Zaraz przyjdę. – Odparłem po
chwili zadumy. – „Przecież nie zostanę tu tak długo, aż mi zniknie” – Myślałem
sobie.
Po minucie przeglądania się w
zwierciadle wyszedłem z pomieszczenia i wróciłem z powrotem do pokoju.
– Sama zobacz. – Powiedziałem do
dziewczyny, z zażenowaniem prezentując jej swoje czoło.
– Rzeczywiście ogromny. –
Potwierdziła moją poprzednią diagnozę. – Poczekaj spróbuję go wycisnąć. Nie
ruszaj się. – Rzekła do mnie i pochyliła się nade mną. Przytknęła swe palce do niego
i powiedziała:
– Może trochę zaboleć.
Gwałtownym ruchem zdusiła wielkiego
pryszcza paznokciami. Nie kłamała. Bolało to jak kurwa mać.
– Czekaj! Już prawie. Jest! –
Pryszcz pękł! – Ała! – Krzyknęła niemal natychmiast. – Jezu, jak szczypie!
– Co się stało miśku?! – Spytałem
ją przestraszonym głosem, widząc, jak Andżelika trzyma się za twarz.
– Wytrysnął mi do oka! –
Odpowiedziała mi, zrywając się z łóżka i pędząc do łazienki.
– Już dobrze? – Spytałem się jej,
kiedy siada obok mnie na materacu.
– Tak. – Odpowiedziała mi krótko. –
Nie przypuszczałam, że aż takie ciśnienie w nim będzie.
– Ale za to już mnie nie boli. – Powiedziałem,
uśmiechając się do niej. – Chcesz całusa?
– A daj. – Odpowiedziała mi, po
czym przysunęła się bliżej mnie.
Złączyliśmy się rozchylonymi ustami pozwalając
swoim językom na chwilę intymności. Jakoś tak sama z siebie, moja prawa dłoń
upadła w przestrzeń między jej udami, lądując finalnie na ciemnej kępce
włosków. Tam, swym środkowym palcem, szybko odnajduję mokrą dziurkę.
Natychmiast zanurzam go w niej, czując ciepłą wilgoć. Andżelika nie pozostaje
mi dłużna i również ona chwyta mnie za dolną część mojego ciała. Od razu
zaczęła poruszać swoją zaciśniętą dłonią, to w górę to w dół. Ja natomiast, do
środkowego palca, dołączyłem wskazujący i teraz nimi dwoma zgłębiałem w coraz
to wilgotniejsze miejsce, ukryte za podwójną kurtyną. Andżelika miała taki
punkt na górnej ściance swej groty, którego stymulacja, szybko przynosiła
zamierzony efekt. Dlatego im szybciej ona ujeżdżała mnie, tym szybciej ja, jej
go drażniłem. Koniec był wspólny. Przeżywając swoje orgazmy, byliśmy złączeni
ustami, co utrudniało nam nieco oddychanie, ale mam wrażenie, że jednocześnie
bardziej nas do siebie zbliżało. Gdy już było po wszystkim, spoglądam na nią i
mówię:
– Pójdę do sklepu.
– Idź. Kupisz kawę.
– Dobrze. – Odpowiedziałem. – Coś
jeszcze sobie życzysz?
– Nie. Nic ponadto. Naturalnie nie
zapomnij o chlebie. Tudzież bułkach. Zresztą zrób tak, jak sam wolisz. – Przemawiając
do mnie kładła się jednocześnie z powrotem pod kołdrę. – Ja sobie jeszcze
trochę poleżę. Włącz mi tylko telewizor i podaj pilota.
– Dobrze kochanie. – Mówię do niej,
wstając na nogi.
Zacząłem się ubierać. Najpierw założyłem
na siebie dżinsy, a dopiero potem podkoszulkę. Gdy się już ubrałem, podszedłem
do telewizora i sięgnąłem z niego pilota. Odwróciłem się w stronę łóżka i rzuciłem
nim w stronę Andżeliki. W życiu bym nie przypuścił, że ona właśnie w tym
momencie zamknie oczy. Lecący w jej stronę pilot od telewizora, zakończył swój
lot w centralnym punkcie jej czoła.
– Ała! – Krzyknęła. – Zwariowałeś?
– Oj przepraszam kotku. –Wyjąkałem naprędce
jakieś drętwe przeprosiny. – Nie przypuściłem, że ty akurat teraz zamkniesz
oczy.
— Idź już wreszcie do tego sklepu.
— Powiedziała do mnie, palcem wskazując drzwi.
— Dobrze, idę.
Wyszedłem
z mieszkania. Ubrany w niebieskie dżinsy oraz białą, bawełnianą podkoszulkę,
która na plecach miała wielkie logo „Adidas”. Zbiegłem schodami na sam dół, po
czym wyszedłem na zewnątrz. Z brązowej klatki wejściowej skierowałem się do narożnika
bloku, który znajdował się – patrząc po skosie – z mej prawej strony.
Prowadziła do niego wąska alejka, wyłożona jasnoszarą kostką brukową. Z jej
lewej strony schowanym za niewysoką siatką, znajdował się krótko przycięty
trawniczek, który otaczał brązowy zagajnik, z, którego wyrastały jakieś bliżej
nieokreślone zielone krzaki. Kiedy doszedłem do końca budynku, skręciłem w
prawo. Moim oczom ukazał się komunistyczny megasam. Naturalnie
nie był to już sklep „Społem”, ale tak zwany ‘spożywczak’ pozostał. Skierowałem
się w jego stronę.
Do środka sklepu prowadziły brązowe
oraz aluminiowe drzwi. Za nimi rozciągała się dosyć duża hala wypełniona
‘pełnymi’ regałami. Część zakupową od wąskiego korytarza oddzielał rząd kas.
Tuż przy brzegu, zaraz obok drzwi wejściowych zainstalowane zostały ruchome
balustrady, które rozsuwały się, gdy tylko wyczuły przed sobą ruch. Przede mną
również się otworzyły. Wszedłem na halę, do reki wziąłem niewielki plastikowy
koszyk i zniknąłem między półkami. Nie planowałem robić jakiś wielkich
sprawunków. Jeden chleb, kilka pszennych bułek oraz kawę Tchibo. Kiedy już
wszystkie te produkty znalazły się u mnie w koszyku, postanowiłem zerknąć sobie
na telewizory, które dziwnym trafem, można było również w tym sklepie nabyć. Co
prawda, to nie wiem jak sprzęt RTV ma się do działu spożywczego, ale widać
ludzie, którzy odpowiadali za zaopatrzenie sklepu, tudzież jego zyski,
wiedzieli to lepiej. Na szczęście telewizory znajdowały się na samym końcu
sklepowego pomieszczenia. Poszedłem, zatem w ich kierunku. Stały na podeście
umocowanym na całej ścianie. Ich asortyment zaczynał się od najmniejszych,
piętnasto calowych, aż do pięćdziesięciu. Stanąłem naprzeciwko jednego. Nie
pamiętam marki, ale chyba dobrej, gdyż jego cena była dość, że tak powiem
zaporowa. Akurat włączony był kanał informacyjny. Na górze ekranu widniało
szumne logo TVP info. Pani reporterka, która stała właśnie przed kamerami informowała
telewidzów o …
— Dzień dobry. Tutaj Marta Klosz. Znajdujemy
się właśnie u zbiegu ulic Zygmunta Wojciechowskiego, a Karola Kurpińskiego w
Poznaniu. Doszło tutaj dzisiaj we wczesnych godzinach porannych tj. około
szóstej nad ranem, do wypadku komunikacyjnego w wyniku, którego jest jedna
ofiara śmiertelna. Ze wstępnych ustaleń policji, była to osoba kierująca
uszkodzonym pojazdem. Niestety nie są to wszystkie ofiary. Na miejscu
zdarzenia, strażacy, którzy dotarli tutaj, jako pierwsi odkryli w zniszczonym
samochodzie cos jeszcze. O tym, co to jest opowie nam aspirant Franciszek
Kapustka, który jest jednocześnie inspektorem dochodzeniowym. Zwracam się,
zatem do pana. Proszę nam powiedzieć, co do tej pory udało wam się ustalić?
—
Dzień dobry — rzekł młody inspektor, którego poznałem od razu. Tak był to ten
sam ‘piękniś’, którego wczoraj przeleciała Andżelika. — Do tych czas
ustaliliśmy kilka kwestii, które jednak na ten moment nie za bardzo nam do
siebie pasują.
—
Mamy rozbity samochód na słupie — rzekła reporterka — jak wiemy zginął jego
kierowca. Czy był on trzeźwy?
—
Czy kierowca prowadził pojazd w stanie trzeźwości czy upojenia alkoholowego, to
pokaże dopiero badanie krwi. Istotniejszym pytaniem jest to, kim jest ów
człowiek, ponieważ z całą stanowczością mogę poinformować Panią, iż na pewno
nie jest, nie był i już nie będzie właścicielem tegoż auta.
—
Czyli jak mam rozumieć, samochód ten został skradziony?
—
Tak.
—
Kiedy się Państwo o tym dowiedzieliście?
—
Właściwie to dzisiaj rano, tuż przed wypadkiem zadzwoniła do nas właścicielka
pojazdu i powiedziała, że ktoś skradł jej kremową KIA Soul.
Wtenczas zbaraniałem. Stałem jak
zahipnotyzowany i wpatrywałem się w płaski ekran telewizora, z którego właśnie
dowiadywałem się, że moja pierdolona żona, po raz kolejny uciekła mi, nam spod
topora.
—
A czy jest coś jeszcze?
—
Faktycznie jest — odparł ‘piękniś’ —w bagażniku znaleźliśmy zwłoki pewnego
mężczyzny. Podejrzewamy, że nakrył on złodzieja i dlatego zginął.
—
Strażacy wspomnieli też o jakimś liście. To prawda, że napisała go kobieta, w
którym przyznaje się do chęci popełnienia samobójstwa?
—
Tak i właśnie to nam nie pasuje.
—
Sądzi pan, że kradzież pojazdu była przypadkowa?
—
Niestety, ale udzielając Pani odpowiedzi na to pytanie, złamałbym już tajemnicę
śledztwa. Na ten moment mogę Pani powiedzieć tylko tyle, że wytypowaliśmy już
potencjalnego sprawdzę.
—
Kradzieży czy napadu?
—
Napadu. Tożsamość sprawcy kradzieży jest nam znana.
—
A na jakiej podstawie wytypowaliście sprawcę napadu?
—
Nie wiem czy nie wiedział, czy sądził, że nie zostanie zauważony, ale parkingu,
na którym ów pojazd się znajdował, od dwóch lat są zainstalowane kamery.
—
Monitoring?
—
Tak.
—
A jakość nagrania wystarczy do właściwego zinterpretowania sprawcy?
—
Chyba rozpoznania?
—
Tak, przepraszam.
—
Wspólnota, która zrzuciła się na ten monitoring, naprawdę zainwestowała spore
fundusze, tak więc dysponując sporym budżetem zakupiła sprzęt wysokiej klasy.
Dzięki temu, jakość nagrań jest bardzo dobra.
—
Kiedy będzie mógł Pan powiedzieć coś więcej?
—
Jak tylko ujmiemy sprawców, co zdarzy się już niedługo.
—
Sprawców? To jest ich więcej?
—
Z mojej strony to wszystko. Do widzenia Pani oraz Państwu. — Rzekł spoglądając
w kamerę.
—
Jak Państwo słyszeli, wypadek, który z początku wydawał nam się zwyczajnym,
teraz nabrał zupełnie innego charakteru. Morderstwo oraz kradzież z listem
samobójcy w tle nadały mu wręcz kryminalnego charakteru. Czy policja odkryje,
co się za tym wszystkim kryje? Czas pokaże. To wszystko na teraz. Z Poznania
dla TVP info mówiła do Państwa Marta Klosz.
Znieruchomiałem. Monitoring? Ale
skąd kurwa? Kiedy się na niego zrzuciłem? Wiedziałem, że Mirka coś mi tam,
brechała, ale nigdy nie brałem tego na poważnie. Gdybym o tym wiedział, to
założylibyśmy jakieś maski albo, chociaż pończochę, a tak? Byłem tak wściekły,
tak wkurwiony i przerażony, że nie wiedziałem gdzie mam się wyładować. Nagle
usłyszałem za sobą czyjś głos:
— Zastanawia się pan nad wyborem
telewizora?
Nie zastanawiając się wiele,
przypieprzyłem mu w twarz. Młody sprzedawca upadł na podłogę, a ja odwróciłem
się na pięcie i pomaszerowałem w stronę kasy. Oddalając się usłyszałem jedynie
jak uderzony przeze mnie ekspedient zanosząc się płaczem mówi:
— Wystarczyło powiedzieć, że nie
jest pan zainteresowany.
Idąc w stronę kasy, sięgnąłem z
półki półlitrową butelkę „Luksusowa”, gdyż wiedziałem, że na trzeźwo tego
problemu nie rozbiorę.
PROKURATOR
Była dziesiąta,
kiedy wchodziłem do bloku. Wszedłem po schodach i skierowałem się w stronę
drzwi. Nacisnąłem klamkę i po chwili znalazłem się w mieszkaniu.
— Kochanie wróciłem! — Krzyknąłem.
— Za chwilę twój misiaczek przyrządzi ci filiżankę wspaniałej i aromatycznej
kawusi — ćwierkałem do Andżeliki, gdyż wieści, które miałem jej za chwile
przekazać nie należały do tych ‘pozytywnych’. — A potem usiądziemy sobie i
porozmawiamy.
Trochę
zdziwił mnie fakt, że dziewczyna w ogóle mi nie odpowiedziała, ale uznałem, że
pewnie zasnęła i mnie nawet nie usłyszała. Zdjąłem obuwie i wszedłem do pokoju.
To co w nim ujrzałem, zaskoczyło mnie całkowicie. Na pościelonym łóżku
siedziała pewna, obca pani. Właściwie to nie była mi ona aż tak obca.
— Dzień dobry — odezwała się
pierwsza — jak przypuszczam, nie spodziewał się mnie pan tutaj?
— Eeee — zająknąłem się — nie.
Rzeczywiście nie spodziewałem się pani.
— Zaparzy mi pan kawę? — Spytała,
po czym spojrzała na mnie zalotnie.
— Oczywiście — odpowiedziałem i
udałem się do kuchni. Tam wstawiłem wodę. Z szafy wyciągnąłem dwie filiżanki i
postawiłem je na stole. — Słabą czy mocniejszą sobie pani życzy?
— Półtorej łyżeczki.
— Gdzie jest Andżelika? — Zapytałem
wracając z powrotem do pokoju. Tym razem nieznajoma siedziała przy stoliku.
— Wszystkiego się dowiesz.
— Kiedy?
— We właściwym czasie. To twoje
mieszkanie? — Spytała, rozglądając się po pokoju.
— Nie.
— Rozumiem. Dlatego go nie
wietrzysz?
— Coś nie tak? Duszno?
—
Nie. Nie tyle, że duszno, ale trochę tutaj śmierdzi.
— A niby, czym?
— Nie chcąc wdawać się w szczegóły,
powiem tylko tyle – seksem.
— Proszę mi wybaczyć, ale nie
spodziewaliśmy się gości, więc…
— Nie spodziewaliście się? —
Przerwała mi. — A to ciekawe. — W tym momencie czajnik ogłosił nam, że woda się
zagotowała. Wstałem i poszedłem do kuchni. Zgasiłem gaz, po czym zalałem kawę
wrzątkiem. Wziąłem dwie filiżanki i wróciłem do swojego gościa. Jedną
postawiłem przed sobą, a drugą przed nią. Gdy usiadłem na krześle odezwała się:
— Nie powiedziałam ci wcześniej. Ja
piję białą. Masz mleko, tudzież śmietankę?
— Tak, mam. — Odparłem, po czym
cofnąłem się do kuchni. Z lodówki wyciągnąłem niewielki kartonik i zabrałem go
ze sobą. Siadając odkręciłem nakrętkę i nalałem jej do filiżanki odrobinę
białego płynu. — Starczy?
— Tak dziękuję. — Należy się wam
teraz odrobina wyjaśnienia. Owa pani, która tak z nienacka mnie odwiedziła,
była tą samą kobietą, którą ‘zaliczyłem’ w pociągu, gdy wracałem z Zakopanego.
Co ona tu robiła? Tego właśnie usiłowałem się dowiedzieć.
— To kim pani właściwie jest?
— Spokojnie, wszystkiego się pan
dowie. Teraz proszę się tym nie przejmować i po delektować się tą aromatyczną
kawą, którą kupiłeś. — Odparła i uniosła swoje naczynie do góry. Przyłożyła
usta do brzegu filiżanki i upiła łyk beżowego napoju. — Hm… fantastyczna kawa.
Nigdy nie myślałeś nad otwarciem własnej kafejki, w której serwowałbyś swoim
klientom tą poezję smaku i aromatu?
— Nie. Nie myślałem o tym. Jestem
handlowcem, ale pracuję w innej branży. Jednak twój pomysł nie wydaje się aż
tak głupi. Może rzeczywiście byłby to dobry interes, zwłaszcza, że nie jesteś
pierwszą osobą, której smakuje zaparzona przeze mnie kawa. — Rzekłem i sam
spróbowałem swojej. Jednak ona nie smakowała już tak jak kiedyś.
— Coś nie tak jest z twoją? —
Spytała się mnie dziewczyna, widząc zapewne grymas, który pojawił się wówczas
na mej twarzy.
— Nie wiem… — odparłem, czując że zaczyna
mi się kręcić w głowie. — Smakuje jakoś dziwnie.
— Dziwnie?
— Kwaskowato, jakbym dodał do niej
cytryny. — Rzekłem, po czym spojrzałem na nią. Nagle jej obraz zaczął mi się
rozmywać. Rozjeżdżał się na lewo i prawo, jakby składał się z dwóch jednakowych
warstw. W brzuchu mi się zakotłowało. W pewnym momencie zrobiło się nawet mdło.
— Co się ze mną dzieje? — Nie wiem czy wypowiedziałem to na głos, czy tylko
sobie pomyślałem? — Przepraszam… muszę na chwilę do łazienki. — Wstałem i
odwróciłem się w stronę drzwi. Niestety daleko nie uszedłem. W zasadzie to
zrobiłem może ze dwa kroki. Z tamtej chwili pamiętam jeszcze tylko to, że
bezwładnie upadłem na wykładzinę. Leżąc na niej, próbowałem swym skołowanym
rozumem objąć to, co się przed sekundą wydarzyło, ale bezskutecznie. Straciłem
przytomność.
Ocknąłem
się. Z przerażeniem odkryłem, że w nieznanym mi łożu, pod jedwabną pościelą, leżę
krzyżem z przywiązanymi do poręczy rękoma i nogami.